Ostatni oficer dyplomowany II Rzeczypospolitej
Treść
Warszawa, lato 1939 roku. Przelewają się fale zmiennych nastrojów - od wielkiego niepokoju i niemal całkowitej pewności co do nieuchronności wojny, po wybuchy szalonego entuzjazmu i euforii, którymi Polacy przyjmują wiadomości o gotowości aliantów do wspólnej z nami walki przeciwko spodziewanej agresji niemieckiej, o nowych brytyjskich gwarancjach wojskowych. Na warszawskiej ulicy więcej ekscytacji - zarówno prawdziwymi, jak i zmyślonymi wieściami z całej Europy - niż lęku. W piątek, 18 sierpnia 1939 r., w Wyższej Szkole Wojennej przy ulicy Koszykowej odbywa się promocja oficerska. Szczególnie mocno przeżywa ją porucznik Zygmunt Odrowąż-Zawadzki, potomek historycznego rodu Odrowążów, wnuk powstańca styczniowego Ludwika Odrowąża-Zawadzkiego, pochodzący z Radgoszczy w Tarnowskiem. Ta promocja jest spełnieniem jego najskrytszych marzeń. W wojsku służył już od 21. roku życia jako oficer w 57. pułku piechoty w Poznaniu. Jednak oficer oficerowi nierówny. Od początku Zygmunt Ludwik myślał o tym, by uzyskać dyplom elitarnej Wyższej Szkoły Wojennej, powstałej po reorganizacji Wojennej Szkoły Sztabu Generalnego, z czasów wojny z bolszewikami. To była prawdziwa polska akademia wojskowa, szkoląca kadry dowódców i sztabowców dla Wojska Polskiego. Kursantów przed wejściem do szkoły witał z popiersia na wysokim cokole sam Napoleon, geniusz wojny. Początkowo szkoła kształciła tylko wyższych oficerów, później także młodszych, poruczników i kapitanów. Intensywny kurs trwał dwa lata, absolwenci uzyskiwali tytuł oficera dyplomowanego. To była prawdziwa nobilitacja i dowód wysokich kompetencji - nie papierowych, lecz realnych, gdyż wśród wykładowców byli najwybitniejsi oficerowie tamtych czasów, nie tylko polscy. Na przykład dyrektorem nauk wojskowych był wybitny oficer Sztabu Generalnego Armii Francuskiej płk Louis Faury, szef francuskiej misji wojskowej w Polsce. W komitecie szkoły byli generałowie: Kazimierz Sosnkowski, Edward Rydz-Śmigły, Kazimierz Fabrycy, komendantem od roku 1928 był gen. Tadeusz Kutrzeba, późniejszy dowódca Armii Poznań. Wśród wykładowców spotykamy ówczesnych lub późniejszych generałów: Romana Abrahama, Antoniego Chruściela, Franciszka Kleeberga, Mariana Kukiela, Stanisława Maczka, Stefana Mossora, Leopolda Okulickiego, późniejszego dowódcę AK, Stanisława Sosabowskiego i wielu innych wybitnych oficerów. Do wybuchu wojny szkołę ukończyło ponad tysiąc absolwentów. I to jakich! Major Tadeusz Pełczyński, kpt. Leopold Okulicki, por. Wojciech Borzobohaty, kpt. Maciej Kalenkiewicz, mjr Stefan Rowecki (późniejszy "Grot"), ppłk Stanisław Koc, mjr Stanisław Maczek... Najmłodszym w historii absolwentem szkoły przez cały okres II RP był nasz dzielny porucznik Zygmunt Odrowąż-Zawadzki, który tak to wspominał: "Z młodzieńczą dumą nałożyłem orzełki na kołnierz, a sznury na ramię. Byłem najmłodszym oficerem dyplomowanym w całej armii polskiej! Byłem bardzo rad. Natychmiast powróciłem do Poznania i zameldowałem się u dowódcy 14. Dywizji Piechoty, gen. Franciszka Włada". Nad Bzurą i pod Monte Cassino Podczas wojny obronnej 1939 r. był oficerem operacyjnym 14. Wielkopolskiej Dywizji Piechoty, m.in. podczas bitwy nad Bzurą. Uniknął niewoli i przez zieloną granicę przedostał się do Francji, gdzie formowało się na nowo wojsko polskie. Należał do organizatorów słynnej Brygady Karpackiej w Syrii i w Palestynie, uczestniczył w przygotowaniu obrony Aleksandrii, potem Mersa Matruh i Sidi Bogush. Jako oficer operacyjny uczestniczył w słynnej operacji libijskiej i w obronie Tobruku, wreszcie w przełamaniu frontu niemieckiego w bitwie pod Ghazalą. Podczas wielkiej kampanii włoskiej 2. Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa był oficerem sztabowym 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Uczestniczył w obronie nad rzeką Sangro, w bitwie o Monte Cassino i w pościgu za Niemcami nad Adriatykiem. Za udział w bitwie o Ankonę, gdzie po raz pierwszy walczył (na własną prośbę!) jako oficer liniowy, został odznaczony Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari. W bitwach nad Senio i o Bolonię dowodził osobiście 5. Batalionem Strzelców Karpackich. W sumie podczas wojny gen. Zygmunt Odrowąż-Zawadzki uczestniczył w 29 znaczących bitwach! Informacje o większości z nich można odnaleźć nie tylko w specjalistycznej encyklopedii wojskowej, ale i w powszechnym leksykonie polskim czy brytyjskim. Aż trudno uwierzyć, że jeden człowiek mógł być w tylu miejscach i mógł tam odegrać ważną rolę. W bitwie o Monte Cassino ówczesny major Odrowąż-Zawadzki był zastępcą szefa sztabu sił polskich. Należy go więc zaliczyć do głównych autorów tego wielkiego zwycięstwa! Służyć krajowi Po zakończeniu kampanii włoskiej i wojny pełnił obowiązki dyrektora nauk oraz wykładowcy taktyki i wojskowości w Oficerskiej Szkole Taktycznej 2. Korpusu. W roku 1947 postanowił jednak wrócić do kraju. Bardzo długo o tym myślał, nie miał złudzeń co do ludzi, którzy z upoważnienia Stalina rządzili wówczas Polską. Może jednak nawet w takich warunkach przyda się Polsce? Może lepiej być na miejscu, a nie na obczyźnie? Kiedy już podjął decyzję, był szczęśliwy. W kraju nie chciał służyć w wojsku dowodzonym przez sowieckich oficerów, dlatego długo pozostawał bez stałej pracy. Doświadczony, wykształcony, wybitny oficer sztabowy i liniowy musiał po ciężkich wojennych latach rozpocząć nowe życie. Odbył studia w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Poznaniu, by w roku 1952 podjąć pracę księgowego. To nigdy nie było jego marzeniem, ale miał nadzieję, że przynajmniej w tym kręgu zawodowym nie będzie nagabywany i nakłaniany do obcych mu ideowo deklaracji, a swoje można robić w każdym miejscu. Uzyskał wysokie kwalifikacje, był biegłym księgowym i tak dożył emerytury. 3 maja 2006 r. prezydent RP Lech Kaczyński upomniał się, jako zwierzchnik sił zbrojnych RP, o swojego żołnierza. Awansował płk. Zygmunta Odrowąża-Zawadzkiego na stopień generalski. Bez złudzeń Po przełomie roku 1956 próbował podjąć współpracę z Wojskowym Instytutem Historycznym w Warszawie, by dokumentować udział Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w wysiłku zbrojnym przeciwko Niemcom. Przez całą wojnę prowadził szczegółowe zapiski, miał wiele do zaoferowania. Jego oferta została jednak odrzucona, a sposób, w jaki to zrobiono, pozbawił go wszelkich złudzeń co do natury systemu sowieckiego w Polsce i co do ludzi, którzy ten system reprezentowali. Wysoki oficer w Instytucie powiedział mu: "Państwo ludowe nie będzie się zajmowało dokumentowaniem wojen burżuazyjnych"... Potem doszedł do wniosku, że to i dobrze, przynajmniej nie uległ pokusie dogadywania się z komunistycznymi cenzorami. Swoje wspomnienia opublikował dopiero wtedy, gdy można to było zrobić w sposób nieskrępowany. Lektura książki gen. Zygmunta Odrowąża-Zawadzkiego "Bóg - Honor - Ojczyzna. Wspomnienia", wydanej w Gdańsku w zeszłym roku, to prawdziwa uczta dla historyka. Tysiące ważnych szczegółów, często zupełnie dotąd nieznanych, a przy tym wszystkim szeroka refleksja moralna i historiozoficzna. Na każdym kroku wyziera z książki nie tylko wybitny oficer i gorący patriota, ale też po prostu Boży człowiek... Tak jest, panie generale... Kiedyś mój kolega na wiadomość o tym, że przygotowuję artykuł o generale, żachnął się: "Przecież on nie służy w wojsku od roku 1947. Pamiętaj, że on jest tylko emerytowanym biegłym księgowym". Chyba nie mówił całkiem poważnie, może chciał mnie tylko sprowokować, widząc moją fascynację osobą generała. O tym, że nie miał racji, przekonało mnie drobne, ale wielce znaczące dla mnie wydarzenie. Kiedy odwiedziłem generała w kwietniu w jego skromnym gdańskim mieszkaniu, zobaczyłem na stole "Nasz Dziennik" z moim artykułem o zbrodni katyńskiej ("Zabić Polskę"). Generał spojrzał w tę stronę, po czym zapytał: "Jaki ma pan stopień wojskowy?". Byłem bardzo zaskoczony, odpowiedziałem spontanicznie: "Szeregowiec, panie generale"... Położył mi rękę na ramieniu i patrząc w oczy, powiedział bardzo poważnie: "Udzielam panu pochwały"... Byłem pod tak wielkim wrażeniem, że z trudem powstrzymałem wzruszenie i tylko cicho odpowiedziałem: "Tak jest, panie generale", choć powinienem odpowiedzieć inaczej... Nie piszę o tym po to, by się podnieść w oczach czytelnika. Ja po prostu uświadomiłem sobie wtedy, że to na pewno nie jest emerytowany księgowy, lecz wybitny oficer, który nigdy nie zszedł ze stanowiska, nigdy nie zakończył służby! Czuł się zobowiązany, by młodszemu od siebie powiedzieć dobre słowo za to, że coś tam niewielkiego zrobił "dla sprawy"... Czuł się za mnie odpowiedzialny! W rozmowach z generałem przewijał się też ciągle stały motyw: Jaka jest polska młodzież? Czy można ją jeszcze uratować, uformować w przekonaniu o potrzebie bezwarunkowej służby Ojczyźnie? Pamięć i modlitwa Pani Lubomira Możdżer z Gdańska, po wysłuchaniu mojego krótkiego wspomnienia o generale w Radiu Maryja, napisała: "Generała Zygmunta Odrowąża-Zawadzkiego znałam, szanowałam, podziwiałam Jego wspaniałą pamięć i rycerskie maniery. Poznałam Go w maju 1997 r. podczas pielgrzymki do sanktuariów Maryjnych Europy. Zafascynował mnie swoją erudycją. Od tego czasu wiedziałam, że na pielgrzymki, w których On uczestniczy, muszę zabrać gruby brulion i długopis... Potem spotykaliśmy się wielokrotnie, a ja nagrywałam rozmowy, które prowadziłam z tym wspaniałym człowiekiem. Przepisywałam je, a Generał autoryzował, potem wydruki przekazywaliśmy naszym przyjaciołom". Myślę, że wspólnie z panią Lubomirą sięgniemy jeszcze nieraz do tych zapisków. Kroniki wojskowe, wielkie bitwy, w których uczestniczył Zygmunt Odrowąż-Zawadzki, pokazują wielkiego żołnierza, sprawnego w swym rzemiośle, docenianego przez przełożonych, podziwianego przez podwładnych. Ale był to przede wszystkim człowiek wielkiego ducha, szlachetny i bezinteresowny. Na pytanie pani Lubomiry o cel pielgrzymowania do sanktuariów Matki Bożej, odpowiedział: "Można pomóc modlitwą osobom, które się kocha, a także tym, których już nie ma wśród żywych, którzy sami sobie pomóc już nie mogą. Pielgrzymuję, aby podziękować Panu Bogu w tych cudownych miejscach za swoje długie życie. Mam jednak także obowiązek modlitewny wobec tych wszystkich, których w życiu spotkałem. Wobec tych, którzy stracili życie w czasie wojny i także po wojnie dla Polski. Wobec swoich dowódców, których już nie ma, a którzy ponosili odpowiedzialność największą, służąc Bogu i Ojczyźnie na polu walki. Ich już nie ma, a ja żyję i muszę o nich pamiętać!". Panie Generale, teraz my, żyjący, będziemy pamiętać w modlitwie o Tobie. Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk "Nasz Dziennik" 2008-10-18
Autor: wa