Pogoda dla bogatych
Treść
Lansowana szeroko propozycja podatkowa "3x15" jest atrakcyjna jedynie dla najbogatszych Polaków. Nic dziwnego, że to właśnie ta grupa gremialnie popiera Platformę Obywatelską. Część krezusów startuje zresztą z list PO, a w wielu przypadkach są czołowymi postaciami partii. Walka o wygraną w wyborach i wprowadzenie podatku liniowego jest warta świeczki - to niemal 6 mld zł rocznie więcej w kieszeniach najbogatszych. PO nie pokazuje, gdzie znajdzie uzupełnienie tego uszczerbku w budżecie państwa.
W grudniu ub.r. dwie wówczas czołowe postaci PO - Jan Rokita i Zyta Gilowska - zadeklarowali, że zrobią wszystko, by "tuzy biznesu" rozluźniły swój związek z tym ugrupowaniem i aby biznesmeni nie kandydowali z listy Platformy do Sejmu. Oficjalnie powodem miała być trudność pogodzenia własnego biznesu z ciężką i czasochłonną pracą parlamentarzysty. Nieoficjalnie chodziło o uniknięcie casusu Kongresu Liberalno-Demokratycznego, na którego liście, układanej m.in. przez Donalda Tuska, znaleźli się: biznesmen karany za nielegalną działalność gospodarczą i zanieczyszczanie środowiska, senator zamieszany w wiele afer czy przedsiębiorca aresztowany przez UOP za milionowe przekręty podatkowe. Wówczas liberałów ochrzczono mianem "aferałów". A to właśnie m.in. dawny KLD stał się podstawą dzisiejszej PO.
Zawód: "poseł"
Dziś prócz dawnych polityków KLD, jak chociażby sam Tusk (choć lider PO jakby się od tego odcinał, bo w jego oficjalnym życiorysie jest wzmianka o posłowaniu w latach 1991-1993, ale o Kongresie i Unii Wolności - ani słowa), w PO znajdują miejsca różne osoby. Ponad 40 z nich w rubryce "zawód" w Państwowej Komisji Wyborczej podaje "przedsiębiorca". Ale jest w tym nieścisłość, bo już np. Grzegorz Schetyna (wpisał: "parlamentarzysta") czy Mirosław Drzewiecki ("poseł") do działalności gospodarczej się nie przyznają. Przy takim zapleczu nie dziwi beztroska, z jaką PO bagatelizuje ewentualne dotacje z budżetu. I tak za poprzednią kampanię parlamentarną Platforma otrzymała zwrot ponad 7,2 mln zł. Jednak obecna zmasowana akcja z billboardami i spotami telewizyjnymi w najlepszym czasie antenowym musiała być już finansowana z innych źródeł. Własne szeregi przedsiębiorców, właścicieli agencji reklamowych (np. żona Schetyny) czy agencji public-relations (Maciej Grabowski, do niedawna rzecznik PO, dziś członek sztabu) są w takich wypadkach niezastąpione.
Grześ wszystko może
Nazwisko Schetyny we Wrocławiu zna każdy od wielu lat. Jeszcze niedawno wielu patrzyło na niego przez palce, ale odkąd koszykarski Śląsk przestał odnosić sukcesy (zdetronizowany przez Anwil Włocławek i Prokom Trefl Sopot), zaczęło się to zmieniać. A od lat niemal każdy wiedział, że "bez Grzesia nic się nie załatwi". A że "Grześ" miał złotą rączkę do interesów i załatwiał sprawy chętnie - nikt nie protestował. Także wówczas, gdy firma jego żony Kaliny otrzymała wyłączne prawo do zdobywania sponsorów dla drużyny Śląska, pobierając za to olbrzymie prowizje (roczny budżet klubu to kilka milionów dolarów). Ta sama firma, Effectica, "bezinteresownie" wspomogła kampanię Platformy, bezpłatnie przygotowując m.in. projekt plakatów wyborczych. - Żeby nie było posądzenia o nepotyzm, firma żony przekazała swoją pracę w formie darowizny - beztrosko tłumaczy Schetyna. Szlachetność nie dziwi - Effectica nie zbiednieje, a PO i tak będzie miała kłopoty ze zmieszczeniem się w limicie wydatków na kampanię. Liderzy PO wiele mówią o standardach, ale to im najwyraźniej nie przeszkadza, choć stanowi ewidentne obejście zasad finansowania kampanii wyborczej.
Wierny KLD
Z Wrocławiem wiąże się także nazwisko innego bogacza. Jacek Protasiewicz jest szefem sztabu wyborczego Donalda Tuska. W przeciwieństwie do swojego szefa, podobnie jak Schetyna, jest wręcz dumny z okresu swojej działalności w KLD. Nazywa to ugrupowanie "partią młodych zwolenników szybkiego poszerzania w Polsce obszarów wolności, zwłaszcza gospodarczej". - Temu środowisku jestem wierny do dzisiaj, co nie oznacza, że nasze ówczesne, dla niektórych wręcz rewolucyjne poglądy, nie uległy w tym czasie ewolucji - deklaruje.
Protasiewicz nie kandyduje do parlamentu - jest już eurodeputowanym. Wzrostem jego pozycji coraz bardziej niepokoi się ponoć Schetyna. Dotąd Protasiewicz zawsze był w cieniu człowieka, którego postępowanie na Dolnym Śląsku niczym się nie różni od tak przez PO krytykowanych SLD-owskich "baronów".
Dary Palikota
Autorka wspomnianych na początku słów Zyta Gilowska nie jest już w PO. Została wyrzucona decyzją sądu partyjnego za zatrudnianie w swoim biurze poselskim przyszłej synowej i zlecanie ekspertyz synowi Pawłowi. Trudno wejść w logikę Tuska i PO, by wykazać, czym się to różni od sytuacji państwa Schetynów, dlaczego bez problemu z pierwszego miejsca może kandydować Iwona Śledzińska-Katarasińska podejrzana o kierowanie pojazdem w stanie nietrzeźwym. Może po prostu Schetyna jest zbyt potrzebny partii, a w Łodzi nie tak łatwo znaleźć nową "lokomotywę" dla listy. Co innego w Lublinie. Tam bardzo szybko po odejściu Gilowskiej, jeszcze parę tygodni wcześniej mówiącej do Tuska w auli Politechniki Warszawskiej per "bracie", znalazł się godny następca.
Janusz Palikot, bo o nim mowa, jest w Lublinie postacią bardzo znaną. Działał w podziemiu, udziela się w działalności charytatywnej. Stać go na to jako współwłaściciela Polmosu Lublin czy szefa rady nadzorczej i udziałowca Ambry SA, największego producenta win w Polsce (66 proc. udziału w rynku win musujących). Palikot jest wiceprezesem Polskiej Rady Biznesu i Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych (zadeklarował rezygnację z tych funkcji i działalności biznesowej na okres kampanii i sprawowania mandatu posła). Tajemnicą poliszynela w Lublinie jest fakt, że taka zmiana była szykowana od dawna. Należące do Palikota wydawnictwo "Słowo/Obraz Terytoria" wydało przedwyborczą książkę Donalda Tuska "Solidarność i duma". I jak to bywa w zwyczaju, gdy wydawca chce dobrze sprzedać książkę, zajął się jej promocją. Liczne plakaty informujące o książce w czerwcu br. obiegły cały kraj. Tusk odbył liczne spotkania z czytelnikami, które organizował i za które płaciło wydawnictwo. Bo przecież nie miało to nic wspólnego z kampanią - ani prezydencką, ani parlamentarną. Dziś Palikot i Tusk tłumaczą, że książka została wydana, zanim jeszcze biznesmen otrzymał pierwsze miejsce na lubelskiej liście PO. To ma być argument przeciwko oskarżeniom o to, że je po prostu kupił.
- Ta książka nie jest manifestem wyborczym i nie jest zestawem obietnic, a takim historycznym i ideowym wyznaniem wiary, że odpowiedzialność, wiara, tradycja dobrze mieszkają w jednym domu z przedsiębiorczością i odwagą - wyjaśnia kandydat PO na prezydenta.
Janusz Palikot finansuje też "Ozon", kolorowy tygodnik, którym od niedawna kierują katoliccy publicyści Grzegorz Górny i Robert Tekieli. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zmiana oblicza pisma na krótko przed wyborami miała posłużyć przeciągnięciu osób wierzących na stronę Platformy, słusznie postrzeganej jako partia skrajnie liberalna.
Jeśli mówimy o przedsiębiorczości wyrażanej zasadą "cel uświęca środki", to rzeczywiście PO w tym aspekcie może być wzorem dla innych ugrupowań. W białych rękawiczkach robi to, za co liderzy Samoobrony (afera z płaceniem przez kandydatów za czołowe miejsca na listach) są objeżdżani także przez samą Platformę.
A Polmos Lublin, w którym Palikot ma 81 proc. udziałów, sfinansował jeszcze dodatek w "Rzeczpospolitej", w którym została zawarta relacja z festynu w Wyszkowie z okazji rocznicy Bitwy Warszawskiej 1920. Pojawili się na nim, i oczywiście w tekście, Tusk i lider podwarszawskiej listy PO Bronisław Komorowski, z którym zamieszczono nawet wywiad.
Złe lokalizacje PO
Zgodnie z ordynacją, komitety wyborcze mogą wydać w tym roku maksymalnie 13,8 mln zł na kampanię prezydencką i niewiele ponad 30 mln zł na parlamentarną. Zdaniem specjalistów od marketingu politycznego, patrząc na rozmach, z jakim prowadzona jest np. kampania Donalda Tuska, zmieszczenie się w tych sumach jest niemożliwe. Kolejnym obejściem limitów było reklamowanie się Tuska nie jako kandydata na prezydenta, a lidera PO. Wystarczyło dodać dopisek, że materiał jest emitowany przez komitet wyborczy Platformy Obywatelskiej RP, a nie Komitet Wyborczy Donalda Tuska. PO pokazuje palcem np. Prawo i Sprawiedliwość, które wydaje chyba nawet więcej. Jednak od dawna wiadomo, że PiS oszczędzał na te kampanie przez 4 lata, nie wydając zbyt wiele z otrzymywanych co roku subwencji dla partii politycznych. PO ich nie miała, bo nie zdążyła zarejestrować się jako partia przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi. Dziś jej działacze przekonują, że to nie był błąd, a "świadomy wybór". PO odpiera też zarzuty, że wydali niewiarygodnie dużo pieniędzy na ponad 2,5 tys. wielkich plakatów. Tłumaczą, że brali te lokalizacje, które konkurenci uznali za słabe, i stąd mogli liczyć na niższe ceny. Trudno brać te oświadczenia na poważnie, gdy widzi się podobiznę Lecha Kaczyńskiego za drzewami przy ul. Wałbrzyskiej w Warszawie, a Tuska górującego nad wielkim centrum handlowym na poznańskim Osiedlu Kosmonautów.
Wygodne przykłady
Wprowadzenie podatków w wersji "3x15" wbrew zapewnieniom Jana Rokity, że będzie oznaczać spadek cen wielu towarów ze względu na redukcję podstawowej stawki VAT z 22 proc. do 15 proc., będzie oznaczać wzrost obciążeń podatkowych dla rozliczających się dziś według stawki PIT 19 proc. PO chce likwidacji wszystkich ulg, a więc także kwoty wolnej od opodatkowania (już dzięki niej rzeczywista stawka podatku PIT wynosiła dla tej grupy niewiele ponad 13 proc.) czy wspólnego rozliczania się małżonków. Choć rzeczywiście na wiele towarów stawka VAT będzie niższa niż 22 proc. (a przecież i PiS postuluje obniżkę podstawowej stawki VAT, ale nie drogą podatku liniowego), to na wiele, w tym żywność i leki, znacznie wzrośnie. Syropu przeciwkaszlowego i pieczywa na środowej konferencji Rokity zabrakło.
Na zmianie systemu podatkowego zarobiliby ci, którzy dziś gremialnie popierają PO, czyli najbogatsi. Według ogólnych wyliczeń, z ich kieszeni do budżetu trafiłoby blisko 6 mld zł mniej!
Mikołaj Wójcik
"Nasz Dziennik" 2005-09-23
Autor: ab