Paryskie klimaty
Treść
Spektakl ten, podobnie jak dwa wcześniejsze, można nazwać teatrem piosenki. W ciągu trzech lat Robert Kudelski zbudował tryptyk swoistego teatru piosenki francuskiej. Zaczęło się od "Jacques'a Brela" (2002 r.), potem był "Aznavour" (2004 r.) i teraz "Hymn miłości według Edith Piaf", zamykający ów tryptyk. Wszystkie te spektakle łączy pewna konwencja stylistyczna, forma przekazu będąca połączeniem recitalu z teatrem, głównie jeśli idzie o interpretację aktorską. Przyjęło się określać taką formę też jako piosenkę aktorską.
Robert Kudelski jest aktorem, absolwentem Wydziału Aktorskiego łódzkiej szkoły. Jest także absolwentem dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Na zawodowej scenie debiutował rolą Romea w dramacie Szekspira "Romeo i Julia". Do nazwiska artysty przylgnęło określenie aktor śpiewający. I słusznie, bo to jest prawda. Tyle tylko, że termin "śpiewający aktor" trochę śmieszy. Przecież w podstawowym zakresie warsztatu aktora jest (a przynajmniej powinno być) nie tylko wyraziste, czytelne operowanie słowem mówionym, ale i śpiewanym.
"Hymn miłości według Edith Piaf" nie jest typową monografią artystki wyśpiewaną w jej piosenkach przez Kudelskiego. To raczej miniaturowe etiudki, z których wyłania się na chwilę portret Piaf w różnych sytuacjach życiowych, radosnych i smutnych. Kudelski wykorzystał w przedstawieniu niektóre wypowiedzi Piaf, gdzie artystka niejako podsumowuje swoje życie, a także piosenki Montanda, Becaud, Aznavoura. Przeplatają się zatem znane nam bardzo dobrze: "Akoredonista" z "Nathalie", "Bravo dla clowna" z "C'est si bon", "Czy warto kochać" z "La Boheme", a na finał słynny "Hymn dla miłości" Edith Piaf.
Dużą zaletą Roberta Kudelskiego jest wypracowanie własnego stylu wykonywania utworów na trwałe przecież związanych z ich oryginalnymi wykonawcami. Ich sylwetki tkwiące w świadomości i pamięci publiczności (przynajmniej tej w średnim wieku) ożywają z chwilą pierwszych taktów piosenki wykonywanej przez aktora. Artysta nie próbuje nawet zbliżyć się do naśladownictwa w interpretacji czy to Piaf, czy Becaud, Montanda, czy Aznavoura, bo nie miałoby to najmniejszego sensu. Ale nie da się uciec od pewnych klimatów towarzyszących poszczególnym utworom, bo są z nimi nieodłącznie związane. I o to chodziło Robertowi Kudelskiemu, aby te klimaty zatrzymać, wyeksponować. Aktor nie szarżuje niepotrzebną nadekspresją, "nie zagłusza" słowa i towarzyszącej mu intencji, nie nasila głosu, ale dyskretnie różnicuje nastroje, dobywając tony romantyczne, liryczne, ale i komiczne, i nostalgiczne.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Hymn miłości według Edith Piaf" w wykonaniu Roberta Kudelskiego. Tłumaczenie piosenek: Jacek Bursztynowicz, Wojciech Młynarski, Andrzej Ozga, aranżacje i fortepian: Janusz Tylman, Teatr Syrena, Warszawa
"Nasz Dziennik" 2005-11-23
Autor: ab