Po tytuł bez porażki
Treść
Rozmowa z Dorotą Malczewską, piłkarką ręczną SPR Asseco BS Lublin
Gratuluję! Już mistrzostwo Polski jest wielkim sukcesem, a wywalczone bez jednej porażki na koncie wyczynem wręcz historycznym. Spodziewała się Pani, że ten sezon może tak wyglądać?
- Spodziewałam się tytułu, bo był naszym głównym celem. Mierzyłyśmy jeszcze w Puchar Polski, nie udało się go zdobyć, ale złoty medal i trzydzieści kolejnych wygranych zrekompensowały niepowodzenie. To spory wyczyn i oczywiście nie można go było z góry założyć. Takich rzeczy się nie kalkuluje, nie planuje. Sport jest za bardzo nieprzewidywalny.
O ile jeszcze przez większą część sezonu Wasze wysokie wygrane nikogo nie zaskakiwały, o tyle w finale wszyscy spodziewali się wyrównanej walki.
- My też. Zagłębie Lubin, mimo że w rundzie zasadniczej przegrało kilka spotkań, prezentowało się naprawdę dobrze, ma sporo klasowych zawodniczek w składzie, doświadczenie w walce o wysokie cele. Do tego w półfinałowych bojach z Piotrcovią zaprezentowało się lepiej, my w starciach z Łączpolem. Miałyśmy tego świadomość, przy okazji pamiętałyśmy finał sprzed kilku lat, gdy wygrałyśmy tytuł dopiero po pięciu meczach, dogrywce i rzutach karnych w decydującym. Być może nie spodziewałyśmy się powtórki, ale bardzo wyrównanej gry na pewno. Tymczasem było dość łatwo, szybko zdobywałyśmy przewagę i kontrolowałyśmy przebieg wydarzeń na boisku. Finały okazały się jednostronne.
Z czego to wynikło? Byłyście tak silne czy też rywalki zbyt słabe, by nawiązać w ogóle walkę?
- I co ja mam odpowiedzieć? Nasza liga z roku na rok jest coraz słabsza, rywalizacja o wysokie cele toczy się między trzema, czterema zespołami, reszta wyraźnie odstaje. Niby zdarzają się niespodzianki, ale sporadycznie i wynikają raczej z kiepskiej postawy faworytek. To nie jest dobra sytuacja, nie pomaga rozwijać umiejętności, nie przygotowuje do rywalizacji na arenie międzynarodowej. Nie chcę przez to powiedzieć, że wygrałyśmy ligę tylko i wyłącznie z powodu słabości rywalek. Myślę, że byłybyśmy najlepsze nawet przy większej konkurencji. Tworzyłyśmy fajną ekipę, bardzo zgraną, grającą zespołowo tak na boisku, jak i poza nim, swoistą mieszankę rutyny z młodością, z mocnym charakterem.
To dlatego udało się Wam zmobilizować na wszystkie spotkania? Domyślam się, że nie było to łatwe, bo podświadomie musiałyście czuć, że nawet grając na pół gwizdka i tak pokonacie większość przeciwniczek?
- Może i tak, ale byłby to wyraz lekceważenia siebie i kibiców. Oczywiście czasami bywało ciężko z mobilizacją, ale trener robił wszystko, by nigdy nam jej nie zabrakło. W pewnym momencie zaczął nas przekonywać, że mamy szansę zdobyć tytuł, nie przegrywając po drodze ani jednego meczu, i to stało się świetnym motorem działania.
Kiedy podobną satysfakcję jak z gry w klubie będzie Pani czerpać z występów w reprezentacji?
- Ależ ja już ją czerpałam. Byłam z kadrą na mistrzostwach świata i Europy, sam udział na imprezie tej rangi jest sukcesem związanym ze sporymi emocjami. Domyślam się, że zaraz pan mi wytknie słowa "sam udział"... Niestety, przynajmniej na razie musimy się tym zadowolić. Nie przywozimy medali z wielkich turniejów, a co gorsza - wpadłyśmy obecnie w totalny dołek i same nie wiemy, jak się z niego wygrzebać. Jeszcze nie tak dawno marzyłyśmy, by pójść w ślady mężczyzn, teraz awans na mistrzostwa wydaje się czymś nierealnym. Proszę zauważyć, jak w krótkim czasie zmieniły się nasze cele i priorytety. Rok temu mogłyśmy pojechać na igrzyska - nie udało się. Potem w katastrofalnym stylu przegrałyśmy eliminacje do mistrzostw Europy z Portugalkami. Nie udało się nam awansować do mistrzostw świata, choć walczyłyśmy o to przed własną publicznością. Nikomu nawet nie przychodziło do głowy, że wszystko może się tak potoczyć.
Co się stało przez ten czas?
- Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jestem tylko zawodniczką, moim zadaniem jest podnoszenie swoich umiejętności. Są fachowcy, specjaliści, którzy powinni znaleźć przyczyny kryzysu. Zbyt mocno emocjonalnie związałam się z kadrą, by dokonać trzeźwej oceny. Na pewno mamy sporą grupę zawodniczek o dużych umiejętnościach, może brakuje przywódcy? A może wiary w to, że potrafimy, i sukcesu, który by ją wzmocnił?
To kwestia bardziej głowy, psychiki?
- Wie pan, jak przegrywamy, to nie szukamy przyczyn, błędów, słabości, tylko szybko się podłamujemy, wracają złe myśli. Z drugiej strony ciężko spodziewać się sukcesów reprezentacji, gdy systematycznie obniża się poziom ligi, szwankuje system szkolenia. I to nie jest tylko kwestia braku pieniędzy i sponsorów. Gdy zaczynałam grać w piłkę, trenowałam tygodniowo po dziesięć godzin, do tego uczyłam się i chodziłam na zajęcia pozalekcyjne. Teraz sam podział na szkoły podstawowe i gimnazja utrudnił tworzenie klas sportowych, pracowanie z jedną grupą dzieciaków przez dłuższy czas graniczy z niemożnością. Treningi odbywają się góra dwa, trzy razy w tygodniu. To tylko jeden z wielu czynników, wierzę, że ktoś mądry wreszcie znajdzie wyjście z impasu. Szczypiorniak to naprawdę piękny sport, także w wydaniu kobiet. Możemy pójść w ślady mężczyzn, ale tak naprawdę reformę trzeba rozpocząć od podstaw.
Jesienią czekają Was eliminacje do mistrzostw Europy - trudne, w grupie są Rosja i Słowacja...
- ...i Czarnogóra, o której nie możemy zapominać. Faworytkami będą Rosjanki, ale i z nimi trzeba powalczyć o punkty na własnym boisku. Drugie miejsce jest realne, musimy je zająć, nie ma wyjścia.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-05-21
Autor: wa