Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Platforma liczy na poklask mediów niemieckich

Treść

Ze Zbigniewem Girzyńskim (PiS), członkiem sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, rozmawia Izabela Borańska Jak, Pana zdaniem, powinno zareagować polskie MSZ w sprawie nazwania Majdanka "polskim obozem koncentracyjnym" w poniedziałek w niemieckim dzienniku "Die Welt"? - Pierwszą rzeczą, jaką powinno zrobić w tej sprawie polskie MSZ, jest poproszenie do ministerstwa ambasadora Republiki Federalnej Niemiec. To jest w praktyce w protokole dyplomatycznym bardzo daleko idąca reakcja. To wezwanie, mówiąc kolokwialnie, "na dywanik" ambasadora do MSZ zawsze jest uznawane za reakcję bardzo zdecydowaną. Należałoby poprosić pana ambasadora o wyjaśnienia. To obligowałoby władze Niemiec do podjęcia stosownych kroków, bo to one powinny się zajmować pilnowaniem, aby gazety, które są na terenie tego państwa, zachowywały się właściwie. To jest pierwsza reakcja, która powinna nastąpić. Myślę, że można byłoby rozważać w takich sytuacjach podejmowanie kroków prawnych, ale to powinny być kwestie przemyślane i dobrze zorganizowane. Nie przypuszczam, że taki proces byłby trudny do wygrania, niemniej jednak wszelkie postępowania sądowe zwykle prowadzi się w sytuacji, kiedy inne środki oddziaływania są już wyczerpane. Gdyby był brak reakcji ze strony władz niemieckich na działania dyplomatyczne, to wtedy dopiero proces byłby rzeczą niezbędną. Myślę, że zawsze powinniśmy tak reagować, gdy tego typu rzeczy piszą dzienniki w Niemczech. Naprawdę dziwię się, że minister Schnepf zapomina o rzeczy podstawowej, którą powinno się w takim przypadku zrobić. Ministerstwo tłumaczy, że to jest nieskuteczne działanie... - Brak takiej zdecydowanej reakcji wpisuje się w miękką politykę zagraniczną prowadzoną przez rząd PO. Chciałbym wierzyć, że to wynika z infantylizmu ekipy rządzącej, ale ponieważ znam tych polityków: i wiceministra Shnepfa, i ministra Sikorskiego, to nie posądzałbym ich jednak o naiwność albo o brak wiedzy. Moim zdaniem, jest to raczej brak dobrej woli i przekonanie, że lepiej, żebyśmy pozwalali naszym partnerom na Zachodzie na więcej, bo w zamian za to będziemy mieli dobrą prasę w Niemczech. O to de facto chodzi - przecież do rozgrywek wewnątrzpolitycznych w Polsce w znacznej mierze używa się dziś środków masowego przekazu, z jednej strony tych, które są w Polsce i które są uzależnione zwłaszcza od kapitału niemieckiego, a z drugiej strony jest u nas permanentny zwyczaj cytowania prasy zagranicznej i zachwycania się, że o jakimś polityku ta prasa pisze dobrze, i rozdzierania szat i strasznego żalu, gdy prasa ta o kimś pisze źle. Poklask w tej prasie można zdobyć tylko w jeden sposób, można prowadzić politykę, która jest korzystna dla tego państwa, w tym wypadku w stosunku do Niemiec. Być może to jest sposób polityków PO na wyrabianie sobie dobrej prasy w Niemczech dla premiera Tuska czy ministra Sikorskiego. Uważam, że to jest metoda fatalna i jest to granie interesem Polski, i to granie w najbardziej negatywnym tego słowa znaczeniu. To nie jedyny punkt zapalny w stosunkach polsko-niemieckich. Bulwersuje np. polityka Jugendamtów wobec dzieci z rodzin mieszanych... - Jeśli chodzi o kierunek niemiecki, to moim zdaniem polskie reakcje na drodze dyplomatycznej są niewspółmierne do rzeczy, które się dzieją. To widać w wielu rodzajach spraw, np. dotyczących rodzin mieszanych i praw do posługiwania się w kontaktach z dziećmi językiem polskim. To, co w tej chwili dzieje się w Niemczech, jest nie tylko niezgodne z prawem niemieckim, ale również, moim zdaniem, łamie przepisy prawa europejskiego, do którego tak chętnie się przecież Niemcy odwołują. Tutaj, według mnie, reakcja władz polskich do tej pory jest zdecydowanie niewystarczająca i to jest dla mnie niezrozumiałe. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-11-27

Autor: wa