Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Panie Obama, czas na zmianę

Treść

Zgodnie z prognozami Republikanie przejęli władzę w niższej izbie amerykańskiego Kongresu. Według pierwszych nieoficjalnych wyników ich przewaga nad Demokratami w Izbie Reprezentantów będzie wynosiła minimum 60 mandatów. Taka sytuacja sprawia, że wszelkie zapowiedziane przez obóz Baracka Obamy reformy stoją pod olbrzymim znakiem zapytania. Jak oceniają komentatorzy, to wyborcy niezależni zdecydowali się odebrać kredyt zaufania udzielony ekipie Obamy zaledwie dwa lata temu.
Zaraz po ogłoszeniu wyników wyborów szef Białego Domu zadzwonił do Johna Boehnera, najprawdopodobniej nowego spikera Izby Reprezentantów, aby mu pogratulować i wyrazić nadzieję, że znajdą wspólną płaszczyznę, na której będą mogli współpracować. Boehner, republikanin z Ohio, polityk prorodzinny, wyznania rzymskokatolickiego, zastąpi na fotelu spikera Nancy Pelosi, przedstawicielkę skrajnie lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej. Dotychczasowy lider mniejszości parlamentarnej zapowiedział wyborcom, że w przypadku przejęcia władzy jego ugrupowanie będzie wnosiło o cięcia wydatków państwowych i znaczne ograniczenie administracji rządowej. Podkreślił, że wyborcy, opowiadając się właśnie za tymi hasłami, wysłali prezydentowi jasną wiadomość, iż nadszedł czas na "zmianę kursu".
Oprócz zdobycia ogromnej większości w Izbie Reprezentantów Partia Republikańska uzyskała kilka ważnych foteli w Senacie, redukując posiadaną przez Demokratów większość do absolutnego minimum. Przedstawiciele Partii Republikańskiej zdobyli o sześć mandatów więcej, niż mieli dotychczas, a Demokraci stracili ich odpowiednio sześć, w tym m.in. fotel w "prezydenckim" stanie, czyli Illinois. Większość nowych zdobyczy w Senacie padła łupem przedstawicieli ruchu Tea Party. I tak odpowiednio w stanach Arkansas, Indiana, Pensylwania, Wisconsin, Północna Dakota i wspomniane Illinois, które częstokroć uchodziły za bastiony Demokratów, mandaty senackie uzyskali przedstawiciele Partii Republikańskiej. Jak przewidują komentatorzy, taka sytuacja wskazuje, że już podczas następnych wyborów uzupełniających Republikanie mogą uzyskać ponad 60 foteli, co byłoby ich najlepszym wynikiem od roku 1994, kiedy to mieli w swoim ręku 54 mandaty.
Wraz z wyborami do Kongresu w kilku stanach odbyły się lokalne referenda. Między innymi obywatele Kalifornii odrzucili w nim przepis legalizujący posiadanie marihuany, w Oklahomie zaś mieszkańcy poparli ustawę zakazującą sędziom odwoływania się do prawa islamskiego podczas ogłaszania wyroków.
Media starały się wskazać największych zwycięzców i przegranych wtorkowych głosowań. Wśród tych pierwszych wymieniano przede wszystkim wspomnianego Johna Boehnera, który najprawdopodobniej będzie teraz "głosem" niższej izby parlamentu. Jako zwycięzcę wymieniano także cały ruch Tea Party, którego przedstawiciele zdobyli ważne miejsca w Senacie, a także - co równie ważne - fotel gubernatora w Karolinie Południowej. Po tej stronie wskazywano też jednego demokratę, Harry'ego Rieda, który jako jeden z niewielu wyraźnie wygrał z kandydatem konserwatystów. Po drugiej stronie umieszczono przede wszystkim dotychczasowych pewniaków do ław Kongresu, demokratów Russa Feingolda, Ricka Bouchera czy Cheta Edwardsa. Ponieśli oni bowiem nie tylko niespodziewane, ale wyjątkowo sromotne porażki. Media z ironią zauważają, że gorzką pigułkę porażki musieli przełknąć także zwolennicy miękkich narkotyków. Ruch popierający legalizację marihuany w Kalifornii napotkał niespodziewany opór ze strony obywateli tego stanu, którzy jednoznacznie odrzucili możliwość zalegalizowania tego narkotyku.
Kiepski wynik Demokratów wydają się doskonale odzwierciedlać ostatnie badania opinii publicznej przeprowadzone na zlecenie telewizji ABC. Według nich aż 88 proc. obywateli uważa, że gospodarka kraju jest w fatalnej formie. Blisko trzy czwarte mieszkańców USA określa się jako "rozczarowani" rządami Baracka Obamy, a jedna czwarta mówi wręcz, iż jest na nie "wściekła". Jako największe porażki obecnej ekipy Amerykanie wymieniają blisko 10-procentowe bezrobocie, wprowadzenie pakietu stymulującego, który gigantycznie zadłuża kraj, reformę służby zdrowia narzucającą przymusowe ubezpieczenia, a także kryzys na rynku mieszkaniowym.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2010-11-04

Autor: jc