Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Podatek patriotyczny

Treść

W dziedzinie zasobów energetycznych należymy do najbardziej samowystarczalnych krajów świata! W całej UE współczynnik owej samowystarczalności wynosi ok. 50 procent (czyli połowa surowców potrzebnych do wytworzenia energii pochodzi ze źródeł własnych). W Polsce - aż 80 procent!
W komedii "Brunet wieczorową porą", ukazującej trafnie absurdy PRL-u, telewizyjna spikerka zapowiada atrakcyjny film, po czym prosi o... wyłączenie odbiorników. Jeśli wszyscy będą oglądali program TV, zabraknie prądu.

Kto pamięta dwudziesty stopień zasilania i nieustanne wyłączenia energii elektrycznej, wie, o co chodzi. Przy tym niemal żaden Polak nie wyobraża sobie podobnej sytuacji dzisiaj (choć parę lat temu mieszkańcy bogatej Kalifornii męczyli się niczym w PRL-u...). Uzależnienie od energii rośnie w naszych domostwach lawinowo: nowe telewizory, kina domowe, pralki, lodówki, odkurzacze, komputery. Wszystko potrzebuje prądu - i prąd ma być.

Podobnie jest z gazem, który ogrzewa, mimo mocno odstraszających cen, rosnącą liczbą domów. Identycznie jest z benzyną - prawie każda rodzina ma dziś samochód (albo dwa) i regularne tankowanie wydaje się jej sprawą życia i śmierci.

Wieloletni brak kryzysów w tym względzie utwierdził nas w przekonaniu, że jesteśmy całkiem bezpieczni. Wydarzenia z ostatnich dwóch lat - gdy Rosjanie, przy wydatnym udziale Białorusinów i Ukraińców, kręcili kurkami z ropą i gazem - wyrwały nas z owego błogiego stanu. Nie tylko nas. Uzależnioną od obcych surowców energetycznych "starą" Unię Europejską skłoniły do podjęcia działań zaradczych.

Przy takich okazjach chętnie rzuca się hasło "pokazać Ruskim"; na razie nie mamy czego, bo to oni mają kurki, a przede wszystkim - złoża. O wiele płodniejsze od wygłaszania wojowniczych haseł wydaje się więc szukanie alternatywnych źródeł energii - tanich, ekologicznych, bezpiecznych.

Trzeba przy tym pamiętać, że pojęcie "taniości" i "ekologiczności" stale ewoluuje: w czasach szalejących cen ropy naftowej i gazu, gdy złoża tych surowców występują w niestabilnych rejonach globu, gdy nasz były Wieki Brat zdaje się używać ropy i gazu jako namiastki czołgów - coś, co parę lat temu wydawało się nieopłacalne, dzisiaj może się opłacać.

Szczyt niezależności: Polska

Słuchając części komentarzy podczas ostatnich "kryzysów kurkowych", niektórzy Polacy mogli się poczuć realnie zagrożeni i zdani na energetyczną łaskę Rosji. Dla porządku warto więc przypomnieć, że w dziedzinie zasobów energetycznych należymy do najbardziej samowystarczalnych krajów świata! W całej UE współczynnik owej samowystarczalności wynosi ok. 50 procent (czyli połowa surowców potrzebnych do wytworzenia energii pochodzi ze źródeł własnych). W Polsce - aż 80 procent!

Zawdzięczamy to głównie najbogatszym w Unii zasobom węgla oraz najbardziej rozbudowanemu w UE górnictwu węglowemu. Mniejsze znaczenie mają nasze złoża gazu, a zupełnie mizerne - źródła ropy. Z węgla wytwarzamy 95 proc. energii elektrycznej (w tym 55 proc. z węgla kamiennego - rekord świata). Trudno się dziwić, że we wszelkich rządowych dokumentach węgiel przedstawiany jest nie tylko jako główny surowiec energetyczny, ale i podstawa bezpieczeństwa i suwerenności.

Wprawdzie nasz udział w światowej produkcji węgla kamiennego maleje - wynosi niespełna 2,5 proc., w latach 70. przekraczał 7 - i Polska obsuwa się w rankingach (wyprzedzają nas Chiny, USA, Indie, Australia, RPA, Rosja i Indonezja), ale w Europie wciąż jesteśmy potęgą. We Wspólnocie przewodzimy zdecydowanie - fedrujemy więcej niż pozostali czterej unijni producenci łącznie (Czechy, Niemcy, Hiszpania i Wielka Brytania).

Po szokujących wzrostach cen ropy i gazu w ostatnich latach węgiel pozostaje też surowcem stosunkowo tanim, co poniekąd rzutuje na ceny wytwarzanej zeń energii. Ale to się będzie zmieniać. Po okresie fantastycznej koniunktury przed dwoma laty - gdy za sprawą wysokich cen światowych polskie kopalnie osiągnęły pierwsze od lat zyski - nasze górnictwo znowu zaczyna dołować. Przy tym koszty jego funkcjonowania po prostu muszą rosnąć: wraz ze schodzeniem za węglem coraz niżej.

Ktoś będzie musiał za to zapłacić. Zrobi to albo polski podatnik, który od początku lat 90. wrzucił do szybów 40 mld zł, albo (i) szary konsument. Dla tego ostatniego, płacącego za prąd i opał coraz więcej, wątpliwym pocieszeniem będzie fakt, że gaz (olej itp.) drożeje szybciej...

Objawy finansowego kryzysu górnictwa węgla kamiennego są wyraźne. Kompania Węglowa, największa firma wydobywcza w Europie (67 tys. górników, 17 kopalń), po pierwszych trzech kwartałach 2006 roku zanotowała 51 mln zł strat (rok wcześniej jej zysk netto przekroczył 283 mln zł). Na plusie są wprawdzie Katowicki Holding Węglowy i Jastrzębska Spółka Węglowa, ale łączny zysk branży będzie czterokrotnie mniejszy niż dwa lata temu. W opinii wielu ekonomistów spółki węglowe przespały hossę - zamiast inwestować, przejadały zyski.

Wszystko to w momencie, gdy inwestycje potrzebne są jak nigdy dotąd. Żeby zaspokoić w niedalekiej przyszłości krajowe potrzeby i nie wypaść na dobre z najciekawszych rynków, trzeba udostępniać nowe złoża i przestać eksploatować dotychczasowe w sposób na wpółrabunkowy, a przy tym - niebezpieczny.

Inwestycje są tym pilniejsze, że niektóre plany zwiększania bezpieczeństwa energetycznego związane są właśnie z węglem.

Upłynnić węgiel

Jeden z najbardziej nośnych projektów zakłada wytwarzanie z węgla paliw płynnych (jak Niemcy za Hitlera i RPA w latach apartheidu). Wtedy mielibyśmy nie tylko własny prąd (który notabene możemy eksportować, bo nasze nadwyżki produkcyjne sięgają jednej trzeciej mocy przerobowych), ale i oleje, benzynę itp. Słowem - niemal pełną niezależność od Rosjan, którzy mogliby sobie pozakręcać te swoje kurki. Bo gaz - w formie skroplonej - zwieziemy sobie za parę lat statkami do Świnoujścia. "Od przyjaciół, bez ruskiej łaski".

Aż chciałoby się wykrzyczeć: Yes, yes, yes!!!

Hasło wydaje się nośne, zwłaszcza teraz, gdy Rosjanie namieszali i nie dają się lubić. Przy bojowych nastrojach liczą się przede wszystkim emocje, myślenie schodzi na plan dalszy. A przecież przed podjęciem strategicznych decyzji warto by się zastanowić. Zadać kochane przez ekonomistów, a znienawidzone przez polityków pytanie: czy to się opłaci?

O ekonomicznej (nie)opłacalności produkcji paliw płynnych z węgla pisaliśmy szeroko półtora roku temu. Większość fachowców, zajmujących się zagadnieniem od lat, mówiła, że to ekonomiczna mrzonka. Nawet najwięksi węglowi entuzjaści przyznali, że wytworzenie litra benzyny kosztować będzie minimum 2,5 zł, czyli przeszło dwa razy więcej niż produkcja takiego samego litra z ropy. Aby zrekompensować nabywcom tę różnicę, państwo musiałoby wprowadzić dla węglowych paliw płynnych specjalne ulgi podatkowe, rzędu 1,5 zł na litrze.

Czy Unia Europejska zgodzi się na preferencje wobec rodzimych producentów? Czy nie "ugotujemy" przy okazji krajowych rafinerii ropy, które siłą rzeczy muszą na tym stracić (a wraz z nimi - budżet państwa)? Wreszcie: czy warto pozbawić państwo (a więc nas) gigantycznych dochodów z paliw - tylko po to, by zwiększyć własne poczucie niezależności?

Gdy po raz pierwszy zadaliśmy te pytania, pracę kończyła komisja ekspertów, która miała sprawdzić, czy "benzyna z węgla" kiedykolwiek się opłaci. Rząd twierdzi, że odpowiedź była obiecująca. Pomysł stał się również oczkiem w głowie byłego premiera Jerzego Buzka (PO), który jako eurodeputowany próbuje go lansować w unijnym parlamencie. Lobbują za nim również posłowie z Małopolski, zwłaszcza była burmistrz Brzeszcz Beata Szydło (PiS) oraz oświęcimianie - Janusz Chwierut (PO) i Stanisław Rydzoń (SLD). Kopalnia Brzeszcze zainteresowana jest zwiększeniem sprzedaży węgla, a oświęcimska Firma Chemiczna Dwory mogłaby ten węgiel przerabiać na paliwa płynne; co zresztą już robiła lata temu.

Bez wyjścia?

Nasz bilans zużycia energii zasadniczo różni się od bilansu "starej" UE. Kiedy wchodziliśmy do Wspólnoty, dwie trzecie zużywanej w Polsce energii pochodziło z węgla, 22 proc. z paliw płynnych i 12 proc. z gazu; tylko 1 proc. stanowiła energia wodna, a z atomowej nie korzystaliśmy wcale. W Unii z naszego ukochanego węgla wytwarzano jedynie 15 proc. i taki sam był odsetek energii nuklearnej. Aż 11 proc. stanowiła energia wodna, 20 proc. - pochodząca z gazu. Najwięcej unijnej energii - 40 proc. - wytwarzano z paliw płynnych.

Te proporcje niewiele się zmieniły (wzrosło u nas jedynie zużycie gazu, ale to się może zmienić). I trudno oczekiwać, że się w najbliższych latach zmienią.

Symbolem naszego zaangażowania w wykorzystanie energii wodnej jest ślimacząca się od lat niemiłosiernie budowa zapory w Świnnej Porębie. Maniacy próbujący stawiać przydomowe hydroelektrownie - a także wiatraki - zostali w latach 90. skutecznie wytępieni przez zmonopolizowaną energetykę państwową (a świat stawia wiatraki na potęgę). Dopóki nie weszliśmy do Unii, nie było w Polsce żadnego programu wspierania rozwoju alternatywnych źródeł energii, np. słonecznej. Wobec atomu pozostajemy politycznie nieufni: wiecznie przerażeni wizją drugiego Czarnobyla nie dostrzegamy, że np. Francja wytwarza w reaktorach aż 80 proc. energii. I eksportuje ją m.in. do Austrii, której obywatele w referendum zakazali uruchomienia podobnej, gotowej już, elektrowni...

Pewnie i my dołączymy niebawem do importerów energii elektrycznej. Według prognoz wraz z postępem cywilizacyjnym i wzrostem gospodarczym podwoimy zużycie prądu (zużywamy go na razie mniej niż dużo mniejsza Szwecja). Z czego go wytworzymy?

Dyżurni optymiści odpowiadają automatem: "z węgla", choć i oni wiedzą, że jego eksploatacja już dziś jest kosztowna i wymaga gigantycznych inwestycji. W ciągu ostatnich lat zamknęliśmy połowę kopalń, tymczasem niektóre z istniejących szacują swe udostępnione zasoby na góra... 7 lat.

Wprawdzie w ogłoszonym niedawno pierwszym unijnym projekcie wspólnej polityki energetycznej o polskim węglu pisze się ciepło - jako jednym z potencjalnych gwarantów niezależności energetycznej UE (i to na jakieś 155 lat - na tyle, po inwestycjach, winny starczyć nasze złoża), wprawdzie autorzy uważają, że przy zastosowaniu nowoczesnych technologii spalania da się z tego węgla wytwarzać czystą energię po cenie konkurencyjnej wobec ropy oraz elektrowni wodnych, ale...

Nawet w Polsce, zwłaszcza przy okazji kolejnych katastrof w górnictwie, pojawiają się głosy, by - wzorem bogatej Europy Zachodniej - w ogóle odchodzić od wydobycia węgla. Społeczne, zdrowotne i ekonomiczne koszty utrzymywania kopalń wyrywających "czarne złoto" z coraz głębszych pokładów są wysokie. Węgiel jest też paliwem wyjątkowo kłopotliwym: jego transport, składowanie i ekologiczne spalanie wymaga sporego wysiłku, a więc i kosztuje. Połowa polskich elektrowni będzie miała problemy ze spełnieniem norm unijnych, które wejdą w życie za kilka lat. Wymagają one zatem wielkich inwestycji.

Nieobliczalny bywa wpływ górnictwa na powierzchnię (miasta, wioski, lasy, trakty, zbiorniki i cieki wodne...) - koszty z tego tytułu ponosimy latami, także na długo po zamknięciu kopalń. Zupełnie nikt nie liczy również nakładów na remonty dróg rozjeżdżanych przez przeładowane ciężarówki z węglem (jego transport koleją jest od lat absurdalnie drogi).

Zwolennicy alternatywnych źródeł energii twierdzą też, że potężne i wpływowe lobby górnicze (złożone z menedżerów, związkowców, a także tysięcy związanych z branżą naukowców) wytrąca - czasem zupełnie dosłownie, za pomocą kilofów - kalkulator z ręki każdego, kto próbuje policzyć wszystkie realne koszty funkcjonowania kopalń.

A składa się na nie również wspomniana pomoc publiczna - 40 mld zł - jakiej udzielili branży podatnicy w minionych latach; kilka tysięcy złotych haraczu od każdej polskiej rodziny. Wkrótce będziemy zmuszeni finansować kolejne "programy naprawcze"; obecnie wdrażany jest bodaj jedenasty, a bardziej oszczędnościowa wersja kolejnego już została oprotestowana przez górnicze związki zawodowe - złośliwi twierdzą, że przed strajkami chroni nas jedynie wyjątkowo niezimowa zima...

Czy warto więc w kółko uzdrawiać górnictwo? Czy warto na bazie węgla - mocno dopłacając do interesu - rozwijać produkcję paliw płynnych? Do dziś nie doczekaliśmy się przekonującej, obejmującej wszystkie za i przeciw, odpowiedzi na to fundamentalne pytanie. Wszyscy decydenci, niezależnie od politycznych barw, z góry zakładają, że odpowiedź jest oczywista: warto zapłacić każdą cenę, bo kopalnie to ponad sto tysięcy miejsc pracy, a węgiel to fundament bezpieczeństwa energetycznego i gwarant suwerenności.

Niektórzy uczciwie przyznają, że niska cena za energię z węgla to zwykły trik, gra pozorów - bo z drugiej kieszeni konsumenta-podatnika wyciągane są pieniądze na wspomniane programy naprawcze, dofinansowania itp. Politycy (z lobbystami w cieniu) przekonują, że ten swoisty podatek od ceny węgla płacić warto. Bo jest to podatek patriotyczny.

Zapewne mają rację. Ale - może nie?

Może lepiej władować całe te gigantyczne pieniądze, lub ich część, w porządną elektrownię atomową. Albo wodną. Albo wiatraki. Albo baterie słoneczne. Geotermię. Biokomponenty. Badania nad wodorem. Paliwa z odpadów plastykowych...

Nigdy się tego nie dowiemy, jeśli ktoś tego wreszcie dokładnie i uczciwie nie policzy.
"Dziennik Polski" 2007-01-24

Autor: wa