Pokonać kryzys metodą strusia?
Treść
Europejska solidarność w obliczu kryzysu, niestosowanie praktyk protekcjonistycznych oraz wspólnotowa jedność - to ideały zadeklarowane przez zgromadzonych w niedzielę w Brukseli przywódców państw członkowskich Unii Europejskiej. Niepokoje społeczne, sprzeczne z unijnymi zasadami działania poszczególnych rządów w celu ratowania narodowych gospodarek, brak jedności politycznej oraz zróżnicowanie potrzeb ekonomicznych poszczególnych krajów - to problemy, na które starano się nie zwracać uwagi w trakcie nieformalnego szczytu. Mimo to, zdaniem wiceszefa PO, eurodeputowanego Jacka Saryusza-Wolskiego, spotkanie unijnych przywódców "to dobry wstęp do oficjalnego szczytu Unii 19-20 marca".
"Protekcjonizm nie jest odpowiedzią na obecny kryzys" - brzmi przyjęta na szczycie deklaracja, której twórcy wyszli najwyraźniej z założenia, że problem nie istnieje, dopóki się go nie ogłosi. Same działania protekcjonistyczne okazują się natomiast pojęciem zupełnie względnym. Nagle okazało się bowiem, że to, co premier Czech nazywał dotychczas protekcjonizmem (wsparcie udzielone przez francuski rząd sektorowi motoryzacyjnemu), wcale nim nie jest, a wielokrotnie powtarzane słowa krytyki pod adresem prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego to "problem medialny", który "nie istnieje". Tymczasem wielu polityków i ekspertów jest zdania, iż obecna sytuacja na rynku wymusza pewne działania noszące cechy protekcjonizmu. - Sądzę, że kryzys ekonomiczny wywołuje dążenie do protekcjonizmu - ocenił w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" oświadczenia końcowe brukselskiego szczytu brytyjski eurodeputowany Nigel Farage (INDEM). - Większość krajów Unii Europejskiej ma wspólną walutę i wspólny poziom stóp procentowych, jednakże nie ma jednego rządu, który odpowiadałby za sprawy ekonomiczne. Sądzę, że im gorzej ma się gospodarka, tym silniejsze są tendencje protekcjonistyczne. Zatem trudno będzie Wspólnocie utrzymać dotychczasowe struktury i nie stosować środków na swój sposób protekcjonistycznych - skonstatował. Zwrócił przy tym uwagę, że strefa euro przeżywa obecnie poważny kryzys, a część jej członków nie spełnia niezbędnych warunków. - Rozszerzenie strefy euro nie pomoże w rozwiązaniu problemów ekonomicznych, tym bardziej że jest ona i tak zbyt obszerna - stwierdził Farage, odnosząc się do pomysłów niektórych polityków radzenia sobie z kryzysem właśnie w ten sposób.
- Zawsze powtarzamy, że nie można mieć unii walutowej bez unii politycznej, my zaś takiej nie posiadamy - oświadczył w rozmowie z "The New York Times" Stefan Kornelius, zagraniczny wydawca niemieckiego dziennika "Süddeutsche Zeitung". - Nie ma żadnej wspólnej polityki fiskalnej, żadnej wspólnej polityki podatkowej ani wspólnej polityki subsydiowania przedsiębiorstw. A żaden z przywódców nie jest wystarczająco silny, aby wypchnąć pozostałych z tego błota - dodał. - Kiedy przychodzi co do czego, okazuje się, że Francuzi to Francuzi, Niemcy to Niemcy, Polacy to Polacy, Brytyjczycy to Brytyjczycy. Współpracujemy ze sobą nawzajem, jednakże sądzę, że pomysł, aby zrezygnować z własnych gospodarek, a uprawnienia poszczególnych rządów przekazać do Brukseli jest czymś zupełnie nie do przyjęcia z punktu widzenia polityki i nie powinno zostać zaakceptowane - wtórował mu Nigel Farage. Zdaniem brytyjskiego eurodeputowanego, już w miesiącach letnich należy się spodziewać wybuchu społecznych niepokojów, w szczególności w Grecji niezadowolonej z przynależności do wspólnej strefy walutowej, a także do powstania nowych trudności na szczeblu politycznym.
Quasi-solidarność przeplatana utopią
Premier Czech wezwał do europejskiej solidarności i jedności w obliczu kryzysu. Jednakże cały problem w tym, że takiej postawy niezwykle trudno dopatrzyć się w dotychczasowych działaniach poszczególnych rządów dążących do ratowania gospodarki kosztem zagranicznych inwestycji czy dofinansowujących niektóre gałęzie przemysłu. Jednocześnie innym krajom członkowskim, w tym Polsce, jeszcze kilka miesięcy temu uniemożliwiano stosowanie tego typu działań. Pytanie, dlaczego można było dofinansowywać zakłady czy instytucje finansowe w Niemczech czy Francji, a Polskę zmusić do likwidacji stoczni, nie pojawiło się w trakcie rozmów. Ze wszystkich stron można było za to usłyszeć nic nieznaczące, niekiedy sprzeczne ze sobą, slogany. - Europejska solidarność jest nie do pomyślenia bez narodowej odpowiedzialności - unosił się premier Czech Mirek Topolanek. - Polska nie miałaby nic przeciwko skróceniu dwuletniego okresu, jaki przed zamianą na euro waluta danego kraju musi spędzić w mechanizmie kursowym ERM2. Jeśli takie inicjatywy zostaną podjęte, będziemy im się ochoczo przyglądać - obiecywał polski prezes Rady Ministrów Donald Tusk, nie zważając ani na stanowisko krajów wspólnej strefy walutowej, ani wyliczenia ekonomistów. Z kolei minister Jacek Rostowski zarzekał się, iż Polska "nie potrzebuje" unijnej "pomocy i sama sobie poradzi, a jedyna pomoc to ta, by nas nie dyskryminować, bo nie ma żadnego problemu". Polski rząd odciął się tym samym od stanowiska Węgier, co w opinii wielu specjalistów było poważnym błędem.
- Kryzys będzie się pogłębiał. Spodziewamy się spadku tempa wzrostu produkcji, wzrostu bezrobocia, obserwujemy dramatyczny spadek inwestycji, zatem deklaracje o nieprzyjmowaniu pomocy są poważnym błędem - skomentował stanowisko polskiego rządu prof. Andrzej Kaźmierczak, ekonomista z SGH. - Polska ma strukturalny brak równowagi wewnętrznej bilansu płatniczego i powiększający się deficyt budżetowy. Nie mogę zrozumieć, dlaczego premier Tusk tak honorowo odrzucił tę pomoc, gdyż sytuacja jest dramatyczna - zastanawiał się. Zwrócił przy tym uwagę, że odcięcie się tym sposobem od stanowiska wnioskujących o taką pomoc Węgier dowodzi braku jedności polityki w regionie. - Zwołanie spotkania krajów Europy Środkowowschodniej, które mają bronić własnych interesów wobec tzw. Starej Unii, a jednocześnie odcinanie się od postulatów premiera Węgier Ferenca Gyurcsányego jest po prostu niepoważne - ocenił. - Jak wygląda teraz solidarność nowych członków UE? Tę solidarność łamie premier Tusk - skonkludował Kaźmierczak, podkreślając, iż pieniądze te bardzo by się przydały polskiej gospodarce. - Zamiast zaciągać olbrzymie środki na rynku euroobligacji po komercyjnych, horrendalnych cenach, warto byłoby z tej pomocy skorzystać - radził profesor SGH.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2009-03-03
Autor: wa