Opat jako dobry pasterz - wzór dla kapłana: dwie wątpliwości
Treść
Zażenowanie, pokora, poczucie niegodnym – zewnętrzność tej posługi: oto może najbardziej dziś aktualny, pierwotny aspekt bycia opatem, użyteczny i dla kapłanów. Inny element, również dzisiaj szczególnie aktualny, to napięcie między charyzmatem a instytucją.
Szczerze mówiąc powyższy tytuł, choć zawiera ideę samą w sobie piękną, co najmniej z dwóch powodów może dzisiaj budzić wątpliwości.
Pierwsza z nich dotyczy postaci pasterza, klasycznej figury ilustrującej duchową troskę (stąd mówimy: duszpasterstwo). Sens tej figury, metaforyczny i symboliczny staje się dla nas dzisiaj coraz mniej czytelny. Pomijając fakt, że coraz mniej osób w ogóle widziało pasterza i jego pracę (góry, hale, nieco romantyzmu i folkloru), nasze rozbudzone ambicje demokratyczne nie bardzo już godzą się z opcją bycia czyjąś owcą. Wszyscy chcemy być równi, być partnerami. Relacja pasterz-owce ze swej natury taką równość wyklucza. I tutaj dochodzi do głosu coraz bardziej natarczywy argument tzw. „antyklerykalizmu”: skończmy już z tym „pasterzowaniem”, „duszpasterzowaniem”. Skończyły się czasy subordynacji. Ważna jest symetria i wzajemna równość. Owszem, są role, ale komplementarne i skonfigurowane horyzontalnie. Nie jest pewne, czy owce bardziej potrzebują pasterza, czy nie pasterz owiec. Jeśli w tej tezie znajduje się nieco przekory, to na pewno oddaje ona ujawniane w naszych czasach smutne sytuacje nadużyć „(dusz)pasterskiego” autorytetu, skądinąd opisane już przez proroka Ezechiela.
I tu dochodzimy do drugiej wątpliwości dotyczącej tytułu: ustawienie opata jako wzoru dla kapłana. Kto dzisiaj chciałby być wzorem dla kapłana? Gdzie takiego wzoru szukać? Czy raczej dzisiaj nie jest tak, że kapłani zaczynają się wstydzić swego kapłaństwa, chyłkiem przemykając się ulicami czy korytarzami rozmaitych instytucji. W rzeczy samej trudno być dzisiaj kapłanem. Jakże więc mówić tu o wzorze? Dopatrywanie się go w opacie zakrawa na anachronizm – jeśli nie na ironię. Wiadomo, że od początku życia monastycznego istniało wielkie napięcie między mnichami a kapłaństwem hierarchicznym. Święty Benedykt, ale i inni znani Ojcowie kierujący klasztorami, nie mieli święceń kapłańskich. Unikali ich z obawy na bycie pozbawionymi spokojnej możliwości poszukiwania Pana Boga i wzrostu w cnotach. Praca duszpasterska wiązała się z rozproszeniami i narażeniem na pokusy: kontakty z osobami niekiedy nieodpowiedzialnymi, trudnymi czy pycha i próżna chwała (pozycja, prestiż, władza). Jak więc opat, mający być nauczycielem i wzorem mnichów, mógłby być wzorem dla kapłana? To dwa różne porządki: Janowy (Maryjny) i Piotrowy czyli charyzmatyczny i hierarchiczny! Funkcjonują one razem, komplementarnie, ale czyż nie rozłącznie?
Zaraz, zaraz! Czyż w pierwszych wiekach chrześcijaństwa mnisi nie zostawali biskupami (do dzisiaj w Kościołach Wschodnich, by zostać biskupem, trzeba być mnichem)? Czy w średniowieczu, szczególnie w epoce Karola Wielkiego, hierarchia kościelna nie powstawała na bazie sieci klasztorów benedyktyńskich – tak, że biskupami zostawali opaci (czego zresztą dzisiejszym śladem jest posługiwanie się przez biskupów pastorałem, wcześniej zastrzeżonym tylko opatom)?
No właśnie: pastorał, laska pasterska, jednoznaczny atrybut władzy i zarządzania (na pochodzącym z XI w. znalezionym w Tyńcu fragmencie pastorału znajduje się napis: jednocz rozproszonych, pokornych wspieraj, poskramiaj pysznych, co w pewnym sensie jest programem posługi opackiej, rozumianej bardzo wertykalnej). Można powiedzieć, że w feudalnym średniowieczu figura pasterza znajduje swoją szczególną apoteozę, wzmocnioną post-konstantyńskim sojuszem tronu i ołtarza. Wystarczy przypomnieć bezdyskusyjne niemal przejęcie przez papieży (i, w konsekwencji, biskupów) tytułów i rytualnych form zachowania rzymskich cesarzy (np. tytuł pontifex, architektura bazyliki) – nie wspominając o coraz większym, politycznym zaangażowaniu, zakończonym dopiero w połowie XIX w. wraz z upadkiem Państwa Kościelnego. Historia monastycyzmu jasno pokazuje, że opaci w taką formułę „pasterzowania” byli również zaangażowani, w pewnym sensie konkurując z biskupami, czego szczególnym przykładem jest uzyskana przez opactwo w Cluny egzempcja, czyli wyjście z jurysdykcji biskupa lokalnego pod bezpośrednią jurysdykcję samego papieża.
Jak jednak było na początku? Na czym polegała posługa opata? Święty Benedykt w dwóch rozdziałach (2 i 64) swej Reguły kreśli jej wzór, z pewnością sięgając do własnego doświadczenia. Ale opatem nazywa się już św. Antoniego Pustelnika. Ojcowie Pustyni noszą tytuł abba (tato), etymologicznie pokrewny ze słowem opat. Przed rozpoczynającym się od św. Pachomiusza zinstytucjonalizowaniem monastycyzmu, możemy mówić o osobistym charakterze przełożeństwa. Urząd opata nie jest funkcją struktury, ale owocem osobistego wyboru kogoś z zewnątrz. Echo tego znajdujemy w słowach św. Benedykta, że „Opata […], ponieważ wiara widzi w nim zastępcę Chrystusa, należy nazywać panem i opatem [dominus i abbas], nie jakoby on tego dla siebie żądał, lecz jako wyraz czci i miłości dla Chrystusa”. Formuła wybierania opata jest też jakimś śladem starożytnej praktyki szukania i wybierania ojca duchowego, nawet wbrew jego woli. Do dzisiaj w tradycji monastycyzmu wschodniego jest to główne kryterium wejścia na drogę życia monastycznego: znalezienie mistrza, ojca. Aspekt instytucjonalny jest drugorzędny. Dominuje charyzmat, co na Zachodzie, gdzie wspólnoty zmieniają często opatów, a nawet funkcjonują bez nich (z administratorem), już niemal nie istnieje.
Zażenowanie, pokora, poczucie niegodnym – zewnętrzność tej posługi: oto może najbardziej dziś aktualny, pierwotny aspekt bycia opatem, użyteczny i dla kapłanów. Inny element, również dzisiaj szczególnie aktualny, to napięcie między charyzmatem a instytucją. Gdy nie ma struktury, a jedynie osobisty stosunek mistrz-uczeń, w oczywisty sposób dominuje i wystarcza charyzmat. Kiedy wspólnota się rozrasta (jak miało to miejsce w rozwiniętym na wielką skalę przez św. Pachomiusza cenobityzmie), relacje osobiste siłą rzeczy muszą ulec osłabieniu, bo dla utrzymania całości potrzeba troski o struktury. I wygląda na to, że obu wymiarów nie da się połączyć. A skoro dzisiaj zauważa się w Kościele, wciąż jeszcze masowym, przerost struktur i form nad charyzmatem, to może warto prześledzić ten wątek w tradycji monastycznej. Byłoby to pytanie, jak abba (opat) stał/staje się pasterzem.
Wydaje się, że Ojcowie Pustyni mocno odczuwali to napięcie między charyzmatem a instytucją. A może nawet, po prostu, mniej lub bardziej świadomie dystansowali się tak od jednego, jak i od drugiego. Czuli się równymi, a nawet gorszymi od innych ludzi. Czuli się grzesznikami. Jeśli działali „duszpastersko”, to jakby przy okazji, nieświadomie. Ale czy pasterz może być nieświadomy swej misji i działać „przy okazji”? Może dlatego w tradycji Ojców skądinąd ewangeliczny obraz dobrego Pasterza nie jest mocno obecny. Nawet jeśli jawi się apoftegmatach, raczej nie w teologicznym kontekście.
Pewien mnich wyznaje, że przed rozpoczęciem życia monastycznego był pasterzem i jego życie było bardzo ciężkie. Przyznaje jednak, że w celi jest mu o wiele lżej. Abba Apollos, który też przed zostaniem mnichem był pasterzem i człowiekiem nieokrzesanym, spotykając raz ciężarną kobietę z ciekawości, by zobaczyć, jak leży płód w jej łonie, rozszarpuje ją, by zobaczyć płód (rzecz jasna potem całe życie pokutuje za ten czyn). Z drugiej strony świecki człowiek, wzbudzający podziw dwóch mnichów poziomem swego duchowego życia, okazuje się pasterzem, żyjącym wraz z żoną z hodowli owiec. Mamy też abbę o imieniu Pasterz (Pojmen). W jednym z apoftegmatów jego imię odniesione jest do skuteczności jego działań duszpasterskich, jednakże z racji na poważne podejście do nauk udzielającego mu rad starca. Mamy i pasterza, który zostaje duszpasterzem, tj. biskupem, abbę Spirydiona, który pasał owce nawet jako biskup! Kiedy złodzieje zakradają się do jego zagrody, chcąc ukraść owce, Bóg unieruchamia ich niewidzialną siłą. Daje to okazję pasterzowi biskupowi do udzielenia im skutecznej nauki. W nauczaniu Ojców nie znajdziemy jednak obrazów czy wyrażeń nawiązujących do pasterstwa w sensie duchowym. Nie nazywali siebie pasterzami. Trochę tak jak prorok Amos nie uznawał siebie za proroka, utożsamiając się z poprzednią profesją: Nie jestem ja prorokiem ani nie jestem uczniem proroków, gdyż jestem pasterzem i tym, który nacina sykomory. Od trzody bowiem wziął mnie Pan i rzekł do mnie Pan: Idź, prorokuj do narodu mego, izraelskiego! Ciekawe, że powołując na Apostołów rybaków, Pan Jezus nie zapomina o ich profesji, czyniąc do niej aluzję przy powierzeniu im misji głoszenia Słowa. Ale nie nazywa ich też pasterzami – podobnie jak swych działań zasadniczo nie utożsamia z „łowieniem ludzi” – poza jednym obrazem przypowieści porównującej Królestwo Boże do sieci zarzuconej w morze i zagarniającej mnóstwo ryb. Mamy za to wiele odniesień do pasterzowania, choć Pan Jezus, poza słynnym dialogiem ze św. Piotrem po Zmartwychwstaniu, w którym osobiście nakazuje mu „paść jego owce”, nic nie mówi o „pasterskiej” misji uczniów. Mówi jedynie o posłaniu ich „jak owce między wilki”. Ciekawe, że właśnie w Pierwszym Liście św. Piotra jest wyraźnie mowa o pasterzowaniu, podczas gdy św. Paweł o pasterzach mówi tylko raz, i to wymieniając pasterzy między innymi funkcjami.
Skąd więc taka ostrożność starożytnych mnichów w byciu, czy raczej traktowania się pasterzami? Czy w pustynnym Egipcie mieli bardziej wymagający obraz pasterza niż w Palestynie? Trudno powiedzieć. Tym bardziej dziwi i zastanawia częste odwołanie się do tej metafory w Regule św. Benedykta. Czyżby próbował „pastoralizacji” naturalnych, relacyjnych zazwyczaj konfiguracji przełożeńskich w dotychczasowym monastycyzmie?
Jeśli popatrzymy na dwa wyżej wspomniane rozdziały Reguły poświęcone opatowi, widzimy, jak bardzo wymiar instytucjonalny wspólnoty zmaga się z wymiarem charyzmatycznym. Ochrona instytucji oznacza ustanowienie i ochronę autorytetu, który musi zostać instytucjonalnie legitymizowany i usankcjonowany. Może dlatego św. Benedykt sięga tak często do obrazu pasterza, by znaleźć równowagę między tymi dwoma wymiarami? Owszem, relacja pasterz – owce ma charakter strukturalny, ale by osiągnęła właściwy efekt, potrzebuje i czegoś charyzmatycznego (poświęcenie, wytrwałość, inteligencja). Jak więc przebiega to napięcie instytucja-charyzmat (a więc struktura-bliskość) w zakreślonej przez św. Benedykta wizji opata?
Już od początku podkreślony jest jego autorytet uzasadniony chrystologicznie. Jego czynności są legitymizowane instytucjonalnie przez prawo Pańskie (uczy i rozkazuje), aczkolwiek efekt tych działań winien mieć charakter osobisty – jego polecenia i nauka winna zapadać „w serca uczniów jako zaczyn Bożej sprawiedliwości”. Piękny to obraz, bardziej intymny niż instytucjonalny. Skądinąd warto przypomnieć z nauk św. Barsanufiusza obecność rad, mniej wiążących niż polecenia, pomagających nawiązać więź zaufania z uczniem tak, by w efekcie dojść do bardziej wiążącego posłuszeństwa. Opat u św. Benedykta rad raczej nie daje, lecz naucza i nakazuje. Wskazuje to, że z natury zajmuje pozycję wyższą niż podlegli mu mnisi. Ta pozycja zostaje umocniona wpisaniem jej w perspektywę Bożego sądu. Opat jawi się tu pomiędzy „trzodą mnichów” a „Boskim sędzią”. I właśnie tu pojawia się obraz pasterza, ale nie tyle dbającego o dobro owiec, co o pożytek gospodarza, czyli Boga. Perspektywa to bardzo szczególna, by nie rzec prestiżowa, na pewno jednak wzmacniająca wertykalne usytuowanie pasterza. Mamy też w tym obrazie pewien wymiar charyzmatyczny: gorliwości i usiłowań na wszelki sposób, jednakże i tym razem, nie bezpośrednio dla dobra trzód, ale dla zapobieganiu jej niespokojności i nieposłuszności. Ewidentnie trzoda nie ma tu żadnej pozytywnej podmiotowości. W ostatecznym rozrachunku jej perspektywą jest śmierć, podczas gdy pasterz dostaje nagrodę. Gdzie tu miłość dla owiec, przejęcie ich losem? Raczej wydają się być środkiem uświęcenia – lub potępienia – pasterza. W takim kontekście jakże inaczej brzmią słowa Symeona Nowego Teologa, których echo odnajdujemy w wyznaniach rozmaitych mistyków: „Umrę, jeśli Bóg Cię zaniedba. Rzucę się w wieczysty ogień zamiast Ciebie, jeśli On Cię pozostawi”.
Autorytet opata w najbardziej oczywisty sposób wyraża się w powinności nauczania. Liczy się skuteczność, która wszakże winna być uwarunkowana postawą wewnętrznej spójności. Jego nauka to jednak coś więcej niż przekaz czy propozycja pewnej treści. Święty Benedykt, nawiązując do słów św. Pawła, zaleca opatowi nawet pewną perswazję, proponując w tym zakresie również określoną metodę. W tym przypadku przed opatem stoi zadanie, którego nie wszyscy mnisi mogą się podjąć. Jest to zadanie bycia wzorem, wynikające z odpowiedzialności przed Bogiem. I tym razem opat stoi niejako pomiędzy mnichami a Bogiem. Podjęte przez niego zadanie jest ciężkie, jednoznacznie określone też słowem „rządzić duszami” (obok określenia „służyć wielu”; zresztą określenie „rządy nad duszami” wraca też w wersetach 34 i 37, zawsze w kontekście odpowiedzialności przed Bogiem i Jego sądem). Ma to czynić, „dopasowując się” i „przystosowując” do wszystkich, co też wskazuje na jego pozycję „ponad” nimi: dusze, mnisi, określeni też jako „powierzona mu trzoda”, stają się w pewnym sensie „przedmiotem” jego troski.
Do niego należy rozdzielanie we wspólnocie miejsc i zaszczytów. Ma być w tym sprawiedliwy, ale na swój sposób sprawuje tu pewną władzę sądzenia. Wyraża się ona również w karceniu.
Rozdział 64. „o wyborze opata” w odróżnieniu od rozdziału 2. opisującego zadania i odpowiedzialność opata, przynosi sugestię co do sposobu sprawowania „rządów”. W pojawiających się tutaj, bardzo charakterystycznych dla św. Benedykta określeniach, można dopatrzyć się śladów charyzmatycznych, aczkolwiek w pewnym sensie pozostają one w napięciu z wymiarem autorytatywnym: opat ma nienawidzić wad, a miłować braci, zawsze dawać miłosierdziu pierwszeństwo nad sądem, winien starać się, „aby więcej go kochano, niż miano się lękać” (RB 64,15). Za antidotum na to napięcie może być uważana szczególnie przez św. Benedykta zalecana opatowi cnota „roztropności”.
Ciekawe, że mimo takiego strukturalnego, czy nawet ustawienia posługi opata, św. Benedykt jest nieufny wobec kapłanów zamierzających dołączyć do wspólnoty. Nie należy ich szybko przyjmować i uświadomić konieczność przestrzegania Reguły – jakby w obawie, że łatwo mogliby ją zdradzić, o czym świadczy przytoczone w tym miejscu pytanie Pana Jezusa skierowane do zdradzającego Go Judasza. Znamienna to, w pewnym sensie gorzka ironia, którą św. Benedykt skądś musiał nabyć względem kapłanów. Nie można jednak powiedzieć, że nie szanuje godności kapłana. Pozwala mu sprawować jego urząd, zawsze jednak pod kontrolą jurysdykcji opackiej, która – jak to zauważyliśmy powyżej – bynajmniej nie jest mniej hierarchiczna. Co więcej, hierarchia we wspólnocie ma większą moc niż godność urzędu kapłańskiego.
Wyżej wspomniana nieufność do kapłanów obecna jest też w 63. rozdziale Reguły św. Benedykta, poświęconym kapłanom klasztornym. Zasadniczo cały ten rozdział zawiera ostrzeżenia dotyczące ewentualnej niewłaściwej postawy mnicha wyświęconego na kapłana: winien on być szczególnie posłuszny, karny, pokorny. Ostatnie cztery wersety przewidują nawet możliwość jego buntu, proponując w związku z tym środki zapobiegawcze. Kapłaństwo jest tu traktowane bardziej jako zagrożenie dla jakości życia monastycznego, niż jako dar czy zadanie we wspólnocie i Kościele. Takie podejście św. Benedykt przejmuje za Pachomiuszem, Orygenesem i Kasjanem. I ono w pewnym sensie ukazuje napięcie między instytucją (i, w tym przypadku, wiążącym się z nią prestiżem), a charyzmatem. Trudno tu mówić o integracji, raczej o konflikcie powodowanym ludzką słabością. Z pewnym odcieniem złośliwości można by dodać tłumaczenie, że „pasterz jest jeden”: wyświęcony i niesubordynowany mnich mógłby stanowić „zagrożenie” dla autorytetu opata, który teoretycznie winien mieć nad nim zwierzchność jurysdykcyjną. Jeśli by jednak nie miał święceń, to z punktu widzenia hierarchii kościelnej stałby niżej. Napięcie instytucja (hierarchia)/charyzmat przebiega więc także przez obszar kompetencji i władzy. W tym sensie widzenie jednocześnie pasterza w opacie i pasterza w kapłanie może okazać się wyzwaniem nie tylko ludzkim, ale i duchowym.
Powyższy przykład, jak i te przytoczone poprzednio, ukazują, że metafora pasterza ma u św. Benedykta charakter zdecydowanie instytucjonalny, by nie rzec, hierarchiczny. Jest to wizja w stylu Piotrowym pośrednika stojącego pomiędzy Bogiem a powierzoną pasterzowi trzodą. Benedyktowe „pasterzowanie” opata oznaczałoby więc świadome przyjęcie kompetencji (lub przynajmniej ich konieczności) w prowadzeniu innych ludzi. Taki obraz pasterza narzuca stanięcie na innym, wyższym poziomie niż owce. By im skutecznie służyć, trzeba być innym niż one: być człowiekiem, gdy tymczasem one są może i sympatycznymi, ale jednak nierozumnymi zwierzętami. I to nas dzisiaj w obrazie pasterza nie przekonuje. Każdy chce być ważny, mieć swą godność. Trudno więc uznać, by jakiś drugi człowiek miał być naszym „pasterzem”. W imię czego?
Uwięzienie pierwotnego, charyzmatycznego wymiaru opata w „instytucjonalizującym” i „hierarchizującym” go obrazie pasterza może być zatem inspirujące dla dzisiejszego kapłaństwa zmagającego się z wielkim kryzysem swej tożsamości? A może mamy tu do czynienia z dwiema coraz bardziej odległymi utopiami – czy raczej ideałami, od których jesteśmy coraz dalej – tak daleko, że nawet służące przez wieki metafory okazują się zużyte? Taka sytuacja może jest potrzebna, by zastanowić się głębiej nad istotą kapłaństwa – jak i sensem obrazu pasterza. Byłyby tylko śladami Rzeczywistości jeszcze więcej, niepojętej, której nigdy nie można sprowadzić do żadnej utopii – czy retropii. Jest to Rzeczywistość Chrystusa, aktualizująca się w osobistym, intymnym doświadczeniu. Stąd płynie żar charyzmatu, sens napięcia wszelkich jego konfiguracji z instytucją oraz źródło bolesnego nieraz piękna metafory pasterza. Nikt nie wyraził go lepiej, jak niespełniony mnich i biskup, który nie odważył się objąć swego urzędu – św. Grzegorz z Nazjanzu:
Nie jest bezpiecznie ani sięgnąć po władzę nad duszami, ani przyjąć obowiązki pośrednika między Bogiem a ludźmi – a na tym polega zadanie kapłana. […]
Któż [odważyłby się przyjąć kapłaństwo] tak długo, jak wobec świętych i w ogniu wypróbowanych orzeczeń Bożych (Ps 11,7) nie odczuł żaru w sercu, kiedy mu odkrywano tajemnice Pisma Świętego (por. Łk 24,32), który jeszcze nie odpisał ich sobie trzykrotnie w sercu, by posiąść ducha Chrystusowego (1 Kor 2,16), kto nie znalazł jeszcze dostępu do skarbów ukrytych przed tłumem, niewidocznych i niejasnych (Hi 38,22) tak, by mógł oglądać bogactwa w nich zawarte oraz innych wzbogacać, wskazując ludziom duchowym na to, co duchowe (1 Kor 2,13)?
Któż [miałby odwagę myśleć o kapłaństwie], jeśli w kontemplacji nie zażył jeszcze, tak jak trzeba, rozkoszy Pańskiej i jeszcze nie zlustrował domu Bożego (Ps 26,4), a raczej nie stał się sam domem Boga żywego (2 Kor 6,16) i w duchu żywym przybytkiem Chrystusa (Ef 2,22). Powinien najpierw poznać, jak się łączą i czym się różnią figury [Starego Testamentu] i rzeczywistości [Nowego], wyzwolić się z pierwszych i przylgnąć do drugich, aby odrzucić stare [znaczenie] litery, a służyć nowości Ducha (Rz 7,6), aby w czystości serca przejść przez dziedzinę łaski, oddalając się od [starego] Prawa, które duchowo dokonało się i utraciło znaczenie cielesne.
Któż by [do kapłaństwa dążył], jeśli jeszcze nie zapoznał się – w życiu praktycznym i w kontemplacji – z imieniem Chrystusa i Jego mocami, z najwyższymi, które mają pierwsze miejsce, oraz z najskromniejszymi, przyjętymi dla nas, które zajmują ostatnie miejsce. [Są to następujące]: Bóg, Syn, Obraz, Słowo, Mądrość, Prawda, Światło, Życie, Potęga, Tchnienie (Mdr 7,15), Wpływ (Ibid.), Odblask, Twórca, Król, Głowa, Prawo, Droga, Brama, Fundament, Skała, Perła, Pokój, Sprawiedliwość, Uświęcenie, Odkupienie, Człowiek, Sługa, Pasterz, Baranek, Arcykapłan, Ofiara, Pierworodny poprzedzający stworzenie, Pierworodny w stosunku do zmarłych, tj. oczekujących zmartwychwstania (Kol 1,18; Ap 1,5). Któż by więc [odważył się przyjąć kapłaństwo], jeśli te nazwy i te określenia rzeczywistości przyjmuje bez oddźwięku, jeśli jeszcze nie połączył się ze Słowem, jeśli od Niego nie przyjął czegoś z tych rzeczywistości i nazw.
Któż by [do kapłaństwa dążył], jeśli nie poświęcił czasu i nie nauczył się wyrażać mądrości Bożej, ukrytej w tajemnicy (1 Kor 3,2) i należy do grupy tych, których w Izraelu nie liczono (Lb 1,3) i nie wpisywano do szeregów Bożych; jeśli nie ma jeszcze na tyle sił, by mężnie dźwigać Chrystusowy krzyż. Nie będąc jeszcze żadnym ważnym członkiem Ciała Chrystusowego, jak może ktoś chętnie i natychmiast zgodzić się na to, by uczyniono go Głową doskonałości Chrystusowej. W każdym razie nie stanie się to za moją decyzją ani radą; jest to przecież największy powód strachu i ostatnie niebezpieczeństwo, a każdy mądry człowiek rozumie wielkość zadania prostowania [dróg Pańskich] (por. J 1,23) oraz niebezpieczeństwo ich wypaczenia.
Fragment z czasopisma Cenobium, które powstało w ramach Instytutu Monastycznego działającego przy Opactwie Benedyktynów w Tyńcu
Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.
Żródło: cspb.pl, 3
Autor: mj