Pięć lat na ocalenie pamięci
Treść
Nie uda się prawdopodobnie uratować od zapomnienia i zniszczenia kilkuset miejsc, gdzie pochowane zostały szczątki Polaków zamordowanych na Wołyniu. Powodem są przewlekłe procedury i brak wystarczających środków oraz zgony świadków. Poważne problemy są również z upamiętnieniem miejsc martyrologii Polaków w Niemczech. Zdaniem Andrzeja Przewoźnika, sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa, zostało nam mniej więcej pięć lat na ocalenie przeszłości od zapomnienia.
- Odchodzą ludzie, którzy pamiętają wydarzenia sprzed lat i mogliby wskazać miejsca, gdzie znajdują się szczątki pomordowanych Polaków. Bardzo znaczna część wiedzy związanej z przeszłością odchodzi bezpowrotnie - powiedział wczoraj Andrzej Przewoźnik podczas posiedzenia sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą. Kierowana przez niego instytucja jest, według słów jej szefa, "zawalona pracą", a poważny problem stanowi zbyt szczupły stan osobowy Rady - około 40 osób. Zintensyfikowanie prac zapewniłoby zwiększenie liczby pracowników do około 100 osób, co i tak byłoby liczbą niewielką w porównaniu ze stanem zatrudnienia w adekwatnych instytucjach innych krajów. Zintensyfikowanie prac jest konieczne, umierają bowiem ostatni świadkowie, którzy posiadają wiedzę niezbędną do ustalenia szczegółów brutalnych mordów popełnionych w okresie II wojny światowej na Polakach i potrafiliby wskazać miejsca pochówku szczątków pomordowanych. Tym bardziej że dokładna lokalizacja takich miejsc nierzadko zajmuje bardzo dużo czasu. - Mamy wiedzę o licznych przypadkach napaści Sowietów na Polaków i mordach popełnionych na polskich żołnierzach, ale nie mamy nikogo, kto wskazałby mogiły - mówił Andrzej Przewoźnik. - Dziesięć lat szukaliśmy mogił piętnastu oficerów Korpusu Ochrony Pogranicza bestialsko zamordowanych przez żołnierzy Armii Czerwonej - dodał. Również długo - aż pięć lat - trwało odszukanie miejsca pochówku mieszkańców pewnej polskiej wsi, których zamordowali bojówkarze UPA.
Problem wysokiej umieralności kombatantów jest jednym z wielu, z jakimi muszą borykać się środowiska zajmujące się upamiętnieniem miejsc polskiej martyrologii. Na przeszkodzie stoją również przewlekłe procedury dyplomatyczne czy badawcze. Zdaniem sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, właśnie z tych powodów nie uda się najprawdopodobniej uratować od zniszczenia i zapomnienia kilkuset miejsc, w których mogą znajdować się szczątki Polaków zamordowanych na Wołyniu. Podobne kłopoty dotyczą jednak nie tylko miejsc mordów popełnionych na polskiej ludności na Wschodzie.
Problem z Niemcami
- Mamy bardzo wiele problemów z wizją historii prezentowaną przez Niemców. Otóż dostrzegają oni zbrodnie popełnione na Żydach, homoseksualistach, komunistach, ale nigdzie nie ma mowy o tym, że dostrzegają również gehennę Polaków, a to przecież właśnie Polacy w wielu obozach zagłady stanowili największą grupę narodowościową - zaznaczył Przewoźnik. Zdaniem sekretarza generalnego ROPWiM, wynika to niestety z zaniedbań popełnionych przez polskich polityków i dyplomatów na początku lat 90. Obecnie, jak podkreślał Przewoźnik, bardzo trudno jest umieścić w miejscach zagłady na terenie Niemiec napisy upamiętniające zamordowanych Polaków. - Na uroczystościach wyzwolenia obozu w Dachau prowadzący uroczystość amerykański generał mówił po rosyjsku o pomordowanych w obozie, ale nie wspomniał nawet słowem o Polakach - relacjonował Andrzej Przewoźnik. Tę niedobrą sytuację może poprawić, zdaniem członków sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, umowa podpisana niedawno ze stroną niemiecką, a dotycząca właśnie odpowiedniego uczczenia miejsc pamięci narodowej.
Wojciech Wybranowski
"Nasz Dziennik" 2006-03-09
Autor: ab