Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Poczdam i konstytucja nie wystarczają

Treść

Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie widzi potrzeby rozmawiania z rządem w Berlinie na temat anulowania przez Niemcy nazistowskich rozporządzeń, które zlikwidowały polską mniejszość narodową w Niemczech. Ministerstwo, odpowiadając na interpelację poseł Gabrieli Masłowskiej, sugeruje, że rozporządzenia nazistowskie już dawno w Niemczech nie obowiązują, więc nie ma potrzeby prowadzenia z Berlinem jakichkolwiek negocjacji na ten temat.
Sprawa zaczęła się od tego, że berliński adwokat Stefan Hambura w imieniu organizacji polonijnych w Niemczech wystosował do kanclerz Angeli Merkel apel, aby Niemcy anulowały nazistowskie rozporządzenia o likwidacji polskiej mniejszości w III Rzeszy z 1940 roku. Zdaniem niemieckiej Polonii, uchylenie tego nazistowskiego rozporządzenia, oprócz korzyści wymiernych, miałoby bardzo symboliczne znaczenie w stosunkach polsko-niemieckich. Posłanka PiS Gabriela Masłowska wystosowała w tej sprawie interpelację poselską, apelując do polskiego MSZ o podjęcie rozmów na ten temat ze stroną niemiecką. W podobnym tonie wypowiedziała się także sejmowa Komisja Łączności z Polakami za Granicą.
Gabriela Masłowska otrzymała z ministerstwa odpowiedź, która zaniepokoiła nie tylko polityków, ale także Polaków mieszkających w Niemczech. Minister Radosław Sikorski odpowiada w piśmie, że w zasadzie nie ma żadnej sprawy, gdyż prawo z 1940 roku, które w konsekwencji nakazywało rozwiązanie wszelkich stowarzyszeń polonijnych oraz konfiskatę ich mienia, już dawno nie obowiązuje. W odpowiedzi ministra czytamy m. in.: "Z oceny Ministerstwa Spraw Zagranicznych wynika, że stosowanie rozporządzenia z 27 lutego 1940 r. zostało wyłączone na podstawie umowy poczdamskiej z 2 sierpnia 1945 r. oraz ustawodawstwa Sojuszniczej Rady Kontroli, sprawującej władzę na terenie Niemiec po II wojnie światowej. Umowa poczdamska wprowadziła bowiem ogólną regułę wyższości prawa okupacyjnego nad prawem niemieckim, szczególnie w zakresie krajowych aktów prawnych o charakterze dyskryminacyjnym". Ponadto MSZ przywołuje konstytucję RFN z 1949 roku, która stanowi, że rozporządzenie z 1940 roku także już nie obowiązuje.
Przedstawicie organizacji polonijnych w Niemczech po przeczytaniu odpowiedzi polskiego MSZ na interpelację poseł Masłowskiej wyrazili mocne zdziwienie, że nasz rząd zamiast wspierać działania swoich rodaków na obczyźnie, co czynią także polscy posłowie, próbuje zająć stanowisko dowodzące, iż nie ma kwestii rozporządzeń, więc nie ma problemu. Ministerstwo pisze wprost: "Obecnie podstawą starań o możliwość zgodnego z oczekiwaniami niemieckiej Polonii kultywowania związków z polskością pozostaną zapisy artykułów 20-22 Traktatu między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 17 czerwca 1991 roku".
Dla Polonii jest to zdecydowanie błędne podejście. Po pierwsze, w swoim apelu do kanclerz Niemiec Angeli Merkel oczekiwała ona nie tylko czysto prawnego rozwiązania, ale przede wszystkim pokazania Polakom symbolicznego gestu, jakim byłoby anulowanie tak haniebnych rozporządzeń. Po drugie, zdaniem przedstawicieli Polonii, również z prawnego punktu widzenia nie wszystko jest tak do końca jasne, jak interpretują przedstawiciele MSZ. - Gdyby tak było i po prostu wszystkie rozporządzenia III Rzeszy straciłyby moc prawną, to automatycznie powinien zostać w całości przywrócony stan prawny sprzed wojny, czyli Polacy powinni ponownie mieć status mniejszości narodowej, a przecież go nie mają - przypomniał w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Marek Wójcicki, przewodniczący Związku Polaków w Niemczech "Rodło". Jego zdaniem, najważniejszym aspektem apelu Polonii do niemieckiej kanclerz było skłonienie jej do symbolicznego gestu wobec Polaków. Wójcicki przypomniał, że przecież niemiecki parlament we wrześniu wykonał taki symboliczny gest w stosunku do niemieckich zdrajców, kiedy w ustawie zrehabilitował grupę niemieckich żołnierzy z czasów II wojny, skazanych na śmierć w czasach hitlerowskich. - Jeżeli przyjąć interpretację polskiego MSZ, które wspomina o art. 123 niemieckiej konstytucji, to również w tym wypadku nie musiało tego robić, ale zrobiło, gdyż chciało ich moralnie zrehabilitować - powiedział nam Wójcicki, dodając, że stanowisko polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych z niezrozumiałych powodów reprezentuje bardziej niemiecki niż polski punkt widzenia.
Podobną opinię wyraził także inny działacz polonijny i jednocześnie jeden z sygnatariuszy apelu do kanclerz, Aleksander Zając, który w rozmowie z nami stwierdził, że polskie MSZ zdecydowanie i niepotrzebnie wyszło przed szereg ze swoim listem. - A przecież, jeżeli Bundestag zrehabilitował niemieckich dezerterów, zdrajców czy w końcu nawet podpalacza Reichstagu, a przecież z prawnego punktu widzenia nie musiał tego robić, to również polskiej mniejszości należy się rehabilitacja, przynajmniej moralna - powiedział Zając, dodając, że "Polonusi" odnoszą wrażenie, iż polska dyplomacja w ogóle nie zrozumiała ich intencji w kwestii apelu do kanclerz o anulowanie rozporządzenia Goeringa z 1940 roku.
Waldemar Maszewski, Hamburg
"Nasz Dziennik" 2009-10-13

Autor: wa