Polityczna poprawność kosztem dzieci
Treść
W ubiegłą sobotę w TVP bohaterem jednego z programów stał się Roman Polański. Dla głównego gościa scenograf telewizyjny przewidział specjalnie stylizowany tron-siedzisko. Jak później zauważył reżyser, tron okazał się twardszy, niż przypuszczał. O drobnych niewygodach łatwiej zapomnieć, gdy samemu jest się w centrum uwagi, wysłuchiwanym, poważanym, podziwianym. Gdy jest się traktowanym niemal jak nauczyciel życia. Jeśli przypomnimy, że w przypadku reżysera "Pianisty" życie potoczyło się również po odległych bezdrożach, to nie po to, by ostentacyjnie go potępiać, lecz po to, by podkreślić, że jego błędy życiowe oznaczały zranienie innych, kolizję z prawem, z którym on sam nie zamierza się rozliczyć.
Lewicowo-liberalne media nauczyły się dawno przechodzić nad tymi postępkami do porządku dziennego. Jednak o wyjątkowym "szczęściu" mógł mówić Polański dopiero w ubiegłą sobotę. Poprawni politycznie autorzy programu 5-10-15 posunęli ideę tolerancji do najabsurdalniejszych nizin politycznej poprawności. Zapraszając Polańskiego do studia, doprowadzili de facto do jego medialnego "rozgrzeszenia". Reżyser boi się wyjechać do USA, gdyż jest tam ścigany za gwałt na nieletniej, ale w Polsce na spotkanie z dziećmi w programie telewizyjnym miał wstęp wolny. Polański nie odpowiedział jak dotąd przed sądem za to, że w 1977 r. w USA zwabił
13-letnią Samanthę Gailey i zgwałcił ją po podaniu nieletniej silnego środka uspokajającego.
Maluchy pytały reżysera o jego dzieciństwo. Nie były, rzecz jasna, ciekawe skandali, tego, ile miał żon, i jaki mógłby dać przykład. Dobrze, że nie pytały, i dobrze, że nie wiedziały, a nawet nie przypuszczały, że ich telewizyjni opiekunowie zaprosili gościa, który nie o wszystkim mógłby im powiedzieć.
Nikt nie przekreśla nikogo, w tym reżysera jednego z najlepszych filmów o tragedii polskich Żydów i Polaków w czasie ubiegłej wojny. Przecież Polański również mógłby świecić przykładem człowieka, który się nawrócił i zechciał ponieść moralne konsekwencje za błędy przeszłości. Mógłby zostać moralnym autorytetem. Gdyby tylko chciał i gdyby nie odwodziła go z tej drogi skrajna polityczna poprawność, od której mdłych komplementów serce nie skruszeje.
Waldemar Moszkowski
"Nasz Dziennik" 2005-10-05
Autor: ab