Pięć minut Jolanty Fedak
Treść
Po minister pracy i polityki społecznej Jolancie Fedak nie spodziewano się wiele, bo uchodziła za osobę nieprzygotowaną do pełnienia funkcji w rządzie. Wytykano jej głównie brak wykształcenia ekonomicznego. Dlaczego dziś jest coraz bardziej wpływowym politykiem?
Jolanta Fedak wykorzystała ostatni okres do forsowania nie tylko zmian w OFE, ale także do promowania swojej osoby i umacniania pozycji w rządzie i strukturach Polskiego Stronnictwa Ludowego. Nasi rozmówcy z kręgów koalicji są zdania, że na korzyść pani minister działał fakt, że długo była lekceważona jako polityk i szef resortu. Wydawało się, że sam fakt zdobycia stanowiska w rządzie zaspokoi jej ambicje. Fedak była lekceważona, bo przyszła do Warszawy z regionu lubuskiego, a do tak trudnego resortu trafiła bez przygotowania, jeśli nie liczyć pracy w administracji samorządowej i wojewódzkiej w Lubuskiem. Z wykształcenia politolog (studia ukończyła na Uniwersytecie Wrocławskim), nie zajmowała się wcześniej polityką społeczną, ubezpieczeniami, wytykano jej w kuluarach brak wykształcenia ekonomicznego, co miało poważnie utrudnić kierowanie resortem pracy.
Koledzy z PSL bronili minister, podkreślając, że ma za to przygotowanie administracyjne, co wystarczy do kierowania ministerstwem. Jednak choć jeszcze rok temu Jolanta Fedak była uważana za jednego z najgorszych ministrów rządu Donalda Tuska i zawsze wymieniano ją w gronie tych osób, które w razie rekonstrukcji gabinetu mogą najszybciej stracić stanowisko, to teraz jej ocena jest już inna. Co prawda ministerstwo nie zanotowało jakichś oszałamiających sukcesów, ale za to pozycja jego szefowej jest nie do podważenia.
- Jola pokazała pazury jako polityk. Gdy zobaczyła, że w sprawach społecznych, którymi powinno zajmować się jej ministerstwo, niewiele może wskórać z powodu braku pieniędzy, zajęła się reformą emerytalną. To pozwoliło jej trafić na pierwsze strony gazet i stać się jedną z ważniejszych postaci w rządzie i naszej partii - mówi "Naszemu Dziennikowi" jeden z posłów PSL. - Teraz można powiedzieć, że jest nie do zastąpienia, a nie warto też jej krytykować ani zgłaszać uwag do pracy ministerstwa, gdyż lepiej z nią nie zadzierać - podkreśla.
Trudne początki
Mało kto pamięta, w jakich warunkach Jolanta Fedak obejmowała Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Zaglądając do artykułów, jakie ukazywały się w prasie po wyborach w 2007 roku, łatwo można zauważyć, że jednym z głównych pretendentów do objęcia tego ministerstwa był Michał Boni, przyjaciel premiera Donalda Tuska. Boni ministrem nie został. Nie tylko dlatego, że ten resort przypadł w umowie koalicyjnej PSL, ale głównie z tego powodu, iż wyszła na jaw jego współpraca z SB, a minister-agent to była ostatnia rzecz, jaka była Tuskowi wtedy potrzebna. Boni przyszedł za to do kancelarii premiera, gdzie miał się zająć sprawami społecznymi, wchodząc często w kompetencje Jolanty Fedak. - Pani minister nikt wtedy nie traktował poważnie, z lekceważeniem mówiono o braku wykształcenia ekonomicznego, braku kompetencji do zajmowania się sprawami socjalnymi. Taką opinię miało o niej nie tylko wielu pracowników ministerstwa pracy, ale i kolegów i koleżanek z rządu - relacjonuje jeden z pracowników kancelarii premiera. Z kolei wysoki urzędnik ministerstwa pracy podkreśla, że ten brak przygotowania był u Jolanty Fedak widoczny w trakcie narad np. nad konkretnymi projektami ustaw. Dlatego część prac była wstrzymywana, spowalniana, choć z drugiej strony pani minister zostawiała też sporo swobody współpracownikom. - Trzeba jednak przyznać, że minister Fedak okazała się bardzo pracowita i poświęciła wiele czasu, aby zgłębić sprawy, jakimi zajmuje się resort. Nieraz spędzała w ministerstwie długie wieczory i z najbardziej zaufanymi współpracownikami studiowała projekty ustaw, rozporządzeń, zaznajamiała się ze sprawami, którymi zajmowali się podlegli jej urzędnicy - mówi nasz rozmówca.
Urzędnicy resortu pracy twierdzą też, że minister Fedak jest osobą bardzo ambitną, a czasami wręcz przewrażliwioną na swoim punkcie. I podobno dlatego nie lubi w swoim otoczeniu indywidualności, ludzi, którzy mogliby być przeciwnego zdania. Z tego powodu z ministerstwa odchodziły osoby mające opinię "niezależnych fachowców". Najgłośniejsza była rezygnacja wiceminister Agnieszki Chłoń-Domińczak, która w ministerstwie pracy prowadziła ustawę o emeryturach pomostowych. To była jedna z najważniejszych ustaw dla premiera Tuska, nad którą pieczę sprawował "nadminister" Michał Boni i siłą rzeczy często się z tego powodu kontaktował z wiceminister Chłoń-Domińczak. To, jak twierdzi jeden z byłych podwładnych pani wiceminister, spowodowało, że Jolanta Fedak straciła zaufanie do swojej zastępczyni, które i tak od początku było ograniczone. - Pani minister nie podobało się też, że w mediach to Chłoń-Domińczak była przedstawiana jako twórca tej ustawy; ustawy, która uchroniła budżet przed finansową katastrofą. Ponadto wiceminister zewsząd zbierała laury, nagrody, pokazywano ją jako wzór państwowego urzędnika, wykształconego, kompetentnego, fachowca w swojej dziedzinie - zauważa jeden z dyrektorów z MPiPS.
Rozstanie po macierzyńskim
Dlatego wiele osób z resortu nie było zdziwionych, gdy wiceminister po powrocie z urlopu macierzyńskiego została przez swoją szefową odsunięta na boczny tor, ograniczono jej kompetencje, zadania, wreszcie Agnieszka Chłoń-Domińczak odeszła z resortu na własną prośbę. Podobno nawet interwencje premiera Donalda Tuska w jej obronie okazały się nieskuteczne. I choć sposób, w jaki Jolanta Fedak potraktowała popularną wiceminister, wywołał medialne oburzenie, ta sprawa wcale jej nie zaszkodziła, bo media w większości przychylne rządowi szybko znalazły sobie nowe tematy. Najwyraźniej Fedak miała szczęście, że jest ministrem koalicji PO - PSL, bo gdyby zasiadała w rządzie PiS, to zapewne potraktowano by ją co najmniej tak jak Andrzeja Dudę, ówczesnego ministra w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Gdy Duda podczas debaty nad ustawą o emeryturach pomostowych ledwie napomknął, że premier Tusk sam unika udziału w dyskusji na tak ważny temat i zasłania się osobą wiceminister, która jest w ciąży, ściągnął na siebie gromy. Przerwano nawet posiedzenie Sejmu, gdy "świętego oburzenia" na zachowanie prezydenckiego ministra nie mogli powstrzymać posłowie koalicji i SLD. Dla nich zachowanie Dudy było "nie do przyjęcia", choć przecież nie obraził on nawet jednym słowem pani wiceminister. Ale gdy Fedak doprowadziła do jej dymisji, oburzenie było mniejsze i bardzo krótkie, a osobę Chłoń-Domińczak pamiętają tylko dziennikarze i eksperci. - Teraz w ministerstwie jest spokój, to znaczy spokój w tym sensie, że wszystko jest podporządkowane woli pani minister - ocenia urzędnik MPiPS.
Czym tu się zająć
Politycy koalicji, z którymi rozmawialiśmy, są pod wrażeniem dokonań minister Fedak na polu politycznym. Twierdzą, że bardzo dobrze odnalazła się zarówno w gąszczu wewnętrznej polityki w PSL, jak i w układankach rządowo-koalicyjnych (np. o jej bliskim sojuszu z ministrem finansów Jackiem Rostowskim pisaliśmy szerzej w ubiegłym tygodniu). Ale krytycznie oceniają jej merytoryczne dokonania, bo wiele spraw pozostaje niezałatwionych. I mówią to samo, co opozycja, choć anonimowo, aby nie być posądzonym o "rzucanie kłód pod koła rządu". A opozycja za największe porażki minister pracy uznaje ograniczenie pieniędzy, jakimi dysponuje Fundusz Pracy na zwalczanie bezrobocia (w tym roku tych pieniędzy będzie o połowę mniej niż w 2010), i ograniczenie wypłat zasiłków rodzinnych, bo od lat nie podniesiono wysokości dochodu w rodzinie uprawniającego do otrzymywania zasiłków. W efekcie, jak wynika z oficjalnych danych, od 2007 roku liczba wypłacanych zasiłków rodzinnych spadła o blisko 2 miliony złotych. W obu przypadkach Fedak ustąpiła wobec żądań ministra finansów, który chciał ograniczyć wydatki socjalne budżetu państwa.
- Moim zdaniem, pani minister robi ogromny błąd, zaniedbując sprawy pomocy dla rodzin i walki z bezrobociem, bo z tego będzie rozliczana podczas kampanii wyborczej. Ona i PSL. Wszak bezrobocie najbardziej dotyka właśnie ludzi z małych miasteczek i wsi, czyli nasz elektorat. Ale Jola wolała zająć się wspieraniem ministra Rostowskiego w dziele ratowania budżetu, bo to jej się najwyraźniej bardziej opłacało jako politykowi - mówi działacz centrali PSL. Według niego, minister pracy uznała, że na sprawach, którymi zajmuje się jej ministerstwo, daleko nie zajedzie, dlatego wzięła się choćby za reformowanie reformy emerytalnej, bo tutaj mogła wypłynąć na szersze wody. I to już przeforsowała w rządzie, choć jej pomysły zostały nieco zmodyfikowane. Co ciekawe, gdy mniej więcej rok temu Jolanta Fedak zgłaszała projekt likwidacji OFE, często ją wyśmiewano, wytykano jej populizm, nieznajomość tematu, ignorancję w sprawach ekonomicznych. W tym przypadku nie chodziło jednak o kwestie merytoryczne, o to, czy minister pracy zna się na ubezpieczeniach emerytalnych, czy nie, czy zna się na mechanizmach funkcjonowania i inwestowania składek przez fundusze emerytalne, czy nie. Liczył się doraźny interes polityczny (czytaj: budżetowy) rządu i premiera Donalda Tuska.
Skok PSL na NFZ
Dlatego z uwagą powinniśmy przyglądać się temu, co rząd będzie robił wokół ochrony zdrowia. Jolanta Fedak w styczniu powiedziała, że składka zdrowotna powinna zniknąć, że cały podatek dochodowy powinniśmy płacić do budżetu państwa i dopiero budżet wypłacałby NFZ pieniądze na leczenie. Co prawda potem pani minister swoje słowa odwołała, twierdziła, że chodziło jej tylko o składki, jakie państwo płaci NFZ za bezrobotnych. Ale poseł PSL tłumaczy, że to nie był żaden przypadek ani przejęzyczenie czy błąd wynikający z ignorancji minister pracy.
- Gdyby nie gwałtowna reakcja mediów i ekspertów, pomysł byłby dyskutowany, a tak pani minister musiała się wycofać. Zastanawiamy się jednak, jak do tego wrócić - zdradza jeden z parlamentarzystów PSL. - To też było uzgadniane z ministrem finansów Jackiem Rostowskim, bo przejęcie kilkudziesięciu miliardów złotych przez budżet państwa poprawiłoby na papierze wskaźniki długu publicznego. Dla nas zaś korzyść z tego byłaby taka, że bezprzedmiotowy stałby się wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie składek zdrowotnych, jakie budżet państwa płaci za rolników - tłumaczy ludowiec.
Chodzi wszak o to, że TK zakazał ministrowi finansów płacenia składek zdrowotnych hurtowo za wszystkich rolników. Od 2012 roku powinni je płacić sami rolnicy, poza tymi najbiedniejszymi. Gdyby jednak składki na NFZ zostały zlikwidowane, a za leczenie wszystkich Polaków płaciłby faktycznie budżet państwa, nie można by żądać dodatkowych dopłat od samych rolników. Politycy są przekonani, że Jolanta Fedak za jakiś czas na nowo wywoła dyskusję wokół składki zdrowotnej, i kto wie, czy we współpracy z ministrem Rostowskim nie przeforsuje nowej reformy. A w PSL wiele osób mówi, że działania pani minister mają przede wszystkim wzmocnić jej pozycję w partii, tym bardziej że ludowcom brakuje znanych twarzy, polityków silnych i skutecznych. W praktyce ma to się przełożyć na sukces w wyborach parlamentarnych Jolanty Fedak, która kilka razy startowała do Sejmu lub Senatu, ale jak dotąd bez powodzenia. Teraz może być pewna, że otrzyma "jedynkę" na liście do Sejmu, co da niemal pewny mandat.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2011-02-08
Autor: jc