Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Pewniaków nie ma żadnych

Treść

Rozmowa z Robertem Syczem, najbardziej utytułowanym polskim wioślarzem

Za Panem i resztą naszej kadry kilkutygodniowe zgrupowanie w Portugalii, najpoważniejszy jak na razie etap przygotowań do sezonu. Jak nastrój?
- Dziękuję, dobrze. W Portugalii bardzo dużo pracowaliśmy na wodzie, przez pierwszy tydzień szlifując głównie technikę, potem pływając już w tempach określanych przez trenera. W porównaniu z minionymi latami zmieniła się liczba kandydatów do miejsc w dwójce, jest nas trzech: Tomasz Kucharski, Paweł Rańda i ja. Każdy zawodnik zasiadał zatem po dwa razy w dwójce, potem w jedynce i tak na zmianę. Oprócz zajęć na wodzie mieliśmy treningi uzupełniające: ergometr, siłownię, dużo biegaliśmy.

Obecna sytuacja jest dość interesująca, wszak do końca nie wiadomo, w jakim składzie nasza dwójka podwójna wagi lekkiej wystąpi w nowym sezonie. Pewniakiem jest podobno tylko Pan?
- Nie, to nieprawda. Jest trzech kandydatów, każdy ma równe szanse i każdy może znaleźć się poza osadą. Nie jest wcale powiedziane, że znajdzie się w niej miejsce dla mnie.

Zatem wyobraża Pan sobie, że nie wywalczy miejsca?
- Oczywiście, że sobie wyobrażam. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by tak się nie stało, ale wystarczy, że słabo popłynę na regatach otwarcia w Poznaniu, a potem na regatach w Duisburgu i może mnie nie być.

Rok temu długo wydawało się - z powodu kontuzji Tomasza Kucharskiego - że sezon może być dla Pana stracony. Teraz sytuacja jest odwrotna - kandydatów jest więcej niż miejsc w osadzie.
- Z pewnością jest dość komfortowa dla trenera, bo może wybrać najlepsze i najbardziej optymalne rozwiązanie. Dla nas - nie za bardzo, bo cały czas musimy ze sobą rywalizować i za wszelką cenę udowodnić, że zasługujemy na swoją szansę. Owszem, dreszczyk emocji jest przez to większy, a pewnie i poziom lepszy. Żaden z nas nie może sobie pozwolić na kontuzje ani przerwy w treningu, bo to może drogo kosztować. Cały czas musimy być czujni, dawać z siebie wszystko, walczyć o swoje. Nie znaczy to oczywiście, że wcześniej było inaczej, ale teraz sytuacja jest wyjątkowa.

Kiedy zostanie podjęta ostateczna decyzja co do składu? I czy przetrwa on niezmieniony aż do igrzysk w Pekinie?
- Najprawdopodobniej w połowie maja, po regatach w Duisburgu, ale stuprocentowej gwarancji nie ma. A czy przetrwa aż do igrzysk, też nie mogę powiedzieć. W sporcie nie ma pewniaków, jest on nieprzewidywalny. Wioślarstwo jest bardzo trudną i dynamiczną dyscypliną, cały czas coś się dzieje, przytrafiają się kontuzje, przychodzą nowi, utalentowani zawodnicy. Wszystko wydaje się otwartą sprawą.

Z Tomaszem Kucharskim zna się Pan doskonale, "na pamięć", razem sięgali Panowie po największe sukcesy w historii polskiego wioślarstwa. Z Pawłem Rańdą pływa Pan zdecydowanie krócej, raptem kilka miesięcy, ale zdążyli Panowie udowodnić, że stać Panów na wiele - czy na podobne zwycięstwa jak z Kucharskim?
- Paweł Rańda był już kandydatem do miejsca w dwójce w 2000 r. Wtedy się nie udało, przesiadł się na wiosła długie i przez cztery lata wiosłował, szkolił się i ćwiczył zupełnie inną techniką niż my. Ba, jego trener preferował technikę skrajnie różną niż nasz. Przez ten czas zdążył nabrać pewnych nawyków i przyzwyczajeń, które teraz musi wyeliminować. A to jest sztuka niezwykle ciężka i pracochłonna. Nie da się wyćwiczonych przez cztery lata elementów zmienić w ciągu miesiąca, dwóch czy trzech. Myślę, że potrzeba jeszcze jednego całego sezonu, by Paweł zaczął wiosłować podobnie jak Tomek i ja. Oczywiście, nie ma pewności, że i po takim czasie wszystko będzie funkcjonowało idealnie. My z Tomkiem pływaliśmy długo, znaliśmy się doskonale, ale i nam się zdarzało, że na początku sezonu wpadaliśmy w jakiś zły nawyk, który później ciężko było wyeliminować. Przez wiele miesięcy pływaliśmy z jakimś błędem technicznym.
Trzeba zatem dużo pracy, ćwiczeń technicznych i może być dobrze. Paweł jest bardzo ambitnym zawodnikiem, powinien dać sobie radę.

Gdzie tkwi klucz do walki z przyzwyczajeniami, nawykami?
- Kiedy głowa pracuje, a organizm nie jest jeszcze tak bardzo zmęczony, że pozwala dokładnie pamiętać o technice wiosłowania, wszystko jest w miarę w porządku i poukładane. Kiedy jednak człowiek się męczy, przestaje myśleć o tym, że musi zrobić coś tak, a nie inaczej. I wtedy wychodzą błędy techniczne. Po pokonaniu dystansu mniej więcej 800-1000 metrów przestajemy się kontrolować i zaczynamy pracować nawykowo. Dlatego tak ważne jest, by zmienić przyzwyczajenia.

Cel na obecny sezon to mistrzostwa świata?
- Dla mnie najistotniejsze jest załapać się na mistrzostwa, niezależnie od tego w jakiej osadzie: dwójce, jedynce czy czwórce bądź ósemce. Takie są aktualne możliwości. Gdybym się nie dostał do składu dwójki, chciałbym spróbować swych sił w jedynce. Nie ukrywam, że zawsze marzyłem o starcie w jedynce i walce o medal. Wspaniale byłoby go przywieźć. Ale wiem, że są też inne alternatywy: czwórka bez sternika wagi lekkiej i ósemka wagi lekkiej.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz

"Nasz Dziennik" 2006-04-12

Autor: ab