Pogłowie jak za Gomułki
Treść
Pogłowie trzody chlewnej spadło w Polsce do 13,1 mln sztuk. Tak niskie było ostatni raz w czasach Władysława Gomułki - w 1964 roku. To, że rolnicy ograniczą hodowlę świń, było oczekiwane, ale nikt nie spodziewał się aż tak drastycznego spadku.
Jeszcze na początku czwartego kwartału 2010 roku w naszym kraju stada trzody chlewnej liczyły około 14,8 mln sztuk. Eksperci zapowiadali jednak już wtedy, że w kolejnych miesiącach świń jednak będzie ubywać, bo ich hodowla przynosi rolnikom coraz większe straty. Teraz za kilogram żywca płaci się dostawcom w skupie nieco ponad 4,70 zł, choć w czerwcu ceny były jeszcze wyższe, szybko jednak spadły. Tymczasem rolnicy przekonują, że aby mogli uzyskać przynajmniej zwrot kosztów produkcji, to żywiec powinien już w tamtym roku kosztować co najmniej złotówkę więcej. Skoro z miesiąca na miesiąc straty rolników rosły, to wielu z nich zaczęło wybijać zwierzęta. Mimo wszystko jednak żadna z firm zajmujących się rynkiem mięsnym nie spodziewała się, że zjawisko to przybierze aż tak wielkie rozmiary i przez pół roku pogłowie spadnie o ponad 1,5 mln sztuk.
Z danych podanych przez Główny Urząd Statystyczny wynika, że aż o 15 proc. spadła wielkość stada podstawowego, w tym głównie loch prośnych, których mamy tylko niespełna 760 tys. sztuk (a skoro mniej jest loch, to spadło również pogłowie warchlaków). A jeszcze kilka lat temu ten wskaźnik znacznie przekraczał 1 mln sztuk. Trzeba przypomnieć, że sytuacja w sektorze trzody chlewnej zaczęła się pogarszać w 2007 roku, gdy mieliśmy do czynienia z pierwszym gwałtownym spadkiem cen skupu wieprzowiny, który spowodował gwałtowne zmniejszenie hodowli przez rolników. Od tamtej pory nie udało się odnowić pogłowia. Jednak tak źle jeszcze nie było, bo teraz mamy w chlewniach tyle sztuk trzody, ile hodowaliśmy w połowie lat 60., za czasów Władysława Gomułki. Teraz jednak nie ma kłopotów z zaopatrzeniem w mięso i wędliny, jak to było w czasach komunistycznych, dlatego że zakłady przetwórcze uzupełniają krajowe niedobory importem. - Zresztą import spowodował, że tym bardziej nie było warunków do tego, aby ceny skupu żywca wzrosły, poprawiając opłacalność produkcji wieprzowiny. A tylko to mogłoby skłonić rolników przynajmniej do utrzymania pogłowia na dotychczasowym poziomie - wyjaśnia Zbigniew Rębiński, pracownik działu skupu w jednym z zakładów mięsnych.
Polski Związek Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej "Polsus" ocenia, że najszybciej hodowlę świń likwidują rolnicy mający nieduże stada - mniej niż 10 loch. Takich drobnych producentów została garstka, a większość z nich nie trzyma już trzody z myślą o sprzedaży tuczników, ale hodują zwierzęta tylko na własne potrzeby. To zaś oznacza, że na rynku będzie coraz mniej mięsa z krajowych źródeł i zakłady mięsne będą go coraz więcej importować.
Część ekspertów ostrzega, że jak tak dalej pójdzie, to pogłowie trzody chlewnej będzie spadać w dalszym ciągu i z roku na rok będziemy mieli coraz mniej krajowej wieprzowiny. Ale raczej nie będzie takiej sytuacji, aby trzoda całkiem zniknęła z polskiej wsi, bo na pewno na rynku utrzymają się najwięksi hodowcy. Już teraz mamy fermy liczące po kilka tysięcy loch. Jeśli jednak chcemy zachować przynajmniej w ograniczonym zakresie tradycyjną hodowlę, nie obejdzie się bez pomocy państwa. Tylko nie bardzo wiadomo, na czym by ona miała polegać.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2011-07-06
Autor: jc