Ona nie ma szans z McCainem
Treść
Hillary Clinton i Barack Obama spotkali się wczoraj w ostatnim liczącym się starciu o nominację prezydencką w szeregach własnego obozu. Batalię prawyborczą stoczyli w stanach Indiana oraz Karolina Północna. Nie zanosi się jednak na to, by głosowania te przyniosły ostateczne rozstrzygnięcia. Tak jak przewidywano, o nominacji zadecydują superdelegaci.
Sondaże wskazywały - co jest charakterystyczne dla tegorocznych prawyborów wśród Demokratów - na bardzo wyrównane poparcie w obu stanach. Niewielką przewagę Hillary Clinton zyskiwała jedynie w Karolinie Północnej. Jednak nie była ona na tyle duża, by pozwoliła byłej Pierwszej Damie odrobić stratę w liczbie głosów elektorskich, jaką miała do ciemnoskórego senatora.
Hollywood, tradycyjnie opowiadające się po stronie Demokratów, w tym roku wspiera Obamę. Na znaczne zniwelowanie przewagi, którą w ostatnim czasie zdobywała jego rywalka, pozwoliło senatorowi z Illinois poparcie przekazane przez Toma Hanksa, znanego m.in. z roli Forresta Gumpa.
Barrack Obama zgromadził do tej pory 1743 głosy delegatów swojej partii na konwencję, która zadecyduje o nominacji do ostatecznego wyścigu o fotel prezydencki. Ma ich zatem blisko 140 więcej niż Clinton, przez co wydaje się pewniejszym kandydatem obozu Demokratów do finałowej rozgrywki o Biały Dom. Na rywala czeka republikański senator John McCain, który nominację swojego ugrupowania uzyskał już około dwóch miesięcy temu. Eksperci oceniają, że głosowania w Indianie i Karolinie Północnej nie przyniosą kandydatom Demokratów wymaganych do nominacji partyjnej 2025 głosów delegatów. Toteż decydującym czynnikiem w tej kwestii podczas konwencji w Denver będą wskazania 800 superdelegatów, których nie obowiązują wyniki wcześniejszych wyborów.
Hillary Clinton, wiedząc, że właściwie stoi na przegranej pozycji, swojej szansy upatruje właśnie w decyzji superdelegatów. Apelując do nich, stwierdziła, iż to właśnie ona jest jedynym kandydatem zdolnym pokonać Johna McCaina. Obama ripostuje, że jego rywalka nie ma szans z republikańskim kandydatem, choćby w debacie na temat Iraku. Jednocześnie skrytykował jej ostatnie wypowiedzi dotyczące ewentualnej inwazji na Iran. - To nie jest język, którego obecnie potrzebujemy - powiedział. W standardowy ton kampanii prezydenckiej wpisały się obietnice ciemnoskórego senatora, który zapewnił obywateli, że ma "sprytny plan", jak poradzić sobie z rosnącymi cenami paliwa. Ale jak zwykle skończyło się na ogólnikach.
ŁS
"Nasz Dziennik" 2008-05-07
Autor: wa