Pokora nie jest kompleksem niższości...
Treść
Tu nie chodzi o budowanie sobie kompleksu niższości albo poczucia winy. Wszystkie te uczucia występują w przyrodzie – i kompleksy i poczucie winy – ale one prowadzą ostatecznie do izolacji, do poczucia przegranej, klęski, do totalnej samotności człowieka.
Rozdział 7. – najdłuższy ze wszystkich rozdziałów naszej Reguły. Jest to tekst bardzo mocno zakorzeniony w całej tradycji monastycznej. Obok milczenia, posłuszeństwa, czystości, ubóstwa, lektury Pisma Świętego, pokora należy do tego armarium, tej zbrojowni zakonnej, w zasadzie od samego początku.
W kontekście pokory należy powtórzyć sobie to, co mówiliśmy o posłuszeństwie. Zastanawialiśmy się, jakie są motywy posłuszeństwa. Zaznaczyliśmy, że podejmuje się je przede wszystkim z miłości, nie ze strachu, nie z wygody, tylko z miłości. Miłość jest motywacją bardzo trwałą. Jesteśmy posłuszni także dlatego, że posłuszny był Jezus Chrystus. Rozdział 7. nie pozostawia nam wątpliwości: podstawową motywacją pokory, podobnie jak posłuszeństwa, jest również chęć naśladowania Chrystusa Pana, który był pokorny. Pokora nie jest więc wartością samą w sobie, ale posiada wymiar naśladowczy. Chcemy tacy być, ponieważ taki był Chrystus Pan. Wchodząc na tę drabinę, nie wykonujemy pracy dla niej samej, nie jest to sztuka dla sztuki, ale chcemy przez to naśladować Jezusa Chrystusa posłusznego i pokornego aż do śmierci. O tej motywacji zawsze warto pamiętać. Zresztą każdy z monastycznych ideałów ma swój chrystologiczny wymiar, który jest bardzo istotny. Mnich, mniszka kształtuje swoje życie w szkole Ewangelii, żeby jak najgłębiej upodobnić się do Chrystusa i Go naśladować.
Przypomnijmy także, że przez słowo pokora, humilitas rozumiemy prawdziwą naturę człowieka, najgłębszą prawdę o człowieku, to, kim naprawdę jest. Pokora to jakby pozdzieranie wszystkich masek, rezygnacja z różnych postaw obronnych, wyjście z warownych wież, w których się zamykamy i stanięcie w duchu i prawdzie wobec Boga, który jest żywą Osobą.
Pokora rozumiana w duchu Reguły nie ma w sobie nic z wmawiania sobie, że jest się niczym. Tu nie chodzi o budowanie sobie kompleksu niższości albo poczucia winy. Wszystkie te uczucia występują w przyrodzie – i kompleksy i poczucie winy – ale one prowadzą ostatecznie do izolacji, do poczucia przegranej, klęski, do totalnej samotności człowieka.
Natomiast pokora, posłuszeństwo, milczenie, to wszystko, o czym teraz mówimy, wręcz przeciwnie – wprowadza człowieka w samo centrum jego serca i umożliwia wspólnotę z Bogiem i z ludźmi. Myślę, że w naszej tradycji benedyktyńskiej pojęcie pokory jest kluczowe. Zwróćmy uwagę choćby na doświadczenie św. Gertrudy z Helfty, która w zasadzie jako pierwsza w Kościele zaczynała mówić o tajemnicy Serca Bożego, tajemnicy pokornego Serca Jezusa. My łączymy to nabożeństwo najczęściej z Małgorzata Marią Alacoque (wiek XVII), ale już w średniowieczu św. Gertruda, miała tę intuicję i łączyła ją bardzo ściśle z praktyką liturgiczną i bardzo głęboką praktyką pokory, zgodnie ze słowami Ewangelii wg św. Mateusza: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych (Mt 11,28–29). Jak widzimy, wszystko kręci się wokół Ewangelii, tego, co sam Chrystus Pan mówi o sobie, nawet jeśli potem w pobożności Kościoła przybiera to różne formy. Mówię o tym po to, żeby nam się kiedyś pokora zamarzyła, żeby człowiek kiedyś się w nocy obudził i pomyślał sobie, że to byłoby cudownie mieć takie pokorne serce.
Czasami jak mam spotkania z ludźmi świeckimi, to pytam, czy jako rodzice uczą swoje dzieci życia ascetycznego. To wywołuje w nich szok. Jak to?! Dzieci ascezy uczyć?! A kto to widział? Czasami pytam: „Czy państwo chcielibyście być pokorni?”. No i jakoś entuzjazmu w oczach nie ma. A rozdział 7. pokazuje właśnie człowieka pokornego, jako tego, który posiada olbrzymią siłę. W pokorze, w prawdzie, w naśladowaniu Chrystusa Pana jest olbrzymia siła. Człowieka, który naśladuje Chrystusa Pana, nic nie złamie. Chrystus nie ugiął się przed nikim i niczym, przecież nawet śmierć nie ma nad Nim władzy, odniósł nad nią zwycięstwo.
Była już mowa o tym, że św. Benedykt porównuje pokorę do drabiny. Wcześniej wspominaliśmy o metaforze warsztatu. Warsztatem jest sam klasztor, a to swoją drogą nam pokazuje, że nie trzeba nigdzie latać, bo wystarczy siedzieć w klasztorze i tam człowiek znajdzie wszystko, co mu potrzebne.
Zanim przejdziemy do omawiania samej drabiny, to popatrzmy na pierwsze dziewięć wierszy rozdziału 7. Chciałem tutaj zwrócić uwagę na pewien fragment, który może nam czasami umyka, a jest dość istotny w tym wstępnym ujęciu problemu. Czytamy od wiersza 5.:
Tak więc, bracia, jeżeli chcemy osiągnąć szczyt wielkiej pokory i jeśli chcemy szybko dojść do tego wywyższenia w niebie, do którego dochodzi się przez uniżenie w życiu ziemskim, musimy wstępując do góry po stopniach naszych czynów, wznieść ową drabinę, która ukazała się we śnie Jakubowi. Na niej to widział on zstępujących i wstępujących aniołów (por. Rdz 28,12). Nie ulega wątpliwości, że to zstępowanie i wstępowanie oznacza po prostu, iż wynosząc się, schodzimy w dół, wstępujemy natomiast ku górze przez pokorę. Ustawiona drabina to nasze życie w świecie, które Pan podnosi ku niebu, gdy serce stanie się pokorne. Dwoma bocznymi żerdziami tej drabiny są, jak sądzimy, nasze ciało i dusza, a wzywająca nas łaska Boża umieściła w nich różne szczeble pokory i karności zakonnej, po których do góry wstępujemy (RB 7,5–9).
Mówiliśmy już o tym, że św. Benedykt odwołuje się bardzo często do obrazów z Pisma Świętego, ale robi to w trochę inny sposób niż my dzisiaj. Najczęściej nawiązuje do Biblii przez zastosowanie pewnej aluzji. Epoka Benedykta to czas, kiedy ludzie czytają Biblię na okrągło. Jakbyśmy sięgnęli po rozdział O codziennej pracy fizycznej, to wszystko byśmy zrozumieli. W rozdziale tym znajduje się nakaz czytania po kilka godzin codziennie, zimą więcej, bo było mniej pracy fizycznej. Latem pracy jest troszkę więcej, w związku z czym czytania jest mniej, ale i tak po kilka godzin wychodziło. Oni nad tymi książkami rzeczywiście ślęczeli i Pismo znali bardzo dobrze, praktycznie na pamięć. Wystarczyło więc tylko coś powiedzieć, jakiś cytat wrzucić i czytelnik zaraz sobie w głowie dopowiadał całą resztę. Tak samo jest i w Regule.
Proszę zwrócić uwagę na to, że św. Benedykt jako wzór pokory, pewien punkt odniesienia, pokazuje nam patriarchę Jakuba. Pierwszym, który wzniósł tę drabinę, czy raczej, który zobaczył – bo ona mu się przyśniła, Bóg mu ją pokazał – był Jakub. On jest pokazany jako wzór człowieka pokornego. To jest dla nas dość zaskakujące, bo w naszej wrażliwości rzadko myślimy o postaciach starotestamentalnych jako o świętych, czyli o ludziach, którzy za nas się wstawiają. Ponadto rzadko o nich myślimy jako o wzorach do naśladowania, może trochę o Abrahamie, bo do niego mocno nawiązuje św. Paweł, ukazując patriarchę jako „ojca wiary”. Natomiast nasi starożytni ojcowie patrzyli na postacie starotestamentalne właśnie jako na modele pewnych cnót. Dla nich Mojżesz był wzorem modlitwy, kontemplacji, bo wszedł na Górę Synaj i oglądał Boga twarzą w twarz, aż mu skóra promieniała. Stąd mamy cały traktat Grzegorza z Nyssy Życie Mojżesza, jest to traktat właśnie o modlitwie. Przybiera on postać biografii Mojżesza zawartej w dwóch księgach: w pierwszej księdze znajduje się to, co mówi Pismo, a w drugiej mistyczna interpretacja jego dziejów. Jest to tradycja, która sięga jeszcze czasów I wieku, przełomu er, kiedy podobnie pisał Filon z Aleksandrii. Od Filona wywodzi się też tradycja interpretacji postaci patriarchów, zwłaszcza patriarchy Jakuba, jako wzoru życia duchowego. Filon i inni ojcowie mówili, że życie ludzkie dzieli się na dwa etapy. Pierwszy, który nazwali praktycznym, praktike, polega na tym, że człowiek oczyszcza się z wad i zdobywa cnoty (unikanie zła i czynienie dobra). Symbolem tego etapu była praca u Labana, kiedy Jakub pracował siedem lat, żeby otrzymać Leę za żonę. Potem następuje etap oczyszczenia, o który ojcowie nazywają mianem życia teoretycznego, theoretike. Polega ono na życiu kontemplacyjnym. Obrazem tego jest Jakub służący Labanowi kolejne siedem lat za rękę ukochanej Racheli. Następnie Jakub uzbrojony w te dwa sposoby życia wraca do ziemi obiecanej i nad potokiem Jabbok spotyka się z Bogiem, by zmagać się z Nim aż do świtu jutrzenki. Wtedy otrzymuje nowe imię, czyli Izrael, które tłumaczy się: „ten, który widzi Boga”, czyli osiąga szczyt modlitwy.
Z tego właśnie powodu św. Benedykt robi aluzje do Jakuba, pokazując go jako wzór pokory, czyli dążenia do odkrycia prawdy o sobie. Żeby zobaczyć, dlaczego Benedykt widzi w Jakubie kogoś, kto jest pokorny, przypomnijmy sobie na samym początku to, że Jakub był przebiegłym człowiekiem, który miał kochającą mamusię, tatę w podeszłym wieku i brata, który był topornym osiłkiem. Ezaw był przecież myśliwym, i do tego chyba dość powoli myślącym, jeśli za miskę soczewicy sprzedał pierworództwo. Jakub był natomiast delikatny, siedział w namiocie i polowaniem czy innymi męskimi rzeczami rąk sobie nie brudził. Mama tak była w Jakubie zakochana, że namówiła go do kłamstwa: oszukał własnego ojca i brata. Różni egzegeci wylewają litry atramentu, zastanawiając się, czy to jest moralne, czy nie jest moralne. „Takie czasy były”, „Tak się robiło”… Wszyscy oni zapominają jednak o tym, że Jakub totalnie oszukał całą swoją rodzinę, ale autor natchniony nie pisze o tym wprost, bo to nie jest w jego stylu. Jakub poniósł przecież konsekwencje tego czynu, bo musiał uciekać w nocy jak złodziej. Wydawało mu się, że będzie panem na włościach, a został dziadem. Udał się do swojego wuja Labana, do brata matki i nie wiedział, jak zostanie tam przyjęty, czy będzie zupełnie przegrany. Laban – jak to opisuje historia święta – potraktował Jakuba dokładnie tak samo jak on Ezawa. Też oszukiwał na każdym kroku. Jakub dostał to, co sam dał bratu, a mama – czyli Rachela – która zainicjowała intrygę, za karę więcej nie ujrzała ukochanego syna, bo umarła zanim Jakub wrócił do domu.
Człowiek otrzymuje dokładnie to, co daje. Historia Jakuba, jego droga do pokory, rozpoczyna się właśnie w 28. rozdziale Księgi Rodzaju, do której aluzje czyni wprost św. Benedykt. Jakub leży na polu, ma kamień pod głową, śpi – dziwne, że w ogóle może zasnąć – i nagle zdaje sobie sprawę z tego, że przegrał życie. Jest młodym człowiekiem i zamiast mieć w miarę ustabilizowany – jak na swoje urodzenie – start życiowy, to jego życie jest totalnie zagrożone, że jest włóczęgą. Jakub nie ma nic i to przez własną chciwość, przez to, że mu się nie chciało myśleć, tylko słuchał tego, co mu mamusia podpowiadała. Właśnie w tym momencie, kiedy Jakub budzi się „z ręką w nocniku” – nazwijmy to brutalnie – przychodzi do niego Bóg i mówi do niego, mniej więcej takie słowa (chodzi mi o oddanie sensu, a nie dokładny cytat): „Ja jestem twoim Bogiem, tylko służ Mi wiernie, a wszystko zostanie naprawione” (por. Rdz 28,35). Wtedy całe jego życie zostaje przemienione. Przestaje ulegać wpływom innych ludzi, nie daje się namówić do złego, nie będzie oszukiwał swojego teścia, zaczyna postępować uczciwie i jednocześnie wzrasta w miłości Pana Boga. Finalnie pokutuje, oddając Ezawowi część swojego dobytku i ciągle zbliża się do Pana Boga, bo On dla niego będzie najważniejszy.
W pewnym sensie, rozdział 7. jest powtórką historii Jakuba. Chodzi o to, żebyśmy zobaczyli, że wszystkie nasze własne rozwiązania, które mają nas rzekomo ustawić w życiu, różne nasze triki, sztuczki, wszystkie gesty na sposób działania tego świata, wszystko to kiedyś kończy się porażką i utratą sensu. Jedyne, na co warto postawić, to na relację z Panem Bogiem. Wiadomo, że z przyzwyczajenia ciągle wracamy do tych samych gestów, i czasami – jak zobaczymy dalej w trakcie lektury 7. rozdziału – życie musi nas przycisnąć, żebyśmy się znaleźli w tak beznadziejnej sytuacji jak Jakub, kiedy spał z kamieniem pod głową. Czasami jeśli człowiek bardzo stawia na swoim, to musi dostać w skórę, żeby się do Pana Boga nawrócił. Nie chodzi jednak o to, żeby cierpieć, żeby było źle czy smutno. Jedyny cel takiego wstrząsu to zwrócenie się człowieka twarzą do Pana Boga.
W Regule bardzo mocno podkreślono, że pokora to nie tyle nasza praca – teraz tak postanowiłem, będę chodził ze spuszczoną głową i będę pokorny – co działanie Ducha Świętego w człowieku. Bóg podnosi nas przez różnego rodzaju doświadczenia, dźwiga nas do góry. Pokora to pewien dar, który Pan Bóg nam daje ze względu na to, że bardzo tego pragniemy i potrzebujemy, charyzmat, którym On nas obdarowuje, ubogaca, upodabniając nas do Chrystusa Pana.
Fragment książki Fundamenty duchowości benedyktyńskiej
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Żródło: cspb.pl, 6
Autor: mj