Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polacy wypędzeni w czasie II wojny światowej

Treść

Ewa Siemaszko


Od początku 1943 r. Wołyń był terenem bezwzględnej i okrutnej, dokonywanej przez OUN-UPA, depolonizacji mającej charakter ludobójstwa. Nacjonalistyczne bojówki, uzbrojone w różnego rodzaju narzędzia gospodarskie i częściowo w broń palną, planowo, rejon po rejonie, napadały na polskie osiedla i Polaków żyjących we wsiach ukraińskich, starając się wymordować jak największą liczbę osób, bez względu na płeć i wiek. Polowania na Polaków na drogach, obławy na ukrywających się w lasach i na polach, wyszukiwanie kryjówek na terenie osiedli, mordowanie uciekających, były przejawem determinacji, z jaką OUN-UPA i wciągani do tego chłopi ukraińscy spoza organizacji stosowali hasło: "Wyriżemo wsich Lachiw do odnoho, od małoho do staroho". Za pomocą siekier i noży wypędzano tych Polaków, których nie dosięgły te najpowszechniejsze narzędzia zbrodni.
Ucieczki Polaków ze swych sadyb były dwojakiego rodzaju: wyprzedzające napad i spowodowane napadem.
Dopóki w jakiejś okolicy nie dochodziło do częstych morderstw, a docierały jedynie wiadomości o rzeziach w innej części Wołynia, ludzie trzymali się swych gospodarstw. W takiej sytuacji opuszczali osiedla nieliczni, niektórzy najpierw wywozili swą rodzinę do miasta i miasteczka lub większego ośrodka samoobrony, a sami dojeżdżali do pracy w gospodarstwie i po żywność, inni z kolei całymi rodzinami przenosili się w bezpieczniejsze, ich zdaniem, miejsca. Decyzja opuszczenia domu i źródła utrzymania nie była łatwa, bowiem poza zabieranym zapasem żywności i odzieży na krótki czas wszystko pozostawiano na pastwę grabieży i zniszczenia, a perspektywa głodu i braku dachu nad głową była oczywista.
Uciekali bez niczego
Kiedy następowało zagęszczenie morderstw pojedynczych i masowych na polskie kolonie w bliskiej okolicy, a nie było warunków do zorganizowania samoobrony, wyruszano grupami (np. kolonia Kudranka w pow. kostopolskim) albo osiedle ewakuowało się w całości. Oto przykłady. Po serii napadów UPA w gminie Kołki pow. łuckiego w czerwcu 1943 r. ewakuację zagrożonych Polaków z kilku kolonii przeprowadziła samoobrona z Przebraża, zabierając ich do swej bazy. Cztery polskie kolonie z północnej części powiatu sarneńskiego (Jaźwinki, Lado, Perestaniec, Tatynne) przez pół roku aż do wkroczenia Sowietów w 1944 r. wędrowały taborami po lasach, wioskach i futorach województwa poleskiego, gdzie przeważali Białorusini i terror OUN-UPA nie był tak odczuwany, i gdzie wędrujące kolonie okresami korzystały z ochrony sowieckiego oddziału partyzanckiego. Głównie jednak przenoszono się do miast i miasteczek, ewentualnie majątków, gdzie stacjonowały załogi niemieckie, co UPA powstrzymywało od zmasowanych ataków.
W najgorszej sytuacji byli uchodźcy, którzy ocaleli podczas napadu UPA. Uciekali bez niczego, częstokroć w samej nocnej bieliźnie, niektórzy ranni, odłączeni od rodzin (odnajdywali się nieraz dopiero po latach), w drodze ścigani przez upowskie patrole, którym pomagali lokalni Ukraińcy, wskazując uchodźców. Ucieczki te trwały nieraz wiele dni - w nieustannym strachu, bez jedzenia i wody, uchodźcy żywili się surowym ziarnem zbóż, zdobytymi ukradkiem warzywami, runem leśnym i pili wodę z bajor, bagien i kałuż. Były przypadki czołgania się polnymi bruzdami, aby nie być zauważonym przez upowców objeżdżających teren na koniach. Każda zauważona postać wywoływała panikę uciekających, przez co Polacy uciekali nieraz przed Polakami, a najbliżsi się nie rozpoznawali. Niektórzy przez dłuższy czas koczowali grupowo w lasach, przemieszczając się z miejsca na miejsce, zanim w końcu dotarli do miasta.
Sytuacja uchodźców w miastach i miasteczkach była tragiczna, przede wszystkim z powodu braku żywności i miejsc zamieszkania. Wyjazdy po żywność do swoich gospodarstw były niebezpieczne, wiele osób ginęło w drodze. Nawet ci uchodźcy, którzy mieli jakieś pieniądze, latem 1943 r. nie mogli kupić żywności, bo UPA zastosowała blokadę żywnościową miast, nie dopuszczając do nich wieśniaków sprzedających płody. Warunki kwaterowania w miastach były fatalne. Do jednorodzinnych domów przyjmowano nawet po kilkanaście rodzin, oddawano uchodźcom różne komórki, składziki, strychy, bowiem społeczeństwo polskie okazywało wówczas nadzwyczajną solidarność. Nie dla wszystkich starczało jednak dachu nad głową, koczowano po podwórkach, nawet na ulicach w wozach. Ludzi, którzy nie znaleźli sobie kąta, Niemcy gromadzili w obozach przejściowych (Sarny, Równe, Łuck, Kostopol) albo podstawiali wagony na stacji, jak np. we Włodzimierzu, do których spędzali zamiejscowych Polaków i następnie wywozili wszystkich na roboty do Rzeszy. Wielu uchodźców zgłaszało się także dobrowolnie do wyjazdu na roboty, nie widząc dla siebie ani powrotu na wieś pod ukraińską siekierę, ani szans przeżycia w mieście.
Wielka fala
Pierwsze ucieczki do miast i miasteczek miały miejsce już w marcu 1943 r. w powiatach kostopolskim i sarneńskim, gdzie zaczęły się rzezie wołyńskie, w następnych miesiącach występowały z różnym nasileniem w pozostałych powiatach.
Ludobójstwo spowodowało uchodźstwo ludności polskiej nie tylko do miast i miasteczek, ale także na własną rękę poza Wołyń na teren Generalnego Gubernatorstwa. Uciekano własnymi furmankami, koleją, przy pomocy zatrudnionych przez Niemców polskich kolejarzy, piechotą z terenów przyległych do GG, gdy brakowało własnego transportu. Już wiosną 1943 r. przybywali tam uchodźcy z Wołynia, jednakże masowy napływ zaczął się w lipcu 1943 r., kiedy to UPA na wielką skalę oczyszczała z Polaków powiat horochowski, południową część włodzimierskiego i nieco mniej intensywnie powiaty dubieński i krzemieniecki. Polacy chronili się w powiatach brodzkim, radziechowskim, tarnopolskim i zbarazkim w woj. tarnopolskim, w powiecie sokalskim w woj. lwowskim. W sierpniu-wrześniu 1943 r. wielka fala uchodźcza przybyła do powiatu hrubieszowskiego i chełmskiego w woj. lubelskim jako skutek rzezi dokonanych w środkowej i północnej części powiatu włodzimierskiego oraz w powiecie lubomelskim i kowelskim. Do uciekinierów z granicznych powiatów Wołynia dołączali uchodźcy ze środkowych i wschodnich powiatów. Z przylegających do Wołynia powiatów należących do GG Polacy przemieszczali się dalej albo również byli wywożeni na roboty.
Nie ma dokładnych danych, ilu było wygnańców spod siekiery i noża z Wołynia. W materiałach konspiracyjnych wymieniane są różne liczby transportów i uchodźców, ale są to dane fragmentaryczne, dotyczące okresów zachodzących na siebie, nieobejmujące indywidualnych ucieczek nierejestrowanych w instytucjach państwa podziemnego i instytucjach niemieckich. Na przykład: w lipcu z Równego wywieziono na roboty 12 tys. ludzi, w sierpniu - 10-11 tys. (transporty te przechodziły przez Lwów i Przemyśl), a od maja do końca października 1943 r. przez obóz przejściowy w Przemyślu-Bakończycach przeszło 25 transportów, które mogły objąć około 13 tys. ludzi, z których 90 proc. pojechało na roboty do Rzeszy wraz z dziećmi. Prawdopodobnie zmuszonych do panicznej ucieczki z Wołynia było 50-60 tys. Polaków.
W drugiej połowie 1943 r. ludobójstwo z Wołynia przeniosło się na teren Małopolski Wschodniej (województwa tarnopolskie, stanisławowskie i lwowskie), a więc tam, gdzie uchodźcy wołyńscy spodziewali się bezpieczeństwa i gdzie także ginęli. Morderstwa pojedynczych osób i rodzin, w niektórych miejscowościach grupowe, do końca 1943 r. nie popychały Polaków do opuszczania sadyb. Paniczne nastroje rozpowszechniały się dopiero w początku 1944 r., kiedy to OUN-UPA przystąpiła do masowych napadów na wzór wołyński.
Pierwsi zareagowali pracownicy majątków i leśnictwa, którzy wywozili swe rodziny do miasta; ich śladem szli też niektórzy polscy rolnicy. Następnie do miast i miasteczek przenosiła się wiejska inteligencja. W lutym 1944 r. rzezie w Małopolsce zaczęły się rozprzestrzeniać. Ludność polska, zakładając, że UPA będzie napadać nocą, sypiała po strychach, piwnicach, stodołach i w zimnych kościołach, które - jak się okazało - też nie były dobrym schronieniem, bo świątynie również były atakowane, jak np. ta w Firlejowie w pow. rohatyńskim. W tej sytuacji Polacy masowo opuszczali wsie, przenosząc się najpierw do miast i miasteczek, a stamtąd po pewnym czasie wyruszali dalej, na zachód. Rozmiary ucieczek skłoniły Delegaturę Rządu do wystosowania w lutym 1944 r. odezwy do ludności polskiej nakazującej pozostanie na miejscu. Podobne przeciwdziałające depolonizacji odezwy były wydawane i później, ale wobec zagrożenia życia nie wszyscy wytrzymywali psychicznie. Na przykład w Rohatynie już w lutym 1944 r. schroniło się ponad 1000 potrzebujących pomocy ludzi z okolic. W związku z uchodźstwem we Lwowie powołany został Społeczny Komitet Pomocy Ofiarom Terroru, który w całej Małopolsce apelował o datki pieniężne dla ofiar.
"Wynoście się"
3 marca 1944 r. do Małopolski Wschodniej weszła Armia Czerwona i szybko zajęła trzy czwarte województwa tarnopolskiego i większość województwa stanisławowskiego. Małopolska została rozdzielona przez front, ale po obu jego stronach sytuacja Polaków była podobna. Na zajętych terenach Sowieci od razu przystąpili do tępienia UPA. Konspiracyjne władze polskie odnotowały: "(...) ludność polska [Małopolski Wschodniej] zagrożona biologicznym wyniszczeniem ze strony Ukraińców zaczęła w ciągu marca masowo opuszczać swoje osiedla, chroniąc się do miast, względnie nawet wyjeżdżając na zachód. (...) W niektórych powiatach nie został już żaden kolonista, w wielu miasteczkach zamilkł nawet język polski".
Niemniej jednak nie wszyscy Polacy zdecydowali się na uchodźczą poniewierkę, licząc głównie na korzystną dla nich zmianę sytuacji wojennej. W kwietniu 1944 r. UPA usiłowała zlikwidować polskie trwanie na swoim poprzez organizowanie na szeroką skalę masowych mordów. Ponadto w niektórych miejscowościach kolportowano ulotki nakazujące opuszczenie "ukraińskiego terytorium" w trybie natychmiastowym, a najdalej w przeciągu 48 godzin. Polacy opuszczali więc nadal wsie albo koncentrując się w pojedynczych silnych ośrodkach samoobrony, gdzie dzień i noc trwało pogotowie obronne, albo w miasteczkach i miastach. W polskich skupiskach miewano te same problemy, z którymi uchodźstwo borykało się na Wołyniu, tj. brak żywności, kwater, paszy i pomieszczeń dla zabranego inwentarza, a UPA nie dopuszczała do miast żywności. Co prawda wywózki na roboty do Rzeszy nie były tak częste jak na Wołyniu, ale położenie uchodźców przybyłych na południe i do centrum obecnej Polski było i tak nadzwyczaj trudne.
W czerwcu 1944 r., mimo odpływu ludności polskiej na zachód, Polacy wciąż byli w Małopolsce obecni, na co OUN zareagowała następującą odezwą: "Wy sami pozbyliście się prawa gościnności na ukraińskiej ziemi i musicie zabierać się z tej ziemi. Ukraiński naród ma jeszcze na tyle sił, aby mógł zahamować Waszą bezczelność i rozwścieczenie i przepędzić Was wszystkich za granice swojej odwiecznej ziemi. Śmierć katom ukraińskiego narodu! Śmierć sługusom imperialistycznej Moskwy i Berlina! Śmierć zdrajcom i wrogom frontu ujarzmionych narodów!".
Jednak to nie groźby werbalne wywoływały ucieczki Polaków, ale wciąż odbywające się zbrodnicze napady. Według szacunków polskiego podziemia w I półroczu 1944 roku, który był dla Małopolski szczytowym okresem ludobójczych napadów UPA na Polaków, teren ten opuściło około 300 tys. uchodźców.
W lipcu 1944 r. cała Małopolska Wschodnia została objęta sowiecką kontrolą, a włączenie Wołynia i Małopolski Wschodniej do Ukraińskiej Sowieckiej Republiki Socjalistycznej stało się faktem. Jednak nie zahamowało to ludobójczych akcji UPA wobec Polaków. Od września 1944 r. odbywała się urzędowa depolonizacja na mocy umowy o wymianie ludności pomiędzy rządem USRS a PKWN. Przywiązanie Polaków do ojcowizny, na której gospodarowało kilka-kilkanaście kolejnych pokoleń, było tak silne, że początkowo Polacy, którzy przetrwali, niechętnie zgłaszali się do wyjazdu do Polski. Decyzje o ekspatriacji wymuszały na Polakach fale zbrodniczych napadów UPA, w których byli bestialsko mordowani. W ten sposób UPA podała Sowietom pomocną dłoń w depolonizacji Kresów.
"Nasz Dziennik" 2009-10-08

Autor: wa