Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ordynacka ustawia rząd?

Treść

Przez cztery godziny premier Kazimierz Marcinkiewicz wahał się, czy przyjąć dymisję ministra Skarbu Państwa Andrzeja Mikosza. W końcu uznał, że choć ten "podjął działania w kwestii naprawy nadzoru właścicielskiego oraz przywrócenia ładu korporacyjnego w spółkach Skarbu Państwa", które likwidują "układy gospodarczo-biznesowe w tych spółkach", to "na naprawie państwa nie może zaciążyć najmniejszy nawet cień". Zaprzeczył, jakoby ktokolwiek miał wpływ na jego decyzję. Tylko że premier od kilku tygodni wiedział o opisanej w prasie pożyczce Mikosza. Dymisję podpisał, bo z rozdmuchaną przez publikację aferą w duecie z naciskami polityków Prawa i Sprawiedliwości nie mógł już sobie poradzić. Naprawdę triumfują jednak rozbijane przez Mikosza układy. Dymisja ministra oznacza, że dla nich niewiele się zmieniło i wciąż odpowiednio ułożoną publikacją i szeroko zakrojonym lobbingiem można złamać nawet partię braci Kaczyńskich.

Sytuacja Mikosza niemal idealnie przypominała tę z początku kadencji, gdy część mediów zarzuciła premierowi Kazimierzowi Marcinkiewiczowi pożyczkę pieniędzy na wyjazd narciarski od biznesmena Jana Łuczaka. Miał on być podejrzewany o "lewe" interesy. Niemal tak samo jak Witold W. - nigdy nie skazany. Wówczas obecnego premiera bronił nawet Jarosław Kaczyński. Dziś Mikosza atakowali najważniejsi politycy PiS. Co ciekawe, zdaniem nawet liderów Platformy Obywatelskiej, zarzuty prasowe wobec ministra były miałkie. Jan Rokita nie ma wątpliwości - PiS tylko czekał na pretekst, by odwołać Mikosza. Jak pisaliśmy jeszcze wczoraj, tylko taka sytuacja zmusiłaby premiera do odwołania Mikosza. Uderzono w najczulszy dla PiS punkt - kontakty z osobami podejrzanymi o nieczyste interesy. Ale warto wiedzieć, że minister od tygodni nie ukrywał tego, o czym napisała prasa. Wiedział o tym również premier.
A poszło o pożyczkę. Tym razem, co jeszcze się nie zdarzało w polityce, to Mikosz pożyczał komuś. A konkretnie jego żona matce Witolda W. To właśnie jego osoba tak wzburzyła liderów PiS. W., od lat znany gracz giełdowy, od dawna był podejrzewany - a to o kontakty z trójmiejskim półświatkiem, a to o manipulowanie kursem giełdowym.
Żona ministra, Krystyna, od lat zna się z rodzicami Witolda, który nie ma żadnej innej bliskiej rodziny.
- W takich sytuacjach nie dziwi, że na kontach rodziców spoczywa spora część majątku Witolda - tłumaczy minister Mikosz, dlaczego umowa była zawarta między panią Mikosz a panią Reginą Jadwigą W. Zdaniem Mikosza to doradzana często przez prawników forma zabezpieczenia się przed nierychliwym i niedoskonałym prawem spadkowym w Polsce. Dla autorów artykułu, który wczoraj wywołał burzę, to dowód na niejasne powiązania obu panów. Tym bardziej że Witold W. ma mieć jeszcze "poważniejsze" znajomości. W 1990 r. został założycielem kantoru Conti, w którym potem często bywał boss trójmiejskiej mafii Nikodem Skotarczak "Nikoś".
- Gdy tylko się o tym dowiedziałem, sprawdziłem wszystko i okazało się, że gdy "Nikoś" miał kontakty z Conti, Witolda tam już nie było - wyjaśnia Mikosz.
"Policja podejrzewała, że Witold W. był doradcą finansowym 'Nikosia'" - napisała wczorajsza "Rzeczpospolita". Skoro "podejrzewała", to już nie podejrzewa i nie udowodniła związku, bo W. nie ma żadnej sprawy z tym związanej - ripostował wczoraj Mikosz.
- To typowa figura retoryczna, gdy chce się zamieszać, udowodnić jakąś tezę - wyjaśniał na specjalnie zwołanej przedpołudniowej konferencji prasowej w ministerstwie skarbu.

Czyste sumienie
Publikacja artykułu w "Rzeczpospolitej", jak twierdzi Mikosz, nie była dla niego tajemnicą. Tłumaczy, że wiedział o sprawie od początku grudnia. A już wcześniej poinformował m.in. o pożyczce premiera, któremu przedstawił obszerne wyjaśnienia. Także w dwóch wywiadach prasowych, udzielonych w ostatnich tygodniach, mówił o tym. Był pytany, czy jest coś takiego, co wyciągnięte na światło dzienne poskutkowałoby jego natychmiastową dymisją.
- Jest sprawa udzielenia przez moją żonę pożyczki, zresztą zabezpieczonej hipotecznie, matce osoby, która jest znanym graczem giełdowym - tłumaczył Mikosz w ostatnim numerze "Forbesa". Dodał, że "sumienie ma czyste".
Od chwili, gdy pojawiły się kuluarowe plotki o przygotowywanej publikacji, mówiło się także o dymisji Mikosza. Nawet nieoficjalnie politycy PiS nie chcą przyznać, że czekano na pretekst. Bo bez niego Mikosza nie dałoby się odwołać.
- Jest za skuteczny - przyznają także ci, którzy dziś mówią o nim już jako o "byłym ministrze". Pytanie więc, co będzie można zarzucić prof. Teresie Lubińskiej, bo to właśnie minister finansów jest wymieniana jako "druga do pary".
O tym, do czego nie chcą się przyznać członkowie PiS, mówi wprost lider Platformy Obywatelskiej Jan Rokita.
- Sądząc po tekście, trudno mówić o winie ministra Mikosza, choć ewidentna jest sytuacja konfliktu interesów - powiedział. Dodał, że nie zmienia to jednak "prostej prawdy, że od wielu tygodni wiemy, iż bracia Kaczyńscy, szefostwo PiS i klub PiS chciały się pozbyć ministra Mikosza". - I w pewnym sensie uważam, że wykorzystano tę publikację jako pretekst do stosunkowo szybkiej decyzji - oświadczył Rokita.

Włoski lobbing
Zdaniem Mikosza, ani publikacja, ani pogłoski o jego dymisji nie są przypadkowe i mają ścisły związek z jego pracą jako szefa ministerstwa skarbu. - Ktoś, kto coś robi, musi zostać zaatakowany - uważa. Nie chce mówić kto, ale w tym kontekście pojawia się sprawa fuzji dwóch wielkich banków detalicznych w Polsce: PKO S.A. i BPH. Przypomnijmy, że włoski UniCredito został kupiony za zgodą Komisji Europejskiej przez niemiecki HVB. W perspektywie polskiej oznaczało to, że oba banki należą do jednego właściciela, który zamierzał doprowadzić do ich fuzji. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie wypowiedział się w tym temacie, ale opinia rządu od początku była jasna: brak zgody. Według ministra Mikosza, nie przyniosłoby to niczego dobrego dla polskich konsumentów. Wiadomo natomiast, że z pewnością zaowocowałoby zwolnieniami, a mogło także skutkować zmianami na rynku kredytów mieszkaniowych, które stałyby się trudniej dostępne. Zdaniem Mikosza, UniCredito prowadzi lobbing na rzecz podjęcia korzystnej dla niego decyzji. Minister już jutro zamierzał się spotkać z przedstawicielami firmy tylko po to, by uzgodnić termin zbycia akcji BPH przez Włochów.
- To dużo większy interes n iż się nam wydaje, więc i kasa w lobbing jest lokowana olbrzymia - mówi nam osoba blisko związana z rynkami kapitałowymi.
Czy wczorajsza publikacja jest elementem tego lobbingu? - pytamy Mikosza.
- Nie jest przypadkowa - unika odpowiedzi były minister.
Mikołaj Wójcik

Minister Andrzej Mikosz o swojej dymisji
Wygląda na to, że ktoś próbował prowadzić politykę personalną rządu Prawa i Sprawiedliwości spoza PiS, bo nie sądzę, by ktoś z PiS stał za tą dość interesująco sformułowaną publikacją na mój temat. Wydaje mi się, że pewne siły - związane z tymi, którzy byli w polskiej gospodarce, panowali nad tą polską gospodarką i którzy zaczęli tracić to panowanie w związku z moją obecnością w tym ministerstwie i działaniem moim oraz moich wiceministrów - stwierdziły, że trzeba zrobić trochę zamieszania i skorzystano z różnego rodzaju umiejętności pisarskich w tym celu, aby zdyskredytować moją osobę.
Wypowiedź dla TV TRWAM

Żal o pretekst, nie Mikosza
Idąc po władzę, liderzy Prawa i Sprawiedliwości zaręczali, że zmienią styl i sposób sprawowania władzy. I nawet najwięksi ich oponenci przyznawali, że w wielu miejscach czynili to nad wyraz skutecznie. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę konieczność rządzenia w mniejszości, zdobywania większości niemal na każde głosowanie. Póki jednak chodzi o dobre rzeczy, skuteczność przychodzi sama.
Już ostatni tydzień starego roku pokazał, że zepchnięte do narożnika LPR czy Samoobrona otrząsnęły się i też zaczynają swoje stare gry. Zamiast jednak skupiać się na tym, w Prawie i Sprawiedliwości coraz częściej odzywa się duch AWS.
Mikosz nie był "złym" ministrem dlatego, że przez prywatyzację ZEDO zaczęły się kłopoty z Ligą Polskich Rodzin. Nie był "zły" również dlatego, że nie radził sobie z tak trudnym resortem, w którym jeszcze żaden szef nie wytrzymał choćby trzech lat. Szanując inteligencję liderów PiS, trudno się spodziewać, by nie wiedzieli, że człowiek od lat pracujący w największych kancelariach prawnych specjalizujących się w rynkach kapitałowych nigdy, chcąc nie chcąc, nie zetknął się z różnymi "graczami". Fatalną wiadomością byłoby, gdyby okazał się "zły", bo jedyna lista partyjna "osób do obsadzenia" została zwrócona do władz PiS, zamiast być realizowana.
Działania Mikosza w sposób oczywisty naruszyły lub mogły naruszyć interesy nieformalnego układu biznesowo-towarzyskiego znanego od lat pod nazwą "Ordynacka". Trudno uznać za zbieg okoliczności publikację w "Rzeczpospolitej" na dzień przed posiedzeniem sądu w sprawie Eureko i dwa dni przed spotkaniem dotyczącym fuzji PKO S.A. z Bankiem BPH. I choć wierzę w zapewnienia premiera, że nikt na niego nie wpłynął, to "szampany" mogły wieczorem wystrzelić jednocześnie i na Ordynackiej, i na Nowogrodzkiej. I to smuci, bo wydawało się, że nigdy tych środowisk nie połączy jeden cel. Choćby odwołanie ministra.
Mikołaj Wójcik

"Nasz Dziennik" 2005-01-04

Autor: ab