Piąty zarzut dla Schettino
Treść
Zarzut niszczenia środowiska naturalnego postawiła w sobotę włoska prokuratura kapitanowi statku Costa Concordia, który uległ katastrofie u wybrzeży Toskanii. Ten sam zarzut usłyszało też ośmiu innych oficerów i pracowników armatora, w tym pierwszy oficer Ciro Ambrosio.
O piątym już zarzucie dla 52-letniego kapitana Francesco Schettino (nazwanego przez włoskie media "Kapitanem Tchórzem") prokuratura prowadząca dochodzenie w sprawie katastrofy z 13 stycznia br. poinformowała podczas przedprocesowego postępowania dowodowego. Odbyło się ono w położonym niedaleko miejsca wypadku miasteczku Grosseto. Choć przebywający w areszcie domowym kpt. Schettino nie uczestniczył w posiedzeniu, to odczytaniu zarzutów przysłuchiwało się prawie osiemset osób, w tym pasażerowie włoskiego statku wycieczkowego i ich adwokaci, przedstawiciele załogi, obrońcy kapitana i ośmiu innych, nieobecnych osób objętych śledztwem, a także reprezentanci prawni armatora. Ze względu na tak dużą liczbę uczestników, których nie byłaby w stanie pomieścić żadna sala sądowa, prokuratura prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy musiała wynająć największy budynek spełniający te wymagania, którym okazał się teatr Moderno w mieście Grosseto w Toskanii. Podczas odbywającego się tam niecodziennego postępowania kierujący dochodzeniem prokurator Francesco Verusio wyjaśnił, że zarzut niszczenia środowiska naturalnego dotyczy strefy chronionej w rejonie wyspy Giglio, siedliska bogatej flory i fauny morskiej. Oskarżonym grozi za to kara do półtora roku pozbawienia wolności.
Nowy film z miejsca katastrofy
Kapitan jednostki, która rozbiła się u wybrzeży wyspy Giglio, usłyszał już wcześniej zarzuty doprowadzenia do katastrofy morskiej, nieumyślnego spowodowania śmierci 32 osób, ucieczki z pokładu i próby zatajenia wypadku przed władzami portowymi. Grozi mu do 15 lat więzienia. Oskarżony jednak w dalszym ciągu nie przyznaje się do zarzutów. Jego prawnik Bruno Leporatti twierdzi jednak, że Schettino bardzo przeżywa to, co się stało. A zwłaszcza śmierć pasażerów. - On jest człowiekiem, który ma uczucia i który jest zasmucony tym, co się stało - cytuje wypowiedź mecenasa BBC. Tymczasem na dzień przed postępowaniem rzymski dziennik "La Repubblica" zamieścił na swojej stronie internetowej nowe nagranie tego, co się działo na pokładzie Costy Concordii. Film nakręcono z pokładu łodzi patrolowej Gwardii Finansowej, która jako pierwsza dotarła do tonącego wycieczkowca z ponad 4,2 tys. osób na pokładzie. Na nagraniu widać coraz bardziej przechylający się statek i słychać krzyki przerażonych pasażerów podejmujących próby opuszczenia go. Potwierdza ono także, że nawet w momencie, gdy statek przechylał się na jedną stronę, załoga Costy Concordii nie wzywała pomocy. - Dlaczego Concordia nie kontaktuje się z nami? - słychać pytanie jednego z funkcjonariuszy, którzy z odległości kilku metrów widzieli rozgrywający się na pokładzie olbrzymiego wycieczkowca dramat.
Tego samego dnia do prokuratury trafiło też doniesienie starszego małżeństwa z Bolonii, które potwierdza wcześniejsze informacje o tym, że załoga zamiast do końca pozostać na pokładzie i pomagać w ewakuacji pasażerów, uciekła z miejsca zdarzenia. 76-letni pasażer Concordii i jego o trzy lata młodsza żona podkreślają, że w trakcie ewakuacji trzy razy nie zostali wpuszczeni do kolejnych szalup ratunkowych, gdyż zmuszono ich do tego, by ustąpili miejsca członkom załogi. Jak dodają małżonkowie, załoga wcale nie przejmowała się tym, że na miejsca czekają ludzie starsi i kobiety z dziećmi.
Celem sobotniego postępowania przedprocesowego było uzyskanie od stron nowych dowodów i materiałów przydatnych w śledztwie oraz wyjaśnienie licznych kwestii proceduralnych. Są one tym trudniejsze, że na statku byli pasażerowie i członkowie załogi aż 62 narodowości. Ich wielogodzinne zeznania i dowody (w tym nagrania z tzw. czarnych skrzynek) zostały przekazane wyznaczonym przez sąd czterem ekspertom, których zadaniem jest zrekonstruowanie wydarzeń rozgrywających się na Coście Concordii i ustalenie winnych. Jak informuje BBC, ich praca potrwa kilka miesięcy.
Marta Ziarnik
Nasz Dziennik Poniedziałek, 5 marca 2012, Nr 54 (4289)
Autor: au