Panika w Niemczech
Treść
Siedem najstarszych niemieckich elektrowni zbudowanych jeszcze przed 1980 rokiem zostanie wyłączonych na czas przejściowy. Decyzję w tej sprawie podjęła wczoraj kanclerz Angela Merkel po spotkaniu z pięcioma premierami landów, gdzie znajdują się takie siłownie. To odpowiedź na awarię w elektrowni w Japonii. Niemców zaczyna już ogarniać antyatomowa panika i apelują do Polski o rezygnację z budowy elektrowni jądrowej.
Jeszcze w poniedziałek Angela Merkel ogłosiła, że została zawieszona realizacja ustawy dotyczącej wydłużenia okresu eksploatacji niemieckich elektrowni atomowych i jednocześnie przeprowadzona zostanie analiza dotycząca bezpieczeństwa tych siłowni. A już ogłoszono pierwsze decyzje. Kanclerz poinformowała, że na czas przejściowy zostanie wyłączonych siedem z siedemnastu czynnych w Niemczech elektrowni atomowych, najpierw te powstałe przed 1980 rokiem, czyli: Neckarwestheim 1 i Philippsburg 1 w Badenii-Wirtembergii, Isar 1 w Bawarii, Biblis A i Biblis B w Hesji, Unterweser w Dolnej Saksonii oraz AKW Brunsbuettel w Szlezwiku-Holsztynie. W czasie przestoju siłownie mają być dokładnie skontrolowane.
Opozycja krytykuje rząd i zarzuca mu działania skierowane jedynie pod publiczkę, czym - zdaniem SPD i partii Zielonych - jest ogłoszenie moratorium. Także większość Niemców nie wierzy w intencje rządu, że zamknie siłownie atomowe. Aby wywrzeć presję na władze, na ulice wyszło kilkadziesiąt tysięcy przeciwników energii atomowej, żądając natychmiastowego zamknięcia wszystkich elektrowni jądrowych. Z najnowszych badań wynika, że aż 70 proc. Niemców jest zdania, iż w ich kraju mogłoby się wydarzyć to samo co w Japonii. Ponad 80 proc. Niemców uznało decyzję o nieprzedłużaniu funkcjonowania elektrowni jądrowych w swoim kraju za słuszną. 40 proc. obywateli obawia się, że pył radioaktywny znad Japonii dotrze nad Ren, a to potęguje strach. W Niemczech widać już nawet oznaki paniki, bo w aptekach nagminnie zaczyna się wykupywanie preparatów zawierający jod.
Dla komentatorów nie ulega wątpliwości, że spór o energię atomową stanie się jednym z głównych tematów kampanii przed zbliżającymi się wyborami w wielu niemieckich landach: Saksonii-Anhalt, Nadrenii-Palatynacie czy Badenii-Wirtembergii. Sytuację zagrożenia i strachu przed katastrofą jądrową natychmiast wykorzystała partia Zielonych, która już kilka godzin po wybuchu w Japonii zaczęła straszyć podobnym scenariuszem w Niemczech. Szef parlamentarnej frakcji Zielonych w Bundestagu Juergen Trittin straszył obywateli, że wiele niemieckich elektrowni nie przetrwałoby awarii, do jakiej doszło w Fukushimie. W tym samym politycznym kierunku podążają także politycy SPD, którzy wskazują na wielkie ryzyko eksploatowania elektrowni jądrowych i oskarżają obecny rząd o całkowity brak odpowiedzialności.
Tymczasem władze Brandenburgii oraz Berlina zaapelowały do polskiego rządu, aby zweryfikował swoje plany budowy elektrowni atomowej. "Mam teraz nadzieję, że nasi polscy sąsiedzi dojdą do wniosków, które odpowiadają aktualnej sytuacji" - powiedział premier Brandenburgii Matthias Platzeck, cytowany we wszystkich niemieckich mediach po wypowiedzi dla dziennika "Der Tagesspiegel". Także berliński senat wystosował apel do polskiego rządu z żądaniami weryfikacji planów dotyczących energii jądrowej. Rzecznik prasowy senatu Richard Meng stwierdził, że atom nie jest rozwiązaniem i można tylko mieć nadzieję, iż katastrofa nuklearna w Japonii spowoduje zmiany myślenia i skłoni do odejścia od energii atomowej w Niemczech oraz rezygnacji z planów budowy elektrowni jądrowych w Polsce.
Waldemar Maszewski, Hamburg
Nasz Dziennik 2011-03-16
Autor: jc