Paryż ostrzega Czechy
Treść
We Francji panują duże obawy co do rozpoczynającego się już w czwartek czeskiego przewodnictwa Unii Europejskiej. "Le Figaro" napisało, że "rzadko przejęcie kierownictwa Unią będzie otoczone tak wieloma podejrzeniami, niedopowiedzeniami i znakami zapytania". Podobne komentarze ukazują się w innych gazetach i tygodnikach.
Dla Paryża pierwszą oznaką niepokoju była odmowa wywieszenia na początku grudnia unijnej flagi na zamku praskim, siedzibie prezydenta Vaclava Klausa, którego określa się we Francji jako "europejskiego desydenta". Wydarzenie to prezydent Francji Nicolas Sarkozy nazwał na forum Parlamentu Europejskiego "raniącym, nieprzynoszącym nikomu zaszczytu". Wywołało to reakcję ze strony szefa czeskiej dyplomacji Karela Schwrzenberga, który ocenił, że nie jest rolą szefa innego państwa krytykowanie prezydenta Czech. Vaclav Klaus oskarżył z kolei w telewizyjnym wystąpieniu Nicolasa Sarkozy'ego o chęć "ogłupienia" czeskiego przewodnictwa UE, a zebranie G4 (Francja, Niemcy, Wielka Brytania i Włochy) w Paryżu, poświęcone walce z kryzysem finansowym, porównał do układu z Monachium, który pozwolił na zajęcie Czechosłowacji przez Hitlera w 1938 roku.
Atmosfera na linii Praga - Paryż - Bruksela jest i tak napięta po ujawnieniu przez prasę stenogramu ze spotkania delegacji europejskich parlamentarzystów z prezydentem Czech, w czasie którego Daniel Cohn-Bendit w arogancki sposób potraktował Vaclava Klausa, co było powodem dla porównania przez prezydenta Czech Unii ze Związkiem Sowieckim. Paryż liczy w tej sytuacji jedynie na proeuropejskiego premiera Czech Mirka Topolanka, chociaż i w stosunku do niego ma pewne obawy. Powodem jest problem Unii Śródziemnomorskiej, której pomysł wyszedł z Paryża i Francja z tej racji chciałaby na szczeblu Unii Europejskiej w dalszym ciągu sprawować funkcję wiceprzewodniczącego, co stwarzałoby prezydentowi Sarkozy'emu możliwość kierowania tą inicjatywą. Pikanterii całej sprawie dodało opublikowanie niezaszyfrowanej depeszy dyplomatycznej, opisującej argumenty Paryża, za rezygnację przez Pragę z zajmowania się sprawami Unii Śródziemnomorskiej. Nicolas Sarkozy w czasie spotkania w październiku w Pałacu Elizejskim z premierem Czech przekonywał Topolanka, mówiąc m.in. "Czy Ty wiesz, co znaczy być sam na sam ze wszystkimi Arabami? Mieć ich przy telefonie? Oni są okropni, przysięgam ci (...) To jest wariacka robota". Argumenty te nie przekonały Pragi, która za swojej prezydencji ma zamiar zajmować się aktywnie problematyką Unii Śródziemnomorskiej.
Mimo wielu zastrzeżeń w stosunku do Czech oficjalnie Paryż oznajmia, że "nie ma żadnych racji powątpiewania w to, że Praga nie będzie zdolna do kierowania sprawami europejskimi, przynajmniej tak jak to czyniła Słowacja".
Mimo tych dyplomatycznych oświadczeń w Paryżu twierdzi się, że jeżeli jednak Czesi nic nie będą robić w kwestiach "ważnych dla Unii", to prezydent Francji nie będzie siedzieć z założonymi rękami. To jednak tylko dyplomatyczne argumenty za utrzymaniem przez Paryż wiodącej pozycji w UE. "Francja jest od tej chwili w centrum gry. Nie wierzcie w to, że zechce, by o niej zapomniano, kryjąc się w swym kącie" - przestrzegają przedstawiciele Pałacu Elizejskiego.
Franciszek L. Ćwik
"Nasz Dziennik" 2008-12-30
Dla Paryża pierwszą oznaką niepokoju była odmowa wywieszenia na początku grudnia unijnej flagi na zamku praskim, siedzibie prezydenta Vaclava Klausa, którego określa się we Francji jako "europejskiego desydenta". Wydarzenie to prezydent Francji Nicolas Sarkozy nazwał na forum Parlamentu Europejskiego "raniącym, nieprzynoszącym nikomu zaszczytu". Wywołało to reakcję ze strony szefa czeskiej dyplomacji Karela Schwrzenberga, który ocenił, że nie jest rolą szefa innego państwa krytykowanie prezydenta Czech. Vaclav Klaus oskarżył z kolei w telewizyjnym wystąpieniu Nicolasa Sarkozy'ego o chęć "ogłupienia" czeskiego przewodnictwa UE, a zebranie G4 (Francja, Niemcy, Wielka Brytania i Włochy) w Paryżu, poświęcone walce z kryzysem finansowym, porównał do układu z Monachium, który pozwolił na zajęcie Czechosłowacji przez Hitlera w 1938 roku.
Atmosfera na linii Praga - Paryż - Bruksela jest i tak napięta po ujawnieniu przez prasę stenogramu ze spotkania delegacji europejskich parlamentarzystów z prezydentem Czech, w czasie którego Daniel Cohn-Bendit w arogancki sposób potraktował Vaclava Klausa, co było powodem dla porównania przez prezydenta Czech Unii ze Związkiem Sowieckim. Paryż liczy w tej sytuacji jedynie na proeuropejskiego premiera Czech Mirka Topolanka, chociaż i w stosunku do niego ma pewne obawy. Powodem jest problem Unii Śródziemnomorskiej, której pomysł wyszedł z Paryża i Francja z tej racji chciałaby na szczeblu Unii Europejskiej w dalszym ciągu sprawować funkcję wiceprzewodniczącego, co stwarzałoby prezydentowi Sarkozy'emu możliwość kierowania tą inicjatywą. Pikanterii całej sprawie dodało opublikowanie niezaszyfrowanej depeszy dyplomatycznej, opisującej argumenty Paryża, za rezygnację przez Pragę z zajmowania się sprawami Unii Śródziemnomorskiej. Nicolas Sarkozy w czasie spotkania w październiku w Pałacu Elizejskim z premierem Czech przekonywał Topolanka, mówiąc m.in. "Czy Ty wiesz, co znaczy być sam na sam ze wszystkimi Arabami? Mieć ich przy telefonie? Oni są okropni, przysięgam ci (...) To jest wariacka robota". Argumenty te nie przekonały Pragi, która za swojej prezydencji ma zamiar zajmować się aktywnie problematyką Unii Śródziemnomorskiej.
Mimo wielu zastrzeżeń w stosunku do Czech oficjalnie Paryż oznajmia, że "nie ma żadnych racji powątpiewania w to, że Praga nie będzie zdolna do kierowania sprawami europejskimi, przynajmniej tak jak to czyniła Słowacja".
Mimo tych dyplomatycznych oświadczeń w Paryżu twierdzi się, że jeżeli jednak Czesi nic nie będą robić w kwestiach "ważnych dla Unii", to prezydent Francji nie będzie siedzieć z założonymi rękami. To jednak tylko dyplomatyczne argumenty za utrzymaniem przez Paryż wiodącej pozycji w UE. "Francja jest od tej chwili w centrum gry. Nie wierzcie w to, że zechce, by o niej zapomniano, kryjąc się w swym kącie" - przestrzegają przedstawiciele Pałacu Elizejskiego.
Franciszek L. Ćwik
"Nasz Dziennik" 2008-12-30
Autor: wa