Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Patologii we wrocławskiej prokuraturze

Treść

Posłowie i senatorowie zaangażowani w obronę praw człowieka domagają się zbadania działań prowadzonych przez wrocławską prokuraturę okręgową wobec szefów "Bestcomu" - jednej z największych polskich firm z branży komputerowej. W wyniku działań prokuratury "Bestcom" upadł, pracę straciło co najmniej siedemdziesiąt osób, a prezesi firmy od pięciu miesięcy przetrzymywani są w areszcie. Prokuratura nie zgadza się na ich zwolnienie, choć nie potrafi zarazem przygotować przeciwko nim aktu oskarżenia. Prowadzone działania zaś - w tym szykany wobec osób najbliższych zatrzymanym - budzą wiele wątpliwości. Parlamentarzyści obawiają się, że w sprawie powtórzył się "casus Kluski", a zniszczenie wiodącej polskiej firmy nie było przypadkowe.
- Istnieją przesłanki, by sądzić, że w tym przypadku możemy mieć do czynienia z ewidentnym nadużyciem władzy przez prokuraturę. Złożę w tej sprawie, w trybie interwencji interpelację poselską do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry - powiedział nam wczoraj poseł Arkadiusz Mularczyk (PiS), prawnik i wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
Stanowisko Mularczyka podzielają też inni posłowie zasiadający w tej komisji, którzy w rozmowie z nami nie ukrywają zaskoczenia i przyznają, że o takich działaniach słyszeli..., tyle że najczęściej w wykonaniu rosyjskiego lub białoruskiego wymiaru sprawiedliwości. Posłanka Julia Pitera (PO), wiceprzewodnicząca Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, obawia się, że działania podejmowane przez prokuraturę mogą być "przestępstwem urzędniczym". Zaś senator Piotr Łukasz Andrzejewski (PiS), prawnik konstytucjonalista, mówi wprost: - Należy przeprowadzić dochodzenie w sprawie działań wrocławskiej prokuratury. I zapowiada, że już na najbliższym, grudniowym posiedzeniu Senatu wystąpi z takim wnioskiem. - Trzeba sprawdzić, czy inne pozamerytoryczne czynniki nie miały wpływu na działania prokuratury - uważa senator Andrzejewski.
Blisko półtoramiesięczne dziennikarskie śledztwo, jakie przeprowadziliśmy w sprawie aresztowania Jacka Karabana i Roberta Nowaka, prezesów poznańskiej firmy "Bestcom", i związanej z tym upadłości przedsiębiorstwa, prowadzi do szokującej konkluzji. Działania Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu i prowadzącego to dochodzenie prokuratora Roberta Mielczarka urągają zasadom praworządności i rzetelności postępowania.
- Polecimy prokuraturze apelacyjnej przeprowadzenie kontroli prawidłowości tego postępowania - zapewnia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" prokurator krajowy Janusz Kaczmarek. Jego zdecydowana postawa jest dobrym sygnałem - Ministerstwo Sprawiedliwości nie pozwoli na prokuratorską samowolę. Ale też i nie dziwi. "Jak pan sądzi, kto za tym może stać?" - to pierwsza reakcja jednego z najbliższych współpracowników ministra Ziobry.
W sprawie pojawiają się - opinię tę podzielają również posłowie z Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka - przypadki szykanowania zarówno zatrzymanych, jak i ich rodzin. A efektem końcowym może być gigantyczne wręcz odszkodowanie finansowe, które będzie musiał zapłacić Skarb Państwa, jeżeli okaże się, że firma "Bestcom" upadła z powodu błędnych decyzji i działań wrocławskiej prokuratury.
- Nie wykluczam, że zaskarżymy Skarb Państwa. W grę może wchodzić nawet kilkadziesiąt milionów złotych - przyznaje w rozmowie z nami adwokat Ryszard Woźniak, obrońca tymczasowo aresztowanych prezesów "Bestcomu".
Nie byłby to pierwszy przypadek. 31 października bieżącego roku Sąd Okręgowy we Wrocławiu, Wydział I Cywilny, nakazał Skarbowi Państwa zapłatę ponad 38 mln zł odszkodowania wraz z ustawowymi odsetkami innej komputerowej firmie, JTT Computer SA, z tytułu jej upadłości spowodowanej działaniami miejscowego urzędu skarbowego. Czy dziś wrocławska prokuratura przewlekle prowadzi postępowanie w sprawie "Bestcomu", by znaleźć jakiekolwiek materiały pozwalające mu uniknąć takiej sytuacji? Niewykluczone.

Bo nie byli z "układu"
Jacek Karaban, właściciel większości udziałów i prezes upadłego już "Bestcomu", swoją firmę założył w 1996 roku, gdy był na I roku studiów na Politechnice Poznańskiej. W 2006 roku "Bestcom", w którym sto procent kapitału znajdowało się w polskich rękach, stał się jednym z największych dystrybutorów sprzętu komputerowego w Polsce. W tym czasie rozpoczęto wdrażanie systemu sprzedaży, który dałby "Bestcomowi" miejsce niekwestionowanego lidera na polskim rynku dystrybutorów sprzętu komputerowego. I być może to właśnie było błędem Jacka Karabana i Roberta Nowaka, trzydziestokilkuletnich prezesów i zarazem właścicieli poznańskiego przedsiębiorstwa, którym marzyło się, że polska firma może rywalizować z zachodnimi potentatami z tej branży.
- Mam poważne wątpliwości, czy ci młodzi ludzie, prowadząc prężną firmę, nie zagrozili jakiejś sferze działalności gospodarczej, do tej pory zarezerwowanej dla ludzi wywodzących się z postkomunistycznej nomenklatury, usytuowanej w biznesie, która w ten czy inny sposób poprzez prokuraturę doprowadziła do zniszczenia "Bestcomu" - mówi senator Piotr Łukasz Andrzejewski, prawnik konstytucjonalista, w 1988 r. wyróżniony nagrodą duńskiej Fundacji Paula Lauritzena za działalność w obronie praw człowieka.
Jego podejrzenia nie są bezpodstawne. W lipcu bieżącego roku obrona zatrzymanych złożyła wniosek o zmianę środka zapobiegawczego w stosunku do Karabana i Nowaka ze względu na zaistnienie okoliczności, które uzasadniają przyjęcie określenia "wyjątkowo ciężkich skutków dla obu zatrzymanych". Chodziło tu o upadłość firmy, utratę pracy przez co najmniej siedemdziesiąt osób - prokurator Robert Mielczarek błyskawicznie odmówił zgody na zmianę środka zapobiegawczego. Odmówiono również zgody na widzenie z prezesami "Bestcomu" przedstawicielowi kancelarii prawnej prowadzącej sprawy firmy. 5 października bieżącego roku "Bestcom" upadł.

Przesłuchanie jedno na pięć miesięcy
7 czerwca bieżącego roku, działając na polecenie wrocławskiego prokuratora Roberta Mielczarka, zatrzymano prezesów "Bestcomu" - Jacka Karabana i Roberta Nowaka. Trafili oni do wrocławskiego aresztu przy ulicy Świebodzkiej 1. I tu zaczynają się kontrowersje. Nowak został przesłuchany w sprawie, w której ma być
- zdaniem prokuratury - jednym z głównym podejrzanych, zaledwie raz - w momencie zatrzymania. Do ubiegłego tygodnia siedział w celi niewypytywany na okoliczność przestępstwa, jakie miał popełnić.
- Nie ma w tym nic kontrowersyjnego. Prokurator mógł w tym czasie prowadzić inne czynności - zapewnia Leszek Karpina, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
- To nienormalne. Najpierw zbiera się dowody, zabezpiecza materiały księgowe, finansowe, później dopiero dokonuje się zatrzymania i stawia zarzuty - bulwersuje się poseł Arkadiusz Mularczyk z sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
Dopiero kiedy "Nasz Dziennik" zaczął interesować się sprawą, Nowakowi wyznaczono kolejne, pierwsze od wielu miesięcy przesłuchanie.

Prokuratura milczy
Cytowana wcześniej wypowiedź rzecznika wrocławskiego wymiaru sprawiedliwości jest jedyną, jaką udało nam się uzyskać. Na wszystkie pozostałe pytania dotyczące sprawy "Bestcomu" prokurator reaguje bardzo impulsywnie, wręcz agresywnie. Prosząc o rzetelne udzielenie odpowiedzi dotyczącej sprawy, słyszymy między innymi ironiczne: "Nie z takimi tuzami dziennikarstwa miałem do czynienia". Prokurator Karpina domaga się sformułowania pytań na piśmie. I choć zobowiązuje się odpowiedzieć "niezwłocznie" - od połowy ubiegłego tygodnia do chwili obecnej nie otrzymaliśmy z prokuratury odpowiedzi na żadne z zadanych czternastu pytań (sic!). Nieoficjalnie natomiast udało nam się dowiedzieć, że wrocławska prokuratura zamierza przeprowadzić dochodzenie sprawdzające, skąd dziennikarze "Naszego Dziennika" wiedzą o kulisach sprawy prowadzonej przez prokuratora Mielczarka.

Teza, a raczej hipoteza
Karabana i Nowaka zatrzymano 7 czerwca, dwa dni później sąd na wniosek prokuratury zgodził się na czasowe aresztowanie. Według wrocławskiej prokuratury, zatrzymani byli członkami zorganizowanej grupy przestępczej, która zajmowała się praniem brudnych pieniędzy. Tyle że tej tezy prokuratura nie potrafi - mimo prowadzonego od wielu miesięcy śledztwa - do dziś udowodnić. Jeszcze latem prokurator Robert Łęcki, naczelnik V Wydziału Wrocławskiej Prokuratury Okręgowej, w rozmowie z jednym z branżowych magazynów komputerowych przyznawał, że w "oparciu o obecny stan materiału dowodowego nie jest to możliwe".
- Oni mieli prać brudne pieniądze? Jeden mieszkał z dziewczyną w kawalerce, drugi kupował meble na kredyt i jeździł osiemnastoletnim volvo. Jako prezesi i właściciele firmy wypłacali sobie po trzy tysiące pensji; to my zarabialiśmy więcej. Oni wszystko inwestowali w firmę - mówi nam jeden z pracowników upadłego już "Bestcomu".
Prokuratura do chwili obecnej nie tylko nie potrafi obu prezesom przedstawić aktu oskarżenia, ale i popełniła kuriozalne błędy w śledztwie. Błędy, które każą się zastanowić nad motywem całej sprawy - dopiero wiele tygodni po zatrzymaniu zabezpieczono dokumenty księgowe i finansowe przedsiębiorstwa. Zdaniem naszych informatorów, jeszcze do września br. prokuratura nie wystąpiła do biegłego o przygotowanie analizy. Czy więc zatrzymanie właścicieli firmy było potrzebne?

Prokurator stosuje mobbing
Jak ustaliliśmy, wrocławska prokuratura znalazła sposób, by wymusić na obu zatrzymanych prezesach przyznanie się do winy. Sposób jest prosty - prowadzący postępowanie prokurator Mielczarek od pięciu miesięcy odmawia rodzinom i bliskim obu zatrzymanych prezesów prawa do widzenia z nimi. Nieoficjalnie jednak docierają do nich informacje: "Jak się przyznają, będą mieli widzenie". Pięć miesięcy w ciasnej celi bez kontaktu z bliskimi ma ich skruszyć. Przez ten czas Mielczarek zgodził się na jedno widzenie Roberta Nowaka z matką i jedno widzenie Jacka Karabana
- również z matką. Prawa do spotkania z zatrzymanymi nie otrzymują ojcowie, rodzeństwo i narzeczone obu mężczyzn. Tyle że jest to sprzeczne z Konwencją Praw Człowieka, której Polska jest również sygnatariuszem.
- Przecież prokuratura nie ukarała w ten sposób zatrzymanych, tylko mnie i dziecko. A za co? Co my zrobiliśmy, że dręczy się nas w tak okrutny sposób, że nie pozwala nam się zobaczyć - choćby pod nadzorem prokuratora - człowieka, którego kocham - pyta Agnieszka Awdziejczyk, narzeczona Jacka Karabana, która na rozmowę zgodziła się z wielkimi oporami. W czasie rozmowy płacze. Maleńka Paulina podchodzi do matki, głaszcze ją po włosach. - Nie płacz mamusiu, tatuś cię kocha, tatuś wróci - mówi.
- To jakaś patologia prokuratury. Samo postawienie zarzutu, zwłaszcza w sprawie gospodarczej, nie wystarcza do stosowania takich sankcji. Pozbawienie czasowo aresztowanych prawa do widzenia z bliskimi jest w tym wypadku wykroczeniem. Prokuratura nie może działać tak, by niszczyć obywatela i rodzinę - uważa senator Piotr Andrzejewski, prawnik.
Wszelkich odmownych decyzji na widzenie z zatrzymanymi prokurator Mielczarek udziela ustnie. I brzmią one zaskakująco: "Nie będziecie sobie wycieczek do Wrocławia urządzać", albo też pogardliwie, jak w przypadku stwierdzeń: "Pani nie jest nawet żoną" czy też "Proszę mnie nie brać na litość". Brak pisemnego uzasadnienia odmowy na spotkanie z zatrzymanymi - zdaniem naszych rozmówców - jest wykroczeniem w pracy prokuratorskiej. I to poważnym. - Im szybciej Ministerstwo Sprawiedliwości wyjaśni całą sprawę, tym lepiej - konkluduje poseł Arkadiusz Mularczyk.
Wojciech Wybranowski
"Nasz Dziennik" 2006-11-22

Autor: wa