Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Plecami do Polski

Treść

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Z posłem Witoldem Waszczykowskim z sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, byłym wiceszefem MSZ, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Uznał Pan nieobecność ministra Sikorskiego podczas rozmów o Ukrainie w Berlinie za porażkę polskiej dyplomacji. Gdyby doszło do kolejnych spotkań szefów dyplomacji, nikt już o Polsce nie pomyśli?

– Nie wiem, czy uda się w ogóle wprowadzić Polskę do tych rozmów, bo to już było któreś kolejne spotkanie. Przez całe lata rząd tłumaczył nam, że jesteśmy ważnym państwem w Europie, dobrze postrzeganym. Tymczasem spotkanie ministrów Niemiec, Rosji, Francji i Ukrainy w Berlinie pokazało, że nie liczą się z nami nawet wtedy, kiedy rozmawia się o najbliższych kwestiach dotyczących naszego regionu. A przecież Polska jest krajem wybitnie zainteresowanym rozwiązaniem konfliktu na Ukrainie i zapobiegnięciem agresji rosyjskiej, ponieważ sąsiadujemy zarówno z agresorem, jak i ofiarą agresji. Powinniśmy więc być obecni przy takich rozstrzygnięciach. Polsce powinno zależeć na tym, aby Ukraina była wolnym, niepodległym państwem, niepodzielonym i demokratycznym. Im bardziej Ukraina będzie wolna i demokratyczna, tym my będziemy bezpieczniejsi i mniej będziemy musieli wydawać na swoją obronę. Niestety wyraźnie widać, że po kilku latach eksperymentów Tuska i Sikorskiego z Rosją i Niemcami nie jesteśmy dla tych państw partnerami, gdy trzeba rozstrzygać nawet kwestie najbliższego nam regionu.

Na temat spotkania w Berlinie Sikorski miał w sobotę przeprowadzić rozmowę telefoniczną z ukraińskim kolegą.

– To była przez lata „dyplomacja twitterowa”, z której się podśmiewywaliśmy. Tak się ona skończyła, że dziś Sikorski dowiaduje się przez Twittera, o czym inni decydują w sprawach nas dotyczących. Taka rozmowa telefoniczna to za mało. W piątek było bardzo ważne spotkanie ministrów spraw zagranicznych w Brukseli, odbywała się Rada Spraw Zagranicznych Unii Europejskiej z udziałem pani Ashton i innych ministrów. Sikorski nie wybrał się, tylko świętował Dzień Wojska Polskiego w Bydgoszczy. Do Brukseli pojechał jeden z wiceministrów, który akurat nie zajmuje się ani sprawami europejskimi, ani wschodnimi, bo już jest wydelegowany, by za chwilę zostać ambasadorem przy ONZ. Sikorski nawet nie wysłał kompetentnego zastępcy, który mógłby te sprawy skonsultować.

Wtedy na Ukrainę wjechał odkryty konwój wojskowy, a rebelianci przyznali, że dostali wsparcie rosyjskie.

– To wymagało stanowczej reakcji ministrów, lecz jej nie było. Było kolejne oburzenie pani Ashton, nie było natomiast głosu polskiego. Jeśli Sikorski nie jedzie nawet na spotkania, w których jako minister spraw zagranicznych powinien brać udział, to trudno oczekiwać, żeby zapraszano go na spotkania specjalne. Dla mnie trudna jest do zrozumienia jego bierność w tym kontekście, że przecież jest on oficjalnym kandydatem polskim na szefa służby działań zewnętrznych UE. Od takiego kandydata świat oczekiwałby jakiegoś pomysłu, rozwiązania, normalnego lobbowania czy lansowania siebie. Widać, że to jego kandydowanie musi być kolejnym humbugiem, tak samo jak w 2009 roku udawał, że kandyduje na szefa NATO.

Na to, jak dziś postrzegany jest w Europie minister Sikorski, mogła mieć wpływ afera taśmowa?

– To już jest takie dopowiedzenie, natomiast klęskę poniosła przez szereg lat jego dyplomacja. On na wschodzie stawiał na Rosję, a nie na współpracę z innymi krajami. Przecież jeszcze w listopadzie ubiegłego roku pisał na Twitterze, że Ukraina nie zasługuje na układ stowarzyszeniowy, bo jest najbardziej skorumpowanym państwem w regionie, a w grudniu podpisywał deklarację koordynacji polityki zagranicznej z Rosją do roku 2020. Ukraińcy nie dostrzegają w nim rzecznika swoich interesów. Jak widać, jego przymilanie się do Ławrowa i zapraszanie go co pół roku do Polski na różne narady nie spowodowało również, że jest postrzegany przez Ławrowa jako partner do rozmów. Opowiadanie nam przez lata, jak ważni jesteśmy w Trójkącie Weimarskim i jak istotnym jesteśmy sojusznikiem Niemiec, okazało się bujdą, bo nawet Steinmeier nie zaprosił Sikorskiego do Berlina. Widać, że to wszystko było udawane, zwykły PR, by pokazać nam, że mogą inaczej od Prawa i Sprawiedliwości prowadzić politykę. Tymczasem efektów nie ma. Za to Sikorski kilka tygodni temu przyznał oficjalnie, że pogorszyła się sytuacja bezpieczeństwa Polski. To znaczy, że 7 lat jego dyplomacji poszło na marne. W takim układzie honorowy człowiek podaje się do dymisji i oczekuje, że ktoś nowy przejmie pałeczkę.

Politycy Platformy twierdzą, że niezaproszenie Sikorskiego nie jest winą Polski tylko Kijowa, bo Ukraina powinna odmówić spotkania w Berlinie bez naszej obecności.

– Ale Kijów, jak już powiedziałem, przestał postrzegać nas jako rzecznika swoich interesów. Ponad naszymi głowami zwrócił się bezpośrednio do Niemiec i Francji. Proszę mi pokazać, jakie więzi gospodarcze łączą nas z Kijowem, jaka droga nas z nim łączy, przecież mieliśmy budować infrastrukturę na Euro 2012. Czy powstała jakaś nowa kolej, która by nas łączyła? Jakie inwestycje Polska zrobiła na Ukrainie, żeby zaznaczyć tam naszą obecność? Zamiast rozwijać współpracę regionalną z Kijowem głównym pomysłem Sikorskiego był Trójkąt Kaliningradzki, czyli Niemcy, Rosja, Polska. Przecież Ukraina to wszystko widzi. Proszę przypomnieć, kiedy w ostatnich latach na Ukrainie był Donald Tusk, kiedy Bronisław Komorowski spotykał się w tych gorących momentach z prezydentem Poroszenką, czy miał z nim jakąś gorącą linię? Ukraińcy nie widzą naszego zainteresowania, tylko retorykę na użytek wewnętrzny rynku polskiego, więc nic dziwnego, że uważają, iż rozgrywającym w Europie są Niemcy i bezpośrednio pukają do Berlina.

Nie wierzy Pan, że przed spotkaniem w Berlinie została ustalona jakaś linia polsko-ukraińska?

– Nie. Co najwyżej zakładam, że ten telefon wyjaśniał, o co chodzi, natomiast uważam, że te spotkania nie służą Ukrainie. Rozmowy, które są kontynuowane bez zatrzymania rebeliantów, służą tylko interesom rosyjskim. Tymczasem rebelia trwa i osłabia Kijów, nie pozwalając na wprowadzanie na Ukrainie w życie reform społeczno-gospodarczych i realizowanie układu stowarzyszeniowego. To wszystko jest na rękę Rosji. Spotkanie międzynarodowe owszem ma sens, ale tylko takie, które by zmierzało do tego, żeby rebeliantów wygonić z Ukrainy. Te spotkania, które legitymizują rebelię i utrzymują pewien chaos na Ukrainie, nie służą Ukrainie i nam. Rosja w dalszym ciągu dostarcza broń rebeliantom, jadą tam żołnierze rosyjscy. Samo negocjowanie zawieszenia broni nic nie daje Ukrainie, bo to w dalszym ciągu oznacza, że część jej terytorium jest okupowana. Ukrainie pomogłaby jedynie presja międzynarodowa na Rosję, która spowodowałaby, że przestałaby ona pomagać rebelii i ściągnęłaby stamtąd swoje wojska.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Czartoryski-Sziler
Nasz Dziennik, 19 sierpnia 2014

Autor: mj