Politycy Platformy słyszą tylko to, co chcą
Treść
Głosy 25 tysięcy Polaków dla premiera Donalda Tuska oraz marszałków Bronisława Komorowskiego i Bogdana Borusewicza nic nie znaczą. Od lutego, kiedy to do polityków trafił list "Przestańcie szkodzić Polsce!" z 225 podpisami, liczba osób popierających tezy tego stanowiska wzrosła ponaddziesięciokrotnie. Listy poparcia regularnie publikował "Nasz Dziennik", a mimo to przedstawiciele najwyższych władz w Polsce nie raczyli zareagować na apel. W zamian nieustannie serwują nam "papkę" poświęconą często nieistotnym sprawom.
Pięć miesięcy temu, 24 lutego br., prof. dr hab. Rafał Broda i kapitan żeglugi wielkiej inż. Zbigniew Sulatycki skierowali do premiera Donalda Tuska oraz marszałków Sejmu i Senatu RP list otwarty. Wyrazili w nim niepokój o bieg spraw w Polsce oraz dezaprobatę dla stylu sprawowania przez nich władzy. Autorzy listu przypomnieli politykom ich konstytucyjne obowiązki i przysięgę, jaką złożyli, obejmując pełnione dziś funkcje, a którą w rażący sposób łamią. List wówczas poparło 225 osób. W stanowisku zwrócono także uwagę na fakt niszczenia przez władzę oddolnych inicjatyw związanych z Radiem Maryja. "Panowie wielokrotnie, często w niewyszukanych, a nawet obraźliwych słowach, dawali wyraz swojej osobistej niechęci do środowisk, które identyfikują się z pozytywnym przesłaniem Radia Maryja; także obrażaliście ludzi, którzy z wielką ofiarnością wspierają inicjatywy budujące dobro pośród oceanu zła. Wobec tych okoliczności wezwaliśmy Panów, byście przestali szkodzić Polsce lub ustąpili ze stanowisk, jeżeli nie potraficie nie szkodzić" - napisali.
W ciągu pięciu miesięcy list poparło około 25 tys. osób, przysyłając listy pocztą lub za pośrednictwem internetu, a kolejne wciąż napływają. Na początku nie spodziewaliśmy się, że inicjatywa spotka się z takim poparciem. Okazało się jednak, że trafiliśmy w sedno odczuć wielu ludzi - zauważył prof. Broda.
Mimo tak szerokiej akcji żaden z polityków koalicji rządowej nie odpowiedział na apel. "Można było zareagować pozytywnie i zaprzestać szkodzenia Polsce. Można było zaprzeczyć naszym oskarżeniom i próbować merytorycznie wyjaśnić konkretne zarzuty. Można było wreszcie zreflektować się i podać się do dymisji. Panowie postanowiliście po prostu nie odpowiadać" - napisali autorzy listu. Jak podkreślili, dziś już nie oczekują reakcji, bo "milczenie jest najbardziej bezpośrednim potwierdzeniem" postawionych w liście ocen i zarzutów. "Tak demonstracyjne lekceważenie głosu obywateli Rzeczypospolitej przez wszystkie trzy konstytucyjne organy państwowe, na których czele Panów postawiono, nie zdarzało się nawet w PRL. Wniosek jest oczywisty: tym milczeniem Panowie mówią nam, że jesteśmy Panom całkowicie niepotrzebni, że Was zupełnie nie obchodzą nasze niepokoje!" - czytamy w drugim liście wysłanym do polityków.
Mimo to akcja nie zostaje zamknięta. - Ludzie bardzo się zaangażowali. To przecież tysiące podpisów, które już są, a tylko z powodów technicznych nie jesteśmy w stanie ich wydrukować - zaznaczył Zbigniew Sulatycki. Jak zauważył, listy z poparciem nadsyła coraz więcej osób z polskiej inteligencji. - Mamy trochę problemów z porządkowaniem otrzymywanej korespondencji i tworzeniem z niej list, ponieważ nie nadążamy z jej czytaniem. W mojej ocenie, mamy już dobrze ponad 30 tys. listów - dodał prof. Broda. Niemal każdy list zawiera ciekawe przemyślenia. - Ich autorami są profesorowie, lekarze, prawnicy, ale nie tylko. Ludzie nas wspierający uzasadniają powody, dla których się podpisują pod naszym apelem. Myślę, że są to listy, które kiedyś warto będzie opublikować - zaznaczył Sulatycki.
Wczoraj próbowaliśmy ustalić, dlaczego żaden z polityków nie zareagował na list i jakie są powody tego, że głos tysięcy obywateli jest lekceważony. Jednak na wysłaną korespondencję w tej sprawie do Centrum Informacyjnego Rządu dotąd nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Po "śledztwie" przeprowadzonym w kolejnych komórkach Senatu udało nam się ustalić, że list wpłynął do marszałka 4 marca br. i tego samego dnia znalazł się na biurku szefowej Kancelarii Senatu. 6 kwietnia korespondencja trafiła do nieistniejącego już dziś biura informacji i dokumentacji. Dlaczego nikt nie zareagował na apel? Choć pewnej informacji nie uzyskaliśmy, to jednak pracownicy biura komunikacji społecznej sugerowali, że wina może leżeć po stronie "przeprowadzek" i podziału dokumentacji po zlikwidowanym biurze. Zostaliśmy też poproszeni o przesłanie kopii listu, co ma przyspieszyć procedurę, gdyż napływająca korespondencja jest obsługiwana na bieżąco.
Podobną drogę musieliśmy przebyć w Sejmie, gdzie ani kancelaria, ani biuro prasowe nie chciały wziąć na swoje barki ciężaru udzielenia nam odpowiedzi. W końcu odesłani zostaliśmy do Jerzego Smolińskiego, rzecznika marszałka Komorowskiego, z którym jednak nie udało nam się porozmawiać.
Marcin Austyn
"Nasz Dziennik" 2009-07-25
Autor: wa