Pogodzeni z bublem
Treść
Z dr. Tomaszem Kowalskim, informatykiem, wykładowcą w Instytucie Informatyki Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, rozmawia Marcin Austyn
Wyborczy system informatyczny okazał się wielką niedoróbką. Zaskoczyło Pana, że tego rodzaju oprogramowanie w dzisiejszych czasach sprawia aż tak wielkie problemy?
– Każde oprogramowanie można wykonać dobrze lub źle, ale tu kardynalne znaczenie ma to, w jaki sposób ten produkt został zamówiony i ile było czasu na jego opracowanie. Nie jest dla mnie zaskoczeniem sam fakt, że coś nie działa. To się zdarza. Usterki są nieuniknione. Tyle że w przypadku tak istotnych rzeczy jak system, który ma wspierać demokratyczne wybory, należało podejść do sprawy z wyjątkową starannością, nie tylko na etapie tworzenia, ale już samego zamawiania oprogramowania. Należało zadbać o komfort pracy programistów, aby nie pracowali pod presją czasu i by mogli przygotować dobry, sprawdzony produkt. Bo takie oprogramowanie zanim zostanie użyte, jeszcze przed właściwym wdrożeniem powinno być wielokrotnie przetestowane.
Można dopuścić do użytku system, który wykazywał błędy i zakładać, że ich usunięcie zapewni stabilną pracę podczas wyborów?
– Rozmawiamy o produkcie. Zatem jeśli wytwórca i klient są zgodni co do tego, że jeden wykonał to, czego od niego oczekiwano, a drugi uznaje, że wykonano to, co zamawiał, to taka transakcja jest ważna. Najwyraźniej w tym przypadku, na etapie odbioru, ktoś uznał, że produkt pomimo znanych wad nadaje się do użytku. Czy to jest właściwa praktyka w przypadku systemu wspierania wyborów? Śmiem wątpić. Metodologie wdrożeń systemów są opisane w podręcznikach, więc nie oszukujmy się, istotne jest to, jakie porozumienie co do funkcjonalności odbieranego produktu osiągną producent i zamawiający.
Mamy w Polsce około 26 tys. obwodowych komisji wyborczych, z których trzeba zebrać wyniki głosowania, odpowiednio je zaszeregować podsumować i przeliczyć na mandaty. Do tego nie można zapomnieć o bezpieczeństwie i wydrukach. Taki projekt to duże wyzwanie?
– Jeśli chodzi o część dotyczącą samego przesyłania danych, to zebranie 26 tys. protokołów to nie jest to ilość, która może przerażać. Sam protokół też nie jest jakąś ogromną liczbą danych. Nie są to wielkości wykraczające poza możliwości naszych systemów komputerowych. Jeśli na problem spojrzeć od strony matematycznej, to zadanie też nie wydaje się szczególnie trudne. Oczywiście należy działać uważnie, by gdzieś nie popełnić błędu. Wyzwaniem jest kwestia dostępności. To oznacza, że oczekujemy, iż usługa, którą przekażemy użytkownikom, będzie dla nich zawsze dostępna i będzie pracowała z należytą szybkością. To jest to, czego oczekujemy od serwisów internetowych. Równie ważne i trudne są kwestie bezpieczeństwa. Jeśli miałbym się pokusić o pewne szacunki, to powiem, że prace dotykające tych aspektów powinny stanowić większość takiego projektu. Wytwórca na miarę swej najlepszej wiedzy i umiejętności musi zagwarantować nienaruszalność systemu, by był on dostępny tylko dla upoważnionych osób, by nikt nie mógł dokonać żadnych modyfikacji elektronicznych protokołów głosowania. To trudne zadanie.
Tymczasem słyszymy nie tylko o włamaniu na strony PKW, ale o manipulacjach w kalkulatorze wyborczym. Crakerzy są, odkąd pojawiły się komputery, ale czy to, co stało się przy okazji tych wyborów, nie jest efektem beztroski?
– Brakuje słów, by właściwie określić ostatnie wydarzenia. Cały czas jednak oceniam tę sprawę z perspektywy umowy handlowej. Bo płatnik nie tylko musi umieć właściwie sformułować swoje wymagania, ale też następnie winien zweryfikować zamówiony produkt. Jeśli pojawiają się jakieś niedociągnięcia, to za wyjątkiem pewnych usterek, które faktycznie leżą po stronie wykonawcy, uchybienia idą na konto zamawiającego.
Były trzy miesiące na przygotowanie oprogramowania, ale już przed wyborami szykowano nas na liczenie ręczne.
– Takie postawienie sprawy mnie nie przekonuje, bo ostatnie (ogólnopolskie) wybory odbyły się w maju 2013 roku. Nikt od tego czasu nie spodziewał się, że będą kolejne? Nikt nie wiedział, że ma nastąpić wymiana systemu informatycznego? Dlaczego jeszcze w czasie, gdy funkcjonował stary system, nie zlecono prac wykonawczych i testowych nowego systemu? Jeśli coś zaczyna się robić na trzy miesiące przed wyborami, to w mojej ocenie jest to działanie w ostatniej chwili.
W 2015 r. czekają nas wybory parlamentarne i prezydenckie. Zapewne powstanie kolejne narzędzie, bo obecne jest bezużyteczne, i znów prace ruszą za późno.
– I w takim przypadku będzie można powiedzieć, że nie jest to wina wykonawcy. Cały czas zastanawia mnie to, dlaczego porzucono system, który sprawdził się w wyborach w 2010 roku. Wówczas cząstkowe wyniki znane były już następnego dnia, a oficjalne ich ogłoszenie nastąpiło we wtorek późnym wieczorem. Wybory z ubiegłego roku też pod tym względem przebiegły bez zakłóceń. Czy zatem był to źle działający system? Dlaczego wymieniamy coś, co działa i sprawdza się w pracy?
Problemy z informatyzacją wyborów ciągną się latami. Z jednej strony nasi studenci zdobywają laury na międzynarodowych konkursach, a z drugiej dochodzi do takich kompromitacji. To jak jest z tą polską informatyką?
– Problemem są kwestie organizacyjne, bo ludzie, którzy kształcą się na polskich uczelniach, znajdują zatrudnienia zarówno w kraju, jak i za granicą. Już to dowodzi, że ktoś uznaje ich kompetencje za użyteczne. Wiemy też, jak wyglądają średnie płace w branży informatycznej. One nie są małe, co wskazuje, że pracodawcy doceniają te umiejętności. Zatem problemem jest właściwe zamówienie i weryfikacja otrzymanego produktu. Pa- trząc na problem szerzej, widać, że system zamówień publicznych się nie sprawdza w wielu dziedzinach. Wskazują na to nie tylko wychodzące na jaw nieprawidłowości natury karalnej związane z ustawianiem przetargów. Często słyszymy, że wyłonieni wykonawcy nie mogą spełnić wymagań, a kiedy już dostarczają jakiś produkt, to okazuje się, że nie jest on zgodny z oczekiwaniami, choć jest zgodny ze specyfikacją. Skoro efekty nas zaskakują, to znaczy, że coś jest nie tak. Wierzę, że mamy rzetelnych wykonawców, którzy realizują to, co im zostanie zlecone. I nie wyobrażam sobie, by np. w biznesie zamawiający odebrał i zapłacił za produkt, który nie spełnia jego oczekiwań. Za to pieniędzmi publicznymi dysponuje się zbyt łatwo. Potem można przerzucić winę na system, bo ten i tak nie odpowie za coś, co funkcjonuje źle.
Może problemem jest odpowiednia cena za taką usługę i sięganie po najtańsze oferty?
– Proszę pamiętać, że w przypadku systemu wspomagania wyborów jest tylko jeden zainteresowany odbiorca i tak naprawdę ciężko jest ustalić kwotę należną za realizację takiego projektu. Są tu do rozwiązania kwestie techniczne, związane z dostępnością produktu, wolność systemu od usterek oraz szerokie kwestie bezpieczeństwa. Tych elementów nie da się przecenić w przypadku narzędzia wspomagającego proces wyborczy. Jednakże mimo wszystko w XXI wieku oczekujemy czegoś innego niż ręczne liczenie głosów.
Dziękuję za rozmowę.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik, 21 listopada 2014
Autor: mj