Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Platforma chce "więcej krwi"

Treść

Finisz kampanii prezydenckiej będzie pracowity dla działaczy Platformy Obywatelskiej jak żadne wcześniejsze głosowanie. Jeśli Bronisław Komorowski przegra, w partii dojdzie do rozliczeń za popełnione błędy. Jednak nawet zdobycie przez marszałka fotela prezydenckiego spowoduje, że część polityków straci mocne dotąd wpływy w PO, płacąc za promocję kandydata powadzoną przez większość kampanii w kiepski sposób.
Sobotnia konwencja Platformy była pokazem siły tego ugrupowania i manifestacją stuprocentowego poparcia, jakie wśród członków partii ma Bronisław Komorowski. Nawet ci delegaci na zjazd, którzy nie pałają entuzjazmem wobec kandydatury marszałka (nie zawsze ma to związek z tym, że w prawyborach popierali Radosława Sikorskiego), także wyrazili mu swoje pełne poparcie. W Platformie panuje rzeczywiście klimat pełnej mobilizacji. - Razem pracujemy na zwycięstwo marszałka Komorowskiego - mówi poseł Waldy Dzikowski. Wtórują mu prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz i poseł Jarosław Gowin. Do mobilizacji przyczynił się przede wszystkim premier, który już przed pierwszą turą woził wszędzie ze sobą marszałka Sejmu, aby ten trochę skorzystał z jego popularności.
- Donald Tusk zrozumiał po pierwszej turze, że zwycięstwo Komorowskiego nie jest pewne. Premier zdał sobie też sprawę, że drugi prezydent Kaczyński może mu skutecznie przeszkodzić w walce o zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w przyszłym roku - mówi "Naszemu Dziennikowi" działacz PO z województwa świętokrzyskiego. - Dlatego mamy wszyscy bez wyjątku włączyć się w kampanię marszałka Sejmu i mobilizować nasz elektorat - dodaje. Z tego powodu rozmówca "Naszego Dziennika" nie jest zdziwiony zaostrzającą się kampanią wyborczą po stronie jego ugrupowania, gdyż ma to służyć właśnie mobilizacji wyborców Platformy Obywatelskiej. Dlatego coraz mocniej atakuje konkurenta sam Komorowski, choć inni politycy PO - na czele z Donaldem Tuskiem, także nie ustają w atakach na prezesa Prawa i Sprawiedliwości. - I my mamy w swoich okręgach wyborczych robić to samo. Mamy mówić wedle jednego, jasnego przekazu: prezydentura Jarosława Kaczyńskiego będzie zła dla Polski, bo on jako prezydent będzie przeszkadzał dobremu rządowi w sprawnym rządzeniu, w reformowaniu Polski, w chronieniu jej przed kryzysem - twierdzi poseł PO z Mazowsza. I dodaje, że Platforma chce po prostu, jak to mówią specjaliści od politycznego marketingu, narzucić w ostatnich dniach kampanii swoją narrację, gdyż do tej pory kandydat tej partii był niejako w cieniu Kaczyńskiego, musiał się dostosowywać do jego kampanii. Przynajmniej takie wrażenie miały miliony wyborców.
Strategia ta jest czytelna, gdy posłuchamy wypowiedzi osoby ze sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego. - Obecna kampania, jeśli porównamy ją z tą z 2007 roku, jest wyjątkowo mdła, nieciekawa, bo było w niej mało "krwi". Przez to wielu potencjalnych wyborców Komorowskiego nie jest zainteresowanych głosowaniem, bo nie widzą żadnego zagrożenia, gdyby prezydentem został Jarosław Kaczyński. I musimy ich o tym przekonać, czy raczej przypomnieć im te wszystkie lęki, które wzbudziliśmy w 2007 roku - twierdzi rozmówca "Naszego Dziennika". - Dlatego nie wierzcie w to, że wystąpienie premiera podczas sobotniej konwencji było spontaniczne. Ono zostało doskonale przygotowane i wyreżyserowane z doradcami. Dlatego premier atakował prezesa PiS, dlatego apelował o poparcie dla Komorowskiego, gdyż Polska potrzebuje "500 dni spokoju". Mniej więc to samo twierdzi od dawna marszałek, ale jemu Polacy nie wierzą. Platforma ma nadzieję, że Tuskowi jednak Polacy uwierzą i manewr ten przyniesie sukces i końcowe zwycięstwo - dodaje. Tłumaczy, że PO pokłada ogromne nadzieje w osobistej popularności premiera wśród wyborców, i skoro Komorowski nie może porwać tłumów, jedyna nadzieja pozostaje w premierze.
Tym bardziej że wiele wskazuje na to, iż marszałek Sejmu może nie dostać tak łatwo, jak myślał, głosów wyborców SLD. - Grzegorz Napieralski nie udzieli poparcia ani Bronisławowi Komorowskiemu, ani Kaczyńskiemu - nie ma wątpliwości poseł Sławomir Nowak, szef sztabu wyborczego kandydata PO na prezydenta. Jego opinię podziela wielu innych działaczy PO.
- Tusk próbuje wpłynąć jeszcze na Napieralskiego, wykorzystując do tego znanych działaczy SLD, ale chyba zdaje sobie sprawę z tego, że nic nie wskóra, gdyż Napieralskiemu bardziej opłaca się neutralność - dodaje osoba z bliskiego otoczenia szefa rządu.
Schetyna rozliczy
Słaba kampania Komorowskiego była tematem gorących dyskusji polityków PO w kuluarach sobotniego zjazdu. Jak relacjonują ich uczestnicy, oficjalny optymizm i entuzjazm to PR-owska fasada, za którą kryją się lęki i obawy oraz zaskoczenie, że marszałek Sejmu okazał się tak słabym kandydatem. Niektórzy wręcz żałują, że poparli go w prawyborach. Teraz trzeba jednak ratować nie tylko Komorowskiego, ale i honor PO oraz obraz partii kroczącej od zwycięstwa do zwycięstwa.
Z tego powodu w prezydencką kampanię znowu zaangażował się poseł Grzegorz Schetyna, sekretarz generalny PO i szef jej klubu parlamentarnego. To także jedna z najwidoczniejszych oznak niepokoju, jaki zakradł się w szeregi Platformy. Jak mówią "Naszemu Dziennikowi" parlamentarzyści tej partii, Schetyna w pewnym momencie odsunął się w cień, zostawiając kampanię w rękach posła Sławomira Nowaka. Ale Nowak nie ma takiego przełożenia na działaczy terenowych jak sekretarz generalny PO, i musiał go poprosić o pomoc. - Z Nowakiem mało kto się liczy. Co innego Schetyna, który wystarczyło, że rzucił hasło wspierania kampanii marszałka Sejmu, a już w regionach zaczął się ruch - mówi "Naszemu Dziennikowi" działacz regionalny Platformy z Lubelskiego. - Nakazał też wyciszenie sporów wewnętrznych, które uwidoczniły się podczas zjazdów regionalnych. Wszyscy po prostu mamy wziąć się do pracy, a po wyborach zostaniemy z niej rozliczeni - dodaje. Dla Schetyny nie będzie to trudne, bo jak przyznają członkowie PO, ma on zarówno dobre rozeznanie w aparacie partyjnym, jak i brak skrupułów w karaniu winnych. Ten nacisk czują zwłaszcza liderzy z tych okręgów, gdzie wynik Komorowskiego był w pierwszej turze słaby. - Nie wiem, czy Schetyna przyjmie tłumaczenie, że w naszym rejonie PiS zawsze miało lepsze wyniki niż PO i wynik Komorowskiego jest tylko potwierdzeniem reguły - zastanawia się jeden z liderów powiatowej rady Platformy w regionie łódzkim. - A że nie mam dobrych notowań na górze, to mogą spotkać mnie nieprzyjemności, a przynajmniej ostra reprymenda - dodaje.
Dlatego we wszystkich organizacjach PO, począwszy od kół, a skończywszy na władzach krajowych, panuje duże poruszenie. Część parlamentarzystów jeździ ciągle z Komorowskim po Polsce, inni robią kampanię w swoich okręgach. - A nie jest to łatwe. Bo gdy uczestniczę w kampanii wyborczej do Sejmu albo w wyborach samorządowych, to mam na nią wpływ. W tych wyborach prezydenckich jest inaczej, bo tutaj musimy się często tłumaczyć z wpadek i gaf Bronisława Komorowskiego. W dodatku plany kampanii na ostatnie dni są przygotowywane w pośpiechu; widać, że nasi szefowie nie byli przygotowani na taki scenariusz - twierdzi mazowiecki poseł PO.
Kto zapłaci?
Bez względu na wynik drugiej tury wyborów w Platformie dojdzie do rozliczeń. - Będą one głębsze, jeśli przegramy, mniejsze w razie zwycięstwa - twierdzi działacz PO z Warszawy. I tłumaczy, że na pewno osłabnie pozycja Sławomira Nowaka, nawet jeśli Komorowski wygra, a postara się o to Schetyna. Sekretarz generalny już mówi w prywatnych rozmowach z innymi liderami Platformy, że to Nowak ponosi główną odpowiedzialność za kiepską kampanię Komorowskiego. Sens tego przekazu jest jasny: Nowak po raz ostatni kierował krajową kampanią wyborczą. Schetyna przekonuje, że on by sobie z tym zadaniem lepiej poradził, i argumentuje, że gdy to on w praktyce kierował poprzednimi kampaniami PO, partia ta osiągała coraz lepsze wyniki w kolejnych wyborach, Nowak zaś to popsuł i dlatego nie można mu już więcej powierzyć takiej władzy.
Nie chodzi jednak tylko o to. Schetyna po wyborach na pewno wzmocni swoją pozycję w partii, bo udowodni, że bez niego, bez jego energii i zdolności Platforma "siada", nie można poderwać jej do walki; że nikt nie ma takiej charyzmy w PO, aby zmobilizować do pracy działaczy partii. - Jeśli nawet Donald Tusk myślał o zmianie sekretarza generalnego, to na pewno ten pomysł już zarzucił, bo wie, że Schetyna jest mu potrzebny w walce o wygranie wyborów samorządowych i parlamentarnych - uważa senator PO. Inni działacze podkreślają z kolei, że wybory mogą mieć wpływ na decyzje personalne, jakie zapadną podczas drugiej części zjazdu krajowego we wrześniu. Jeśli któryś z działaczy zostanie uznany za współwinnego porażki Komorowskiego, może zapłacić brakiem głosów przy wyborach władz krajowych. Możliwe też, że Grzegorz Schetyna zablokuje takie zmiany w PO, które miałyby na celu osłabienie jego obecnej pozycji w partii. Schetynie nie podoba się np. projekt zwiększenia o blisko 20 osób składu zarządu krajowego - np. mieliby do niego wejść z urzędu wszyscy szefowie regionów. Tylko że taki duży zarząd mógłby ograniczyć władzę Schetyny, a ponadto weszliby do niego ludzie niechętni sekretarzowi generalnemu, jak choćby poseł Janusz Palikot. Dlatego wybory prezydenckie mogą tylko zaognić wewnętrzne konflikty w Platformie, które na razie jedynie przycichły.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-06-28

Autor: jc