Pediatria w Polsce nie istnieje
Treść
Z prof. dr hab. Alicją Chybicką, kierownikiem Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu, przewodniczącą Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego, rozmawia Izabela Borańska
W jakim stanie, Pani zdaniem, znajduje się dzisiaj opieka medyczna nad dziećmi?
- W mojej i nie tylko mojej opinii, według czołowych pediatrów w Polsce, Zarządu Głównego Towarzystwa Pediatrycznego, prezesów oddziałów pediatrycznych w całej Polsce, prezesów oddziałów specjalistycznych dziecięcych, ta opinia jest jednolita: pediatria w Polsce jest w stanie opłakanym. W katastrofalnym stanie jest opieka nad dzieckiem i im to dziecko młodsze, to ta opieka jest gorsza. To jest przerażające.
Kiedy nastąpiła ta zapaść?
- W latach 70. i 80. stanowiliśmy czołówkę w Europie mającą najlepiej rozwiniętą medycynę szkolną, doskonale prowadzone badania profilaktyczne, później stworzono taki model badań profilaktycznych w drugim i w czwartym roku życia, utworzono znakomite grupy dyspanseryjne - to wszystko w chwili obecnej w ogóle nie istnieje. Rola pediatry w opiece podstawowej została zmniejszona praktycznie do zera. Nieźle ma się specjalistyka pediatryczna, ale to zbyt mało. My, specjaliści, mówię w imieniu własnym jako onkohematolog dziecięcy, dostajemy dzieci wysoce zaniedbane, z późnymi rozpoznaniami i tak dzieje się we wszystkich dziedzinach specjalistycznych, co potwierdzają prezesi specjalistycznych towarzystw pediatrycznych. Na pierwszy ogień do opieki nad dzieckiem, również tym maleńkim, został wypuszczony lekarz rodzinny. Ale 70 proc. lekarzy rodzinnych rekrutuje się spośród lekarzy internistów czy też lekarzy innych specjalności. Tylko 30 proc. to są pediatrzy, którzy "przekwalifikowali się" na lekarzy rodzinnych - i ci sprawują opiekę nad dzieckiem w taki sposób, w jaki to się odbywać powinno, choć także niezupełnie. A to dlatego, że profilaktyka praktycznie w ogóle nie istnieje, wszystko zrzucono na barki matki dziecka.
Jakie są tego konsekwencje?
- Są dwa rodzaje matek. Jedna jest bardzo troskliwa i rzeczywiście nawet z dzieckiem zdrowym pójdzie do lekarza. Są też, niestety, inne matki, które nie interesują się swoimi dziećmi i jeśli nie są przymuszane do badań, w ogóle nie kontrolują stanu zdrowia swoich dzieci. Ja, na Dolnym Śląsku, trochę zbulwersowana tym, że do kliniki trafiają dzieci z trzecim i czwartym stadium zaawansowania nowotworowego, ponad trzy lata temu rozpoczęłam w czynie społecznym akcję badania dzieci w szkołach. Na pierwszy rzut wzięłam szkołę w elitarnej dzielnicy Wrocławia, gdzie sama z jeszcze jednym lekarzem przebadaliśmy 770 dzieci, wykazując katastrofalny stan ogólnopediatryczny. Praktycznie każde dziecko miało jakieś odchylenia od stanu prawidłowego: odstające łopatki, płaskostopie, popsute zęby, niewykryte wady serca, niewykryte alergie i wiele innych. Kiedy te wyniki zostały pokazane w Urzędzie Miasta Wrocławia, kierujący wówczas urzędem podjął decyzję, że sfinansuje kolejne badania w szkołach i żłobkach Wrocławia. Do chwili obecnej 20 lekarzy pediatrów przebadało 5,5 tys. dzieci i chyba nikt nie zgadnie, jaki odsetek dzieci wyszedł jako całkowicie zdrowe, bez zarzutu. Myślę, że pani też nie zgadnie...
10 procent?
- Nie... 3,6 procent. To jest totalna katastrofa. 97 proc. naszych dzieci ma jakieś wady, które można oczywiście usunąć. Jeśli to jest trądzik, to należy go leczyć, a jeśli to jest płaskostopie, to trzeba założyć dziecku wkładki, jeśli dziecko ma odstające łopatki, to potrzebuje gimnastyki korekcyjnej, jeśli jest szmer w sercu, to trzeba pogłębić diagnostykę kardiologiczną, jeśli ma wysypkę alergiczną - też coś trzeba zrobić. Krótko mówiąc, totalna porażka ogólnopediatryczna - taki jest efekt wycofania pediatry ze szkoły i z podstawowej opieki medycznej. Tylko nieliczne placówki lekarza rodzinnego mają prawdziwego pediatrę. Ja, niestety, nie wiem, ilu ich jest takich z powołania, z krwi i kości. Żeby wykształcić pediatrę, to trzeba pięciu bitych lat, trzeba dużego doświadczenia. Jestem, niestety, głęboko przekonana, że gdybym ja, z 32-letnim pediatrycznym stażem pracy, wzięła rządkiem lekarzy rodzinnych i położyła przed nimi niemowlę 6-miesięczne, krzyczące, i kazała zbadać brzuch, w którym jest guz, to ponad połowa z nich by tego guza nie wyczuła. Efekt jest taki, że takie dzieci trafiają do nas w wysokich stadiach zaawansowania choroby, nawet jeśli lekarz rodzinny je zbada.
Jak powinien wyglądać prawidłowy model opieki medycznej nad dziećmi?
- Opieka nad dzieckiem, szczególnie tym maleńkim, powinna należeć do specjalistów wysokiej klasy, bo najważniejsze jest to, aby szybko rozpoznać i szybko zareagować. Przecież w tej chwili, jeśli dziecko urodzi się z jakąkolwiek wadą, medycyna jest tak wysoko postawiona, że potrafi pomóc takiemu dziecku, ale ktoś to musi rozpoznać i do tego specjalisty dziecko skierować. Wszyscy specjaliści, którzy spotkali się niedawno w Warszawie na konferencji, zgodnie twierdzili, że wszędzie obserwuje się spóźnianie rozpoznań, co odbija się na zdrowiu naszych dzieci. Wobec tego jakie będziemy mieli to przyszłe pokolenie? Kiedyś, w latach 80., istniał w Ministerstwie Zdrowia departament do spraw matki i dziecka. Został skasowany, widać rządzący uznali, że jest tam na nic niepotrzebny. W tej chwili, jeśli są jakieś problemy w pediatrii, to praktycznie nie ma się do kogo zwrócić, taki departament nie istnieje. Była jedna osoba, która zajmowała się dziećmi na skalę ogólnopolską, ale tych dzieci jest około 10 milionów. Trzeba taki departament powołać, aby w sposób profesjonalny przyjrzał się stanowi pediatrii w Polsce, stanowi zdrowia dzieci w szkołach, przedszkolach i żłobkach. To nie powinno się kończyć na takiej sporadycznej akcji, jaką my zainicjowaliśmy we Wrocławiu. Po tym, co zobaczyłam w szkołach, stwierdziłam, że raz w roku każde dziecko powinno być zbadane. Wtedy matka spokojniej pójdzie do pracy i spokojniej będzie funkcjonowała, wiedząc, że dziecko jest zbadane, dostało stosowne skierowanie i wiadomo, co dalej trzeba ewentualnie robić. Istnieje pilna potrzeba przebadania dzieci w sposób jak najbardziej kompleksowy.
Wchodzi nowa lista leków refundowanych. Czy jako onkolog dziecięcy uważa Pani ten katalog za wystarczający?
- Mamy, jak w każdej dziedzinie, wiele bolączek. Nie wszystkie nasze leki są finansowane. Katalog, który wchodzi na 2008 r., ma wiele usterek, nie wygląda tak, jakbyśmy chcieli. Rocznie w Polsce na nowotwór zapada 1200 dzieci i dla nich powinny się znaleźć pieniądze na kosztowne leczenie, bo to jest walka o życie, a nie o zdrowie. Nasze władze często deklarują, że te pieniądze będą, ale to są tylko puste obiecanki, które nie znajdują żadnego pokrycia w tym, co się naprawdę dzieje. Wielokrotnie tym dzieciom wielu rzeczy brakowało i gdyby nie liczni sponsorzy, pomoc fundacji - to wielu dzieci już by na tym świecie dawno nie było. Ludzie bardzo chętnie pomagają, niektórzy mają w rodzinie dzieci chore na nowotwór i widzą ten ogrom cierpienia, tę straszną sytuację. Ale byłoby lepiej, gdyby większa była również pomoc ze strony rządu, państwa.
Dzieci z podejrzeniem choroby nowotworowej są na czas kierowane na leczenie?
- No właśnie, my zbyt późno rozpoznajemy nowotwory. Mamy mnóstwo takich dzieci, gdzie zostały popełnione różne błędy. Rekord pobił chłopiec, u którego usunięto nowotwór jądra ważący dwa kilogramy. Proszę sobie wyobrazić, co to znaczy. Jeśli chłopiec chodzi z dwukilogramowym guzem, to gdzie są jego rodzice? Gdzie jest szkoła? Gdzie są nauczyciele? Czy wszyscy byli ślepi? Bo przecież tego się nie da nie zauważyć, żeby tak było, musiałby chodzić w spódniczce do ziemi. Mam też taką dziewczynkę, która miała guz kości podudzia wielkości ponadprzeciętnej pomarańczy. I też nie wiem, co ludzie sobie myśleli, że co to jest, ozdoba? I wiele innych takich przypadków. Węzły chłonne, które idą od dołu łopatkowego aż do szyi jak jedna wielka bulwa, i matka, która potrafiła powiedzieć, że ona myślała, iż tak musi być...
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-11-15
Autor: wa