Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Panie, ratuj!

Treść

"Wiara i rozum to dwa skrzydła, na których unosi się duch ludzki" - pisał Jan Paweł II w encyklice "Fides et ratio". Ta myśl pojawiała się wiele razy w jego przemówieniach, dokumentach, powróciła w poetyckim obrazie zapisanym w poemacie "Tryptyk rzymski". Nie sposób dotrzeć do prawdy o człowieku i o świecie tylko drogą czystego rozumu, opisać ją empirycznie i powiedzieć: to ma wystarczyć, bo dalej wzrok już nie sięga. Byłoby to jakieś tragiczne zubożenie, poddanie się walkowerem w zmaganiach o poznanie źródła prawdy o człowieku. Sam rozum domaga się Pierwszej Przyczyny, transcendencji, trwania wykraczającego poza czas i przestrzeń.

"Nikogo już nie znamy według ciała" - woła dzisiaj święty Paweł. Jakże trudno było mu się przebić przez myślenie Greków. Nowe stworzenie, nowe czasy, nowa perspektywa zbawienia, nowy Bóg... Mieli przecież tylu swoich! Doskonale znali mitologię, wiedzieli, za co które bóstwo "odpowiada", jakie ofiary należy mu złożyć, aby zaskarbić sobie jego przychylność. Świat, choć niedoskonały, był poukładany. Podobnie sytuacja przedstawiała się u Żydów. Czekali na Mesjasza. Prawo, wraz z setkami drobiazgowych przepisów, dawało im poczucie bezpieczeństwa, gwarantowało pewność, iż skrupulatne przestrzeganie go jest przepustką do nieba. A przecież ludzie nie lubią, kiedy zachwianiu ulega z takim trudem budowane poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji. Gdy ktoś ich chce tego pozbawić, mówią: Niech zostanie - nawet jeśli trzeba za to zapłacić cenę rezygnacji z cząsteczki swoich aspiracji i godności. Buntują się, jeśli to zostanie naruszone, inni uciekają, a jeszcze inni machają lekceważąco ręką, mówiąc: Odejdź, posłuchamy cię innym razem...
Wielu odrzuciło możliwość obecności w ich życiu Chrystusa, ponieważ przyjęcie logiki, którą On wnosi, wiązałoby się z koniecznością przestawiania zbyt wielu spraw, reinterpretacji dotychczasowych zasad. Czy są przez to szczęśliwsi? Czy ów złudny błogostan może trwać wiecznie?
Zdarza się, że przychodzi w życiu człowieka moment, który przypomina opisaną dziś przez św. Marka burzę. Delikatne, usypiające swoją monotonią fale niespodziewanie zaczynają się kotłować, uderzać gwałtownie w burtę, kołysać niebezpiecznie łodzią. Poukładane życiowe sprawy nagle rozpadają się w gruzy. Diagnoza lekarska wykazała nowotwór, padł zakład pracy, odszedł na zawsze ktoś najbliższy - a pogodna starość już wydawała się być tuż-tuż. Co wtedy robić? Zawodzi technika, medycyna, okrągłe konta bankowe śmieszą swoją nagłą nieprzydatnością. Pojawia się rozpacz. Poczucie siły zamienia się w bezradność. Błogosławiony ten, kto w tym najtrudniejszym momencie jest w stanie wykrzesać z siebie zdrowy odruch krzyku: Panie, ratuj, ginę! Zbawienny, bo dzięki temu jest szansa na to, że skruszeje twarda, kamienna skorupa, która przez całe lata obrastała serce i sumienie.
Przyzywając do siebie, Bóg wcale nie chroni nas od kłopotów, burz. Myliłby się ten, kto by tak sądził, dostrzegając w wierze jedynie bezpieczną przystań, gdzie nigdy nie dochodzą groźne fale.
"On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: 'Milcz, ucisz się'. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza". Powrócił stan sprzed nawałnicy, ale zmiana dokonała się w sercach uczniów płynących łodzią. Kiedy ucisza się burza w ludzkim sercu, kiedy wraca pokój, wraz z nim przychodzi zrozumienie cierpienia, krzyża. Człowiek jest już inny. Zaczyna inaczej patrzeć na siebie, swoje życie, swoje plany, inaczej zaczyna szacować swoje siły. Staje się "nowym stworzeniem".
ks. Paweł Siedlanowski
"Nasz Dziennik" 2009-06-20

Autor: wa