Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Pakt stabilizacyjny dzisiaj?

Treść

Przez kilka ostatnich dni zespoły robocze PiS, Samoobrony i LPR pracowały nad ostatecznym kształtem paktu stabilizacyjnego. Ostateczny tekst, który zawierać będzie tytuły konkretnych ustaw, zostanie podpisany prawdopodobnie jeszcze dziś, bo wczoraj po południu ustalenia dobiegły końca. Plany przedterminowych wyborów, które w PiS były już gotowe, zostaną schowane w szufladach. Ale ich widmo zostało tylko oddalone, gdyż pakt będzie obowiązywał przez rok. Czy zostanie dotrzymany?
Sceptycy, głównie w PiS, mówią, że nie wierzą, by w chwili gdy Roman Giertych i Andrzej Lepper przestaną obawiać się przedterminowych wyborów, pakt będzie trwał. - Już dali się poznać jako awanturnicy - dodają. Politycy LPR i Samoobrony odpierają zarzuty. Tłumaczą, że gdyby Jarosław Kaczyński od początku traktował ich "po partnersku", pakt powstałby dużo wcześniej.
- Choć rozumiemy, że PiS do końca wierzył w "normalną" koalicję z PO i nie mógł z nami finalizować rozmów - przyznaje jeden z polityków LPR.
Czy widmo przedterminowych wyborów rzeczywiście było tylko "straszakiem" na partie słabo stojące w sondażach? Plan był już wdrożony w chwili, gdy ostatecznie okazało się, że nie ma szans na koalicję z PO.
- Nie wyrzucono go, tylko schowano do szuflady - twierdzi nasz rozmówca. Dodaje, że trzeba będzie go wyjąć, jeśli okaże się, że pakt stabilizacyjny zakończył się fiaskiem.
Sceptycznych opinii w PiS nie brakuje. Ba, niewiele jest optymistycznych, wyrażających wiarę w to, że LPR i Samoobrona będą dotrzymywały zasad uwzględnionych w pakcie.
- Będzie dobrze, bo zaangażowano w to "siły wyższe" - puszcza oko jeden z optymistów w PiS. Zaraz jednak dodaje, że w przeciwnym razie czeka nas gorszy kryzys niż teraz.
- Bo budżetem straszyć nie będzie można, a dymisja rządu to jednak spory koszt - tłumaczy.
- Jeżeli pakt zostanie podpisany, jestem pewien, że wyborów nie będzie, bo prezydent od początku mówił, że widzi powody do rozwiązania Sejmu, ale nie są to powody kalendarzowe - tłumaczył wczoraj marszałek Sejmu Marek Jurek. Wyjaśniał, że Lech Kaczyński zaczął rozważać możliwość rozwiązania parlamentu wówczas, gdy w Sejmie powstała "czysto destrukcyjna większość, która nie zmierzała ani do utworzenia rządu, ani do realizacji jakiejkolwiek polityki ustawowej".
- Trudno się dziwić, że prezydent uznał to za sytuację całkowicie kryzysową - dodał Jurek. Zdaniem marszałka, skoro kryzys można rozwiązać poprzez zaufanie, to "trzeba spróbować".
Mikołaj Wójcik

"Nasz Dziennik" 2006-02-02

Autor: ab