Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Pokerowe zagranie

Treść

Przeprowadzone na oczach opinii publicznej czwartkowe rozmowy polityków PiS i PO ukazały jak na dłoni taktykę przyjętą przez obie strony w rozmowach o przyszłym rządzie. Po stronie PiS jest to metoda, którą można określić "taktyką wyciągniętej ręki". Gospodarz tych rozmów Jarosław Kaczyński przedstawił drugiej stronie kandydata na premiera, zapewnił, że nie będzie to rząd tymczasowy oraz zaproponował pierwsze jego posunięcia. Od polityków Platformy zażądał deklaracji, kto w imieniu tej partii wejdzie do rządu jako główny przedstawiciel PO, oraz rozpoczęcia rozmów w kilkunastu grupach eksperckich nad programem koalicyjnego gabinetu.
Gdyby ktoś chciał lapidarnie streścić zachowanie Platformy - należałoby użyć kolokwialnego zwrotu "taktyka ściemniania", bo litania wydumanych zarzutów pod adresem PiS, wyrecytowana podczas spotkania przez polityków tej partii, w żaden sposób nie pozwalała widzom zrozumieć, o co Platformie właściwie chodzi.
Dla obserwatorów sprawa jest bardziej klarowna. Otóż plany kampanii prezydenckiej Tuska opatrzonej hasłem: "dwóch Kaczyńskich to za wiele" - legły w gruzach po rezygnacji przez Jarosława Kaczyńskiego z kierowania rządem. Nie powiódł się także PO plan uwikłania kandydata PiS na prezydenta - Lecha Kaczyńskiego, w swarliwe rozmowy na temat rządu. W tej sytuacji od negocjacji tych musiał również zdystansować się Tusk, by nie narazić własnej reputacji przed rozgrywką o prezydenturę.
Kto pozostał przy stole? Jan Rokita, rywal Tuska i nieformalny lider konserwatywno-liberalnego skrzydła PO. Wydaje się, że jego wejście do rządu jest raczej przesądzone. Zanim jednak to nastąpi, Platforma, a właściwie jej lewe, ultraliberalne skrzydło usiłuje ugrać coś na swoją rzecz w sensie programowym. Stąd zdecydowany sprzeciw Hanny Gronkiewicz-Waltz wobec prowadzenia negocjacji programowych w wielu grupach eksperckich. Grupa Tuska nie ma ochoty wejść do rządu, który będzie realizował program prospołeczny PiS, z koncesjami na rzecz PO. Nie! Oni chcą ten program przewrócić, ustawić na wspak zasadniczą ideę, jaką jest "państwo przyjazne ludziom". A tego może PO dokonać tylko w negocjacjach na szczycie, a nie w grupach problemowych.
Ultimatum postawione Platformie przez Kaczyńskiego sprowadza się do propozycji: albo przystajecie na nasze warunki, albo utworzę rząd autorski PiS.
Co to oznacza? Z pewnością nie jest to, przynajmniej na razie, propozycja odwrócenia przymierzy, czyli porzucenia koalicji z PO i oparcia rządu na LPR, PSL i Samoobronie. Należy raczej domniemywać, że Kaczyński w zawoalowany sposób dał Platformie do zrozumienia, że jeśli nie wspólny program i koalicyjny rząd, to powoła rząd autorski z udziałem polityków PO, ale wtedy wpływ Platformy na poczynania tego gabinetu będzie ograniczony do minimum. Niewykluczone, że przy tym pokerowym zagraniu Kaczyński trzyma asa w rękawie. Być może przyszły premier Kazimierz Marcinkiewicz, który pozostaje w dobrych kontaktach z Janem Rokitą, uzyskał od niego - podczas owego tajemniczego spotkania, o którym doniosły media - zapewnienie, że do takiego rządu wejdzie. Rokicie manewr ten niewątpliwie by się opłacał, bo wzmocniłby jego rolę w PO kosztem Tuska, zwłaszcza jeśli ten ostatni przegra wybory prezydenckie. Jednak grupa Rokity w obecnym Sejmie jest stosunkowo niewielka, stąd ewentualny rząd autorski musi liczyć na życzliwość i poparcie innych prospołecznie nastawionych klubów parlamentarnych - Samoobrony, LPR i PSL. Rozmowy na ten temat są w toku. Liderzy wspomnianych trzech ugrupowań złożyli publiczne deklaracje wsparcia PiS, o ile ów autorski rząd rzeczywiście będzie chciał zerwać z dotychczasową neoliberalną polityką społeczno-ekonomiczną. Wydaje się, że w grę może wchodzić - przynajmniej na tym etapie - wyłącznie wsparcie parlamentarne, przypieczętowane uzyskaniem przez te kluby stanowisk w prezydium Sejmu. W takiej konfiguracji premier nowego rządu Kazimierz Marcinkiewicz miałby duże pole manewru, jeśli chodzi o kreowanie polityki gospodarczej: z równą skutecznością mógłby forsować rozwiązania prospołeczne oraz liberalne, opierając się to na jednej (PO), to na drugiej (LPR, PSL, Samoobrona) stronie sceny politycznej. Metodę tę z powodzeniem stosowała dawna Unia Wolności, a także PO i SLD w rządowych rozdaniach z ubiegłych lat. Dużo zależeć będzie w takim wypadku od decyzji samego premiera.

Inne scenariusze
Gdyby jednak i ten scenariusz się nie powiódł, a Platforma w sposób zdecydowany przeszła do opozycji - PiS będzie musiał pomyśleć o rządzie mniejszościowym z LPR i ewentualnie PSL, przy parlamentarnym wsparciu Samoobrony. Taka ewentualność jest już przedmiotem rozważań wszystkich klubów. Wiadomo np., że LPR chciałaby w takim wypadku wziąć odpowiedzialność za resort sprawiedliwości i z tego miejsca dokończyć rozliczenie afery Orlenu. PSL będzie zapewne zainteresowane resortem rolnictwa oraz gwarancjami nienaruszalności pewnych instytucji, np. KRUS. Największy kłopot w tym, że PiS nie pali się do rządowej współpracy z Samoobroną, zaś parlamentarne wsparcie ze strony tej partii bywa wysoce niepewne. Być może jednak nowo wybrany skład klubu Samoobrony będzie bardziej zdyscyplinowany, zaś sam przewodniczący Lepper wielokrotnie deklarował publicznie, że zamierza wspierać wszelkie prospołeczne reformy oraz rozliczenie gospodarczych afer. Wiadomo też, że jest zainteresowany fotelem marszałka Sejmu.
Jeśli natomiast rządu nie uda się stworzyć - nie ma rady, trzeba będzie rozpisać nowe wybory, co dla parlamentarzystów jest straszakiem nie lada. Lęk przed utratą mandatu może sprawić, że nawet najbardziej egzotyczne koalicje okażą się dla posłów do przyjęcia.
Małgorzata Goss

"Nasz Dziennik" 1-2 października 2005

Autor: mj