Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Piekło - zimno i samotność

Treść

Motyw Fausta jest ciągle obecny w kulturze. Od wieków fascynuje pisarzy, artystów, ludzi sztuki, muzyki. Faust zawierający pakt z diabłem dla doraźnych korzyści jest chyba najczęstszym motywem w twórczości literackiej na przestrzeni wieków. I choć różnie się nazywa i zajmuje się różnymi sprawami (niekoniecznie alchemią), to u podstaw konstrukcji postaci jest to ciągle ten sam Faust. Podobnie jak druga postać, nieodłącznie kojarzona z Faustem, czyli Mefisto w ludzkiej postaci. Jawi się wszędzie tam, gdzie jest człowiek, bo a nuż ten zaprzeda mu swoją duszę za cenę otrzymania od diabła czy to mamony, czy to geniuszu artystycznego, czy realizowania swych nieogarnionych ambicji, czy za cenę spełnienia wszystkich pragnień intelektualnych i cielesnych, by wreszcie otumaniony tymi wszystkimi złudnymi darami człowiek zawołał: "chwilo trwaj, jesteś piękna", na co diabeł z niecierpliwością czeka. W spektaklu "Wędrowiec" też pojawia się diabeł. Najpierw jednak poznajemy bohaterów sztuki irlandzkiego dramaturga Connora McPhersona. Można powiedzieć, że to całkowicie męski spektakl, począwszy od autora, przez reżysera, scenografa i wykonawców - są to wyłącznie mężczyźni. Ale żeby mit Fausta zaistniał, potrzebna jest postać kobiety (najsłynniejszą w tym kontekście jest Małgorzata). Wprawdzie fizycznie nie pojawia się na scenie, ale jest o niej mowa, i to w związku z głównym bohaterem spektaklu Jamesem Harkinem, nazywanym Sharky (Zbigniew Zamachowski), owym tytułowym wędrowcem, który po długiej niebytności niczym syn marnotrawny wraca do rodzinnego domu. Tylko że ów rodzinny dom przypomina raczej melinę. Obskurne wnętrze mieszkania, a w nim Richard, niewidomy brat wędrowca (Henryk Talar), oraz jego alkoholowi kompani: Ivan (Jerzy Łapiński) i Nicky (Waldemar Kownacki). Zanim pojawi się diabeł, przystojny, dobrze ubrany, w kapeluszu, poznajemy środowisko i postaci. Zdegradowani osobnicy w alkoholu poszukujący chwilowego szczęścia. Dlaczego ci mężczyźni są tak zdegenerowani, co jest przyczyną ich desperacji - tego się nie dowiemy z przedstawienia. Autor sztuki uznał widocznie ten wątek za mało istotny, punkt ciężkości położył na co innego, na relację człowieka i diabła przychodzącego tu po "swoje", czyli po duszę człowieka. Ale nim rozegra się ten najważniejszy w przedstawieniu wątek, widz musi obejrzeć i wysłuchać niekoniecznie interesującego dialogowania postaci. Wszystko to należy potraktować jako prolog do zasadniczej części. Szkoda jednak, że ów prolog trwa zbyt długo, niewiele wnosi do rozwoju wydarzeń i silnie przynudza. Można by sobie darować ileś wypowiadanych tu kwestii. Dopiero wejście tajemniczego gościa całkowicie zmienia sytuację sceniczną. Nie wiemy, kim jest, czym się zajmuje i skąd właściwie przychodzi Pan Lockhart (Krzysztof Wakuliński). Wiemy tylko, że Nicky spotkał go w pubie i przyprowadził tu, do mieszkania braci Harkinów, Richarda i Sharky'ego. Pana Lockharta interesuje w tym towarzystwie głównie jedna postać, Sharky. To dla niego tu przyszedł. A właściwie po odbiór czegoś, co mu się należy. Czyli po duszę Sharky'ego. Dlaczego mu się należy? W spektaklu nie dość wyraźnie to wybrzmiewa. Bo i tekst brzmi tu dość tajemniczo, i Krzysztof Wakuliński jako Pan Lockhart niezbyt wyraźnie wypowiada kwestie, a niektóre partie są "wymruczane" pod nosem, żeby nie powiedzieć "wybełkotane", co dziś nagminnie stosują aktorzy jako środek wyrazu. Nie wiem, dlaczego reżyserzy nie interweniują w takich sytuacjach, być może uważają, że ów "bełkot" przydaje tajemniczości postaci czy wręcz całemu przedstawieniu. Może i tymi samymi powodami kierował się tu Wojciech Malajkat jako reżyser spektaklu. Dla mnie jest to nie tylko nieprzekonywające, ale wręcz niedopuszczalne. Skoro istnieje słowo zapisane, które aktor ma wypowiedzieć, to niechże je wypowiada. Nawet kiedy postać, którą gra, jest diabłem. W końcu śladowo się dowiadujemy, że Sharky, zanim dotarł do domu, miał swoją nieciekawą przeszłość więzienną. I dzięki Panu Lockhartowi wyszedł na wolność. Ale nie ma nic za darmo i bezinteresownie, zwłaszcza w relacjach z diabłem. Diablisko przyszło teraz po zapłatę, czyli po duszę Sharka. Ale najpierw musi o nią zagrać w karty. Wydaje się, że nie ma dlań nic łatwiejszego, ale nie przewidział widocznie, iż Sharky, dotychczasowy alkoholik, który postanowił naprawić swoje życie, zmienić się na lepsze, opiekować się niewidomym bratem itd. - może liczyć na łaskawość nieba. Gra w pokera o duszę Sharky'ego to jedna z najlepszych scen przedstawienia. Gdyby jeszcze ździebko lepiej aktorsko rzecz wybrzmiała. Zwłaszcza kiedy diabeł przegrywa, a Sharky zyskuje szansę na nowe życie. Chrześcijańska z ducha wymowa spektaklu wymagałaby tu podkreślenia metafizyczności tej sceny, zarówno od strony reżyserskiej, jak i aktorskiej. Zbigniew Zamachowski w roli Sharky'ego jest za bardzo zaaferowany codziennymi zwykłymi sprawami jak zakupy czy sprzątanie. Cała sfera metafizyczności tej postaci, połączonej z jej wymiarem realnym, tutaj zyskała właściwie tylko ten drugi człon: wymiar realny. Szkoda. Tekst Connora McPhersona jest dla aktorów na pewno interesującym materiałem do zagrania. Wszystkie role napisane są wyraziście, każda postać ma inny charakter i własną osobowość. Najbardziej przekonywająco poprowadził swego bohatera Henryk Talar. Jego niewidomy Richard, w ciemnych okularach, ucharakteryzowany wyraźnie na Hamma, jednego z bohaterów dramatu "Czekając na Godota", symbolizuje tu pewną drogę, wskazuje, iż wiedzie ona od Becketta. Znakomicie zagrana rola. Sztuka McPhersona jest nierówna, obok mało istotnych partii zawiera ważne i wciąż nurtujące współczesnego człowieka sprawy. Jedną z tych ważnych kwestii wypowiada w finale diabeł: "Ja chcę tylko tego, co wy macie: spokój duszy". W postaci diabła Krzysztofa Wakulińskiego nie ma właściwie cynizmu, natomiast po przegraniu duszy Sharky'ego przypomina nieszczęśliwca, który będzie musiał wrócić do piekła, w którym jest zimno, bo nie ma miłości, nikt nikogo nie kocha, panuje totalna samotność. Z powodu grzechu utracona miłość do Boga jest tu największą karą piekielną. Temida Stankiewicz-Podhorecka "Wędrowiec" Connora McPhersona, reż. Wojciech Malajkat, scenogr. Jan Kozikowski, światło Wojciech Puś, Teatr Narodowy (scena Teatru Małego), Warszawa. "Nasz Dziennik" 2008-09-10

Autor: wa