Pasterz na trudne czasy
Treść
Wyświęcony na kapłana w mrocznych czasach hitlerowskiej okupacji, z podolskiego domu wyniósł umiłowanie Ojczyzny i wsi polskiej oraz głęboką religijność. Jeszcze jako alumn lwowskiego seminarium poznał z autopsji prawdziwe oblicze komunizmu. Socjolog, filozof i teolog, u progu uniwersyteckiej kariery przyjmuje sakrę biskupią i bez reszty poświęca się duszpasterstwu. Skutecznie broni powierzonej mu diecezji przemyskiej przed komunistyczną ateizacją. Dziś ks. abp Ignacy Tokarczuk, najstarszy biskup Episkopatu Polski, obchodzi 70. rocznicę święceń kapłańskich.
- Ksiądz arcybiskup Ignacy Tokarczuk to człowiek, którego bohaterstwo wyrosło z kresowej kuźni charakterów i patriotycznej atmosfery, w jakiej wychowywał się w domu rodzinnym - podkreśla ks. bp Edward Frankowski, biskup pomocniczy diecezji przemyskiej, a następnie sandomierskiej, kapelan "Solidarności", proboszcz w Stalowej Woli i budowniczy kościołów w tym mieście. - Jako arcypasterz diecezji przemyskiej jest wielkim darem dla tej diecezji i dla Polski, jednym z najwybitniejszych hierarchów Kościoła, mężem stanu, świadkiem XX wieku, którego niezłomna postawa i roztropność uczyniły niekwestionowanym autorytetem daleko przekraczającym granice diecezji przemyskiej. Jubileusz 70-lecia kapłaństwa to okazja, abyśmy wyrazili Bogu wdzięczność za dar takiego wielkiego pasterza, Polaka i obrońcy naszego Narodu i Kościoła w Ojczyźnie i w świecie - dodaje.
Doświadczenie trzech totalitaryzmów
Ksiądz arcybiskup Ignacy Tokarczuk urodził się 1 lutego 1918 r. w Łubiankach Wyższych k. Zbaraża na Podolu. Jego rodzice, gospodarzący na 10-hektarowym gospodarstwie, ogromnym wysiłkiem finansowym zapewnili mu średnie wykształcenie. Po maturze w 1937 r. wstąpił do Metropolitalnego Seminarium Duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie i na Wydział Teologiczny Uniwersytetu Jana Kazimierza. Doświadczył komunistycznych porządków, gdy po zajęciu Lwowa przez wojska sowieckie i zamknięciu seminarium przez blisko rok ukrywał się w obawie przed wcieleniem do Armii Czerwonej. Od września 1940 r. przebywał we Lwowie, gdzie pod fałszywym nazwiskiem kontynuował naukę w tajnym seminarium. Święcenia kapłańskie przyjął we lwowskiej katedrze 21 czerwca 1942 r. z rąk ks. abp. Eugeniusza Baziaka. Otarł się o śmierć, gdy w 1944 r. w parafii Złotniki k. Podhajec, gdzie pracował jako wikariusz, banda UPA wydała na niego wyrok śmierci.
- Jesienią 1942 r. UPA zamordowała trzech moich stryjecznych braci - opowiadał po latach ksiądz arcybiskup. - Natomiast zimą 1944 r. UPA próbowała mnie zabić. Mordowali wtedy mężczyzn z listy, którą wcześniej przygotowali. Wyszedłem akurat z kościoła po odprawieniu Mszy Świętej i zobaczyłem, jak idą do mojego mieszkania przy dzwonnicy. Nie mieszkałem na plebanii, bo najpierw zajęli ją bolszewicy, a potem Niemcy. Włamali się do mieszkania, wszystko porozrzucali. Nie zauważyli mnie, jak wychodziłem z kościoła, mimo że był jeszcze dzień. Można powiedzieć, że cudownie ocalałem - wyjaśniał. Z takim bagażem doświadczeń młody wikary opuszcza Kresy w ramach ekspatriacji. W kraju zastaje szalejący komunizm pacyfikujący polskie nadzieje niepodległościowe i programowo zwalczający Kościół. W 1948 r. podejmuje studia w dziedzinie nauk społecznych i filozofii chrześcijańskiej na KUL. Wyróżnia się jako student, robi doktorat z filozofii, a jednocześnie organizuje życie parafialne w Łebuni k. Lęborka, gdzie osiedliła się jego rodzina. Następnie podejmuje pracę na uczelni. Od 1952 do 1962 r. wykłada w Warmińskim Seminarium Duchownym "Hosianum" w Olsztynie, po czym wraca na KUL, gdzie jest adiunktem na Wydziale Teologii. Przed habilitacją, w grudniu 1965 r., otrzymuje nominację na ordynariusza diecezji przemyskiej. Święceń biskupich udzielił mu 6 lutego 1966 r. w przemyskiej katedrze ks. kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski. - Dzięki temu, że ksiądz arcybiskup urodził się na Kresach, do seminarium chodził we Lwowie i wcześnie, bo już po drugim roku, zetknął się bezpośrednio z bolszewizmem w czystej postaci, miał zdrowe rozeznanie, czym jest komunizm, do czego prowadzi i że niemożliwy jest z nim jakikolwiek kompromis - wskazuje ks. prałat Stanisław Zarych, wieloletni prefekt i wykładowca w Wyższym Seminarium Duchownym w Przemyślu, sekretarz ks. abp. Tokarczuka, z którym zetknął się jeszcze w czasach studiów na KUL. - Pomogło mu to jako biskupowi w ukształtowaniu zdrowej wizji duszpasterstwa i odnowy Kościoła w Polsce opanowanej przez komunistów - mówi. Na ogromny wpływ doświadczeń z dramatycznych czasów młodości księdza arcybiskupa wskazuje również ks. bp Edward Frankowski. Przejawia się to m.in. w swoistym kulcie, jakim otacza rektora seminarium duchownego przy Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, ks. prof. Stanisława Frankla, dzięki któremu seminarium przetrwało pierwsze lata wojny, a studia ukończyło około 60 młodych kapłanów. W 1942 r. ks. Frankl został przez Niemców aresztowany i wskutek wycieńczenia oraz choroby zmarł 26 czerwca 1944 roku. Ksiądz arcybiskup Tokarczuk na całe życie zapamiętał i do dziś przypomina, jak bohaterski rektor zaklinał swych wychowanków, by nie zbaczali z obranej drogi duchowej, by byli wierni Kościołowi nawet w najtrudniejszych warunkach.
Biskup - filozof realista
Jak wskazują bliscy współpracownicy ks. abp. Ignacego Tokarczuka, na charakter jego posługi biskupiej i bezkompromisowej postawy wobec komunistycznej władzy wpływ miało również jego gruntowne wykształcenie. Prócz studiów teologicznych we Lwowie zdobywał je na KUL w Studium Zagadnień Społecznych i Gospodarczych Wsi przy Wydziale Ekonomii i Prawa, studiując równolegle na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej. Doktorat z filozofii uzyskał na podstawie dysertacji "Zależność rozwoju indywidualno-społecznego człowieka od dóbr materialnych w nauce św. Tomasza z Akwinu". W późniejszych latach specjalizował się również w teologii pastoralnej i homiletyce, pracę nad rozprawą habilitacyjną przerwała nominacja na biskupa przemyskiego.
- Na każdym kroku dało się zauważać, że jako filozof z wykształcenia ma mocno rozwinięty zmysł krytyczny wobec wszystkiego, co niesie życie - zauważa ks. bp Edward Frankowski. - Zawsze zachowuje pewien dystans wobec tego, co nas otacza, który pozwala mu obiektywnie i realistycznie oceniać istniejącą rzeczywistość w świetle prawdy - akcentuje.
Rozległa wiedza z zakresu socjologii, ekonomii, filozofii i teologii, połączona z ogromnym bagażem doświadczeń, czyniła księdza arcybiskupa niezwykle przenikliwym i realistycznym krytykiem systemu komunistycznego. Wykazywał jego utopijny charakter, a co za tym idzie - rażący brak realizmu, zafałszowaną wizję człowieka, terror, gwałt i przymus, walkę z prawdą, zwalczanie Boga, chorą gospodarkę opartą na fałszywych założeniach itp. Wszystko to prowadziło do konkluzji, że komunizm to kolos na glinianych nogach, który lada moment runie. - O tym, że komunizm zakończy się już niedługo, był święcie przekonany już w latach 80. - twierdzi dr Jan Musiał, solidarnościowy opozycjonista, wydawca nielegalnych publikacji pod auspicjami przemyskiej kurii, senator dwóch pierwszych kadencji Senatu. - Dokładnie nam tłumaczył, gdzie są w tym systemie szczeliny, gdzie brak fundamentów, jak szybko te pęknięcia będą postępować - wspomina.
Przybliżyć katolików do ołtarza
Te rozległe horyzonty zaważyły również na jego właściwym odczytaniu znaków czasu i określeniu profilu duszpasterskiego dla diecezji.
- To biskup o jasnej wizji pracy duszpasterskiej i jednocześnie realista twardo stąpający po ziemi i dostrzegający warunki, jakie Kościół musi mieć, aby mógł prowadzić swoją pracę - uważa ks. Stanisław Zarych. - Był zdecydowany w swoich posunięciach duszpasterskich i niesłychanie konsekwentny. Księża widzieli i aprobowali tę jego pracę, a jego samego szanowali - dodaje. Jak wspomina ks. bp Frankowski, ks. abp Tokarczuk kierował się zasadą, że podstawowym zadaniem biskupa diecezjalnego jest stwarzać - zgodnie ze wskazaniem "Salus animarum suprema lex" (zbawienie dusz podstawowym obowiązkiem) - jak najlepsze warunki do rozwoju życia religijnego. Rozumiał to jako nieomal dosłowne przybliżenie ludzi do ołtarza. Stąd właśnie wzięła się akcja tworzenia nowych ośrodków duszpasterskich w ten sposób, żeby w mieście parafie obejmowały nie więcej niż 10 tys. wiernych, a na wsi, żeby odległość do świątyni nie przekraczała 4 kilometrów. - Jako socjolog religii tłumaczył, że w takich warunkach najłatwiej o integrację lokalnej społeczności - wskazuje ks. bp Frankowski. - Ogromne parafie molochy zatracają charakter wspólnotowy, stają się anonimowe. Dlatego podjął decyzję, żeby zagęścić sieć kościołów, nawet wbrew komunistycznym władzom - zaznacza. Tak doszło do niespotykanego w Kościele powszechnym swoistego boomu budownictwa sakralnego w diecezji przemyskiej. Przez 25 lat wybudowano - przeważnie bez zgody władz - ok. 430 kościołów i kaplic, tyle samo domów parafialnych i katechetycznych, przeprowadzono konserwacje i remonty dotychczasowych świątyń, także opuszczonych cerkwi. - A działo się to przecież w biednej diecezji i spowodowało ogromne pozytywne konsekwencje religijne, społeczne i narodowe - twierdzi ks. bp Frankowski. - To był wielki powiew Ducha Świętego. Ten zryw w postaci wzmożonej budowy świątyń przekroczył granice diecezji - zauważa. Jednocześnie wobec wrogości peerelowskich władz księża i wierni zaangażowani w budowę świątyń zdobywali się na postawy wręcz heroiczne, by przezwyciężyć ogromny opór i falę złości oraz nienawiści komunistów, którzy przecież dążyli do stopniowego ograniczania działalności Kościoła. Sukces budownictwa kościelnego nie byłby możliwy bez zaangażowania autorytetu ks. abp. Ignacego Tokarczuka.
Kapłan wymagający przede wszystkim od siebie
Doświadczył tego osobiście ks. bp Edward Frankowski, w czasach PRL niezwykle mocno zaangażowany w działalność opozycyjną i nielegalne budownictwo sakralne. Ksiądz arcybiskup Tokarczuk powierzył mu w 1967 r. misję utworzenia parafii na obrzeżach Stalowej Woli.
- Spotkało się to z ogromną falą nienawiści i ataków skierowanych na księdza arcybiskupa i na mnie, gdyż władze nie życzyły sobie świątyni w tym niby wzorcowym mieście socjalistycznym - wskazuje ksiądz biskup. - Zawsze jednak miałem w księdzu arcybiskupie oparcie jak w ojcu, zawsze wspierał mnie, dzięki czemu byłem spokojny i pewny, że w najgorszych tarapatach nie zostawi mnie samego. Przychodził z pomocą moralną i duchową, podtrzymywał na duchu, pomagał także finansowo. Budowa kościoła została ukończona w 1971 r., a gdy w 1973 ówczesny metropolita krakowski ks. kard. Karol Wojtyła poświęcił świątynię, wszyscy odczytali to jako widomy symbol naszego zwycięstwa i przegranej komunistów - wspomina ks. bp Frankowski. Jak podkreślają współpracownicy ks. abp. Tokarczuka, był on zdecydowany w swoich posunięciach duszpasterskich i niesłychanie konsekwentny. - To jest człowiek przede wszystkim niezwykle konkretny - zaznacza dr Jan Musiał. - Jeśli chodzi o charakter - człowiek skała. Niesłychanie twardy, również jeśli chodzi o wymagania dotyczące kapłaństwa, przede wszystkim w odniesieniu do samego siebie, ale także w odniesieniu do innych kapłanów. Dużo od nich wymagał i traktował ich jak surowy, ale sprawiedliwy ojciec - mówi. - Doceniał każdego księdza angażującego się, podejmującego inicjatywy. Na takich duszpasterzy stawiał, liczył na nich i zawsze ich wspierał. Trzeba się było jednak wykazać duszpasterską pracą i zaangażowaniem - potwierdza tę opinię ks. bp Edward Frankowski. - Jesteśmy mu wdzięczni za ten prawdziwy heroizm, którym nas wszystkich poderwał do zaangażowania, ofiarności, gotowości do znoszenia rozlicznych udręk i upokorzeń, zwłaszcza w czasie przesłuchań, znoszenia szantaży, rozpraw sądowych, kar pieniężnych. A to wszystko w duchu pełnego poczucia postawy wiernej Chrystusowi, jaką właśnie przejawiał ks. abp Tokarczuk - podkreśla.
Zwycięstwo drogo okupione
Na szczególną nienawiść komunistów ks. abp Tokarczuk "zasłużył" sobie również tym, że miał odwagę otwarcie krytykować system komunistyczny. Dzięki ujawnieniu dokumentów IPN wiadomo, że bezpieka traktowała go jako jednego ze swoich najgroźniejszych przeciwników, dlatego prowadziła na ogromną skalę próby skompromitowania i zdyskredytowania pasterza przemyskiego. Nie zawahano się nawet przed tak ohydną prowokacją, jak oszczerstwo rzucone przed sądem przez Grzegorza Piotrowskiego, mordercę ks. Jerzego Popiełuszki, który w swej nienawiści do Kościoła manipulatorsko posądził księdza arcybiskupa o współpracę z gestapo. Ksiądz arcybiskup Tokarczuk ogromnie to przeżył. - Nic boleśniejszego nie mogło mnie w życiu spotkać nad oskarżenie o zdradę Ojczyzny, którą tak kochałem, o zdradę Narodu, któremu tak wiernie służyłem - mówił poruszony do głębi. Przy swoim pasterzu stanęło wtedy murem całe duchowieństwo diecezji przemyskiej i wierni, nie dając wiary spreparowanym przez SB materiałom.
Według ks. bp. Frankowskiego, była to iście szatańska zemsta ludzi systemu komunistycznego. Ale ks. abp Tokarczuk nie załamał się, podobnie zresztą jak w przypadku prób zdyskredytowania go w oczach Stolicy Apostolskiej przez peerelowskie służby. - Baliśmy się wszyscy, że bezpieka zrobi z nim to, co z ks. Jerzym Popiełuszką - wyznaje ks. bp Frankowski. - Oni specjalnie rozpętywali psychozę strachu, żeby paraliżować księdza arcybiskupa i jego otoczenie, żeby nie jeździł, nie wygłaszał kazań, miał jak najmniejszy kontakt z ludźmi - wspomina.
Biskup przemyski jednak nie uległ tej presji. Pomagał m.in. opozycjonistom spod znaku "Solidarności", wspierał rodziny internowanych i skazanych w politycznych procesach. O wdzięczności wobec niego nie zapomina Jan Musiał, opozycjonista, który po wprowadzeniu stanu wojennego przez 10 miesięcy ukrywał się przed SB.
- W 1983 r., po roku bezskutecznego szukania pracy, moja rodzina znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, gdyż mieliśmy czworo małych dzieci. Przygarnął mnie wtedy ks. abp Tokarczuk, zatrudniając na część etatu jako instruktora bibliotecznego - mówi dr Jan Musiał. - Na jego garnuszku byłem do 1988 r. - dodaje.
Doktor Musiał wraz z innymi opozycjonistami zajmował się organizowaniem duszpasterstw rolniczych, dokumentowaniem nielegalnego budownictwa sakralnego na terenie diecezji, wydawaniem w drugim obiegu czasopisma "Rola Katolicka" i "Biblioteczki Przemyskiej".
- Mimo że pismo było składane w domu biskupim, ks. abp Tokarczuk zupełnie nie ingerował w jego treść - wskazuje dr Musiał. - Zaakceptował pierwszy i drugi numer i później cała sprawa odbywała się na zasadzie zaufania. Jak za pierwszym krokiem nie nadużyło się jego zaufania, to potem to zaufanie jakby prolongował. Znał się na ludziach i potrafił im zaufać - przyznaje. Zdaniem dr. Musiała, ks. abp Tokarczuk przejawia wielką kulturę i mądrość życiową. - Rozumie świat i rozumie ludzi, ma świadomość tych wszystkich uwikłań, w jakich przyszło nam żyć. Tą mądrością potrafi natchnąć tych, którzy chcą go słuchać - podsumowuje.
Adam Kruczek
Nasz Dziennik Środa, 20 czerwca 2012, Nr 142 (4377)
Autor: au