Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Pokora Piotra

Treść

Na różne sposoby można interpretować dzisiejszą Liturgię Słowa. Można poddać analizie teologiczną prawdę o ustanowieniu prymatu Piotra, próbować szukać odpowiedzi na niepokojące i ciągle aktualne w swojej wymowie pytanie postawione uczniom. Chciałbym jednak, abyśmy dziś zatrzymali się na osobie św. Piotra. Przebył długą duchową drogę. Od momentu wezwania go z łodzi rybackiej aż do chwili, kiedy za Chrystusa oddał swoje życie w dalekim Rzymie, zmieniło się prawie wszystko. Początek był szczególny. Pierwszemu spotkaniu z Jezusem nauczającym tłumy z jego łodzi towarzyszyło ogromne zmęczenie. Nic przecież minionej nocy nie złowił. Potem pojawiła się jeszcze dziwna prośba, by zarzucili sieci. Było im wszystko jedno - wiadomo przecież, że w dzień nie wypływa się na połów. A jednak "zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać" (Łk 5, 6). Radość i strach wypełniły serca - sięgnęły zenitu, gdy usłyszał słowa: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił". Tak dokonało się pierwsze powołanie. Potem wszystko potoczyło się swoim rytmem. Szymon nie rozumiał wszystkiego, co widział. Był blisko Mistrza, doświadczał radości cudownie leczonych z choroby, uwalnianych z mocy złych duchów. Narastały w nim świadomość wybrania i duma, miłość i bezgraniczne zaufanie. Kiedy padło pytanie o określenie misji Jezusa, tylko on udzielił prawidłowej odpowiedzi: "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego". W zamian został nazwany Skałą - Piotrem, otrzymał nowe imię, obietnicę prymatu i zapowiedź wielkiej władzy. To było drugie powołanie. To może zawrócić w głowie! Nabrał tyle śmiałości i pewności siebie, że niedługo ośmielił się upomnieć Jezusa, gdy ten zaczął mówić o swojej śmierci i zmartwychwstaniu. Otrzymał surową naganę: "Zejdź mi z oczu, szatanie (...). Bo myślisz nie na sposób Boży, lecz ludzki" (Mt 16, 23). Był jeszcze Tabor, kolejne wywyższenie w Jerozolimie - po płaszczach i palmach ścielonych pod nogi Jezusa i on przecież szedł. Aż przyszedł dramatyczny moment zaparcia się na dziedzińcu pretorium. Słabość okazała się silniejsza. Potem była ucieczka i wstyd za to, co się stało. Aż nadeszła chwila spotkania ze Zmartwychwstałym nad Jeziorem Tyberiadzkim. Lęk pomieszany z radością, pokora i świadomość swojej niemocy odebrały śmiałość. Jezus nie krzyczał, nie upominał. Trzykrotne wyznanie miłości zmazało winę. Prymat został potwierdzony. Piotr po raz kolejny usłyszał dobrze znane wezwanie: "Pójdź za mną". To było trzecie powołanie. Dlaczego tak istotne jest dostrzeżenie całego procesu tworzenia się relacji pomiędzy Chrystusem i Piotrem - owego potrójnego powołania? Każdy z nas może się w nim odnaleźć. Poznanie Jezusa często wiąże się z wielką radością, poruszeniem serca. Dobrze przeżyte rekolekcje, oaza, odkrycie szczególnej misji w Kościele - to wszystko może sprawić, że pojawi się w nas zbytnia pewność siebie, myślenie stanie się za bardzo ludzkie, Pan Bóg - wprzęgnięty w tryby ludzkiej logiki. Krzyż stanie się enigmatycznym, odległym szczegółem. Bardzo łatwo wtedy się zagubić, postawić na siebie, upatrywać źródeł swojej świętości w sobie. To się zwykle szybko kończy - Jezus pozwala, abyśmy się nieco "poobijali", zagubili w swojej pewności, dostrzegli, iż to On nas zbawia, a my jesteśmy o tyle silni, o ile potrafimy mocno wierzyć, kochać i ufać. Dotknięcie słabości prowadzi do doświadczenia Bożego miłosierdzia. Inaczej się wtedy patrzy na wszystko, co było wcześniej. Pokora otwiera oczy! I to jest trzecie powołanie. Co najważniejsze: tylko będąc na tym etapie wiary, człowiek jest w stanie udzielić prawdziwej odpowiedzi na pytanie, kim dla niego jest Jezus Chrystus. Marcin Jasiński "Nasz Dziennik" 2008-08-23

Autor: wa