Ojciec Honoriusz Stanisław Kowalczyk OP
Treść
Jego śmierć mieszkańcy Poznania przeżywali jako osobiste osierocenie. 12 maja 1983 r. tysiące ludzi żegnało swego ojca i zarazem brata, pocieszyciela i przyjaciela. Był nim dominikanin, ojciec Honoriusz Stanisław Kowalczyk. Stanisław Kowalczyk urodził się 26 lipca 1935 r. w Duczyminie koło Przasnysza jako syn Antoniego i Józefy z Bugajów. Z młodszym bratem Kazimierzem łączyła go, mimo wielu różnic w usposobieniu, głęboka przyjaźń. Przez wiele lat był ministrantem. Wyróżniał się również talentem plastycznym, który później przerodził się w pasję fotograficzną. Wojnę rodzina Kowalczyków spędziła głównie w Puszczy Kurpiowskiej, we wsi Raszujka, u państwa Sętowskich. W pobliskim lesie działały oddziały Armii Krajowej. Pani Józefa Kowalczyk została zaprzysiężona jako łączniczka ps. "Rózia". W ukryciu szyła mundury dla żołnierzy. Po wojnie wrócili do Duczymina. Już wiosną 1945 r. Stanisław został przyjęty do drugiej klasy szkoły podstawowej, we wrześniu tego roku zaczął klasę trzecią. Szkołę podstawową ukończył w 1950 roku. Na drogę powołania kapłańskiego i zakonnego zdecydował się dość wcześnie, bo w wieku 15 lat, kiedy to wybrał Małe Seminarium Księży Marianów w Warszawie. Jednak po dwóch latach zdecydował, że potrzebuje miejsca o bardziej surowej regule. Wybrał zakon dominikanów. W notesie znalezionym przez jego przyjaciół po jego śmierci zapisał swoje refleksje z życia nowicjusza: "Jestem pewny i przekonałem się, że Bóg powołuje mnie, ażebym Mu służył nie gdzie indziej, ale właśnie u Dominikanów. Oznaką mego powołania jest, że szukałem zakonu bardziej ostrego i znalazłem. I jestem z tego szczęśliwy". W Zakonie Braci Kaznodziejów Do nowicjatu w Poznaniu wstąpił w 1952 roku. Biały habit i imię zakonne Honoriusz przyjął 3 sierpnia tego roku. W latach 1955-1962, czyli po ukończeniu eksternistycznie szkoły średniej i zdaniu egzaminu dojrzałości w 1953 r., studiował w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów w Krakowie. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk ks. bp. Juliana Groblickiego 15 czerwca 1961 r. w dominikańskiej bazylice Świętej Trójcy w Krakowie. W grupie 13 braci oprócz o. Honoriusza znalazł się również jego kuzyn, o. Dionizy Liszewski. Razem z nim odprawił Mszę prymicyjną w rodzinnym Duczyminie. Po ukończeniu kolegium o. Honoriusz został skierowany do Poznania, gdzie zajął się wychowaniem młodych braci w formacji, był także promotorem powołań. Jednocześnie kontynuował studia na Wydziale Teologicznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wybierając specjalizację teologii mistycznej. W 1967 r. obronił pracę magisterską na temat "Droga dojścia do kontemplacji według Sri Swamina Siwarandy". W tym czasie miał już pierwsze kontakty z duszpasterstwem akademickim w Poznaniu, prowadzonym wówczas przez o. Konrada Hejmę. W latach 1970-1971 przebywał we Francji, gdzie uczył się języka i poznawał sytuację duszpasterską i społeczną Zachodu. Spotkał się między innymi z bratem Rogerem z Taizé i jak wspomina Stanisława Borowczyk - "był pod wielkim wrażeniem jego osoby". W tym czasie odwiedził również Rzym. W maju 1971 r. wrócił do Poznania. W 1972 r. został skierowany do Tarnobrzega, gdzie pracował jako katecheta, stamtąd udał się w tym samym roku do Krakowa, tam opiekował się duszpasterstwem szkół średnich. Latem 1974 r. po raz kolejny wyjechał na Zachód, tym razem do Londynu, gdzie zastępował proboszcza podczas jego urlopu. Do Polski wracał przez Paryż, Rzym i Wenecję (w Rzymie spotkał się z Ojcem Świętym Pawłem VI). W 1974 r. został ponownie skierowany do Poznania, tam miał odtąd pracować w duszpasterstwie akademickim. Początkowo współpracował z o. Janem Spieżem, później pomagał mu o. Tomasz Alexiewicz prowadzący charyzmatyczną grupę duszpasterską "Jerozolima". DA DOM "Chciałbym, żebyście nie czuli się samotni, żebyście nie czuli się zagubieni. Jest dom - DA DOM, to znaczy środowisko, które mówi, które chce być razem w waszych nadziejach, w waszych troskach; to środowisko jest domem, do którego zapraszam" - tak pisał o. Honoriusz Kowalczyk w liście - zaproszeniu do studentów poznańskich. Podobnie jak jego poprzednicy o. Honoriusz opierał pracę w duszpasterstwie poznańskim na kilku filarach. Pierwszym z nich było życie duchowe, spotkanie z Jezusem w czasie Eucharystii (niedzielna "dziewiątka" i "siódemki" w tygodniu), adoracji, spowiedzi. Drugim nurtem był rozwój intelektualny na gruncie wiary. W ramach tego organizowano, tak jak i w latach poprzednich, dyskusje, spotkania z ciekawymi ludźmi, w tym również z przedstawicielami rodzącej się opozycji. Tematyka była różna: sprawy wiary, nauka społeczna Kościoła, patriotyzm, prawa człowieka, odkłamana historia Polski itp. Na wykłady i dyskusje zapraszano między innymi: Władysława Bartoszewskiego, prof. Tomasza Strzembosza, prof. Janusza Ziółkowskiego, prof. Zofię Trojanowiczową, prof. Jerzego Holzera, prof. Jarosława Maciejewskiego, prof. Klemensa Szaniawskiego, ks. bp. Ignacego Tokarczuka, o. Jacka Salija, o. Jana Kłoczowskiego, Stanisława Broniewskiego "Orszę", Zbigniewa Herberta, Romana Brandstaettera i wielu innych. Spotykano się na wieczorach poezji i muzyki przy świecach. Kolejnym nurtem była pomoc charytatywna studentów związanych z duszpasterstwem. Ojciec Honoriusz stworzył tzw. Bank Serc mający na celu niesienie pomocy potrzebującym. DA DOM o. Honoriusza dawało właśnie to, czego już wtedy często młodzieży brakowało - poczucie bezpieczeństwa, życzliwość, naukę budowania relacji z drugim człowiekiem. Organizacja rajdów, obozów w górach, spływów, otrzęsin dla młodych żaków, jasełek, śledzików czy podkoziołków uzupełniała zasadnicze sprawy życia w duszpasterstwie akademickim. Ojciec Honoriusz wyznaczał młodzieży zadania, ufając, że jest ona w stanie im podołać. Był przy tym wymagający. Jednemu ze studentów kazał zorganizować spływ kajakowy. "Ten wykręcał się, że nie wie, jak to zrobić. 'Od tego jest się studentem, żeby się dowiedzieć', usłyszał w odpowiedzi. I załatwił. To nas bardzo łączyło i sprawiało, że byliśmy zgraną grupą" - wspomina Barbara Nawrot. Ojciec Honoriusz walczył ze strachem wśród swoich studentów, wlewał w ich serca nadzieję i zaufanie, kształtował pragnienie pokoju. Wspomina o. Stanisław Przepierski (wówczas student, potem dominikanin): "Byliśmy często zastraszeni w naszych środowiskach na studiach. Często nie potrafiliśmy sobie radzić z samotnością lub zaangażowaniem społecznym, które wyrastało z buntu i sprzeciwu. (...) Wyjazdy, które nam często proponował [o. Honoriusz - przyp. ZF], konieczność podejmowania zadań - przez wszystko ten człowiek wychowywał nas do odpowiedzialności także za naród, za ten kraj. Po każdym spływie jechaliśmy na Powązki. Byłem wtedy zaskoczony. Dla mnie, człowieka zastraszonego, to przechodziło pojęcie: żeby stanąć nad grobem Szarych Szeregów na Powązkach i śpiewać np. 'Rotę' czy 'Nigdy z królami nie będziem w aliansach' lub 'Boże, coś Polskę' wszystkie zwrotki. (...) Honoriusz zachęcał nas do odwagi i nie był w tym nachalny. (...) On nie wychowywał nas do taniego patriotyzmu, przestrzegał przed nierozwagą". Absolwenci i "Przystań" Okres studiów z reguły mija bardzo szybko. Ludzie związani z duszpasterstwem o. Honoriusza kończyli studia, nie chcieli jednak zrywać więzi z DOMEM, jednocześnie nie zamierzali w dziecinny sposób trzymać się środowiska studenckiego. Ojciec Honoriusz podsunął im pomysł stworzenia grupy absolwenckiej, której myślą przewodnią byłoby hasło: "Jak żyć prawdą?". Grupa taka była młodym ludziom niezwykle potrzebna - świat i Polskę lat 70. ogarniał konsumpcyjny bezwład, ogłupiająca propaganda i postępujący zanik wartości. - Ojciec doskonale rozumiał, że rzeczywistość chce nam odebrać ludzką twarz, ujednolicić, zaszantażować, zmniejszyć, przestraszyć, zmęczyć, zabić żywą myśl - opowiada Stanisława Borowczyk. W duszpasterstwie poznali zupełnie inną rzeczywistość, którą pokochali i za którą tęsknili. Tymczasem realia pokazywały, że w dorosłym życiu biorą udział w budowaniu czegoś, co jest zupełnie sprzeczne z ich marzeniami. Grupa absolwencka była znakiem tego poszukiwania wyjścia z "zaklętego kręgu niemożności". Ojciec Honoriusz doskonale rozumiał swoich podopiecznych, bo to samo przeżywał. 20 listopada 1978 r. zanotował: "Durna komunistyczna obłuda - w której człowiek czuje się osaczony, jak w matni... i bliski rozpaczy". Kilka miesięcy później, 14 lutego 1979 r., znaleźć można inny komentarz: "rozszczepienie mózgów - rozmywanie twarzy - gazetowe informacje - kanał informacji - o niebezpieczeństwach i zagrożeniach, braku odpowiedzialności za samego siebie. Psia melancholia - mam ochotę szczekać i wyć... idziemy, nie wiedząc, co się z nami dzieje; teraźniejsza przeciętność (...) dążymy ku nudzie i otłuszczeniu (...); bezgraniczna nieświadomość czy bezgraniczna naiwność?". Jednak niewielu znało o. Honoriusza z tej strony. Dla tych, którzy doń przychodzili, był pomocą i oparciem. Do nich mówił: "Największa wartość? - po prostu życie, bycie człowiekiem, niezależnie od układów, systemów". Formą odpowiedzi na pytania, jak żyć uczciwie, po chrześcijańsku w tamtym czasie, stało się podziemne czasopismo "Przystań". We wstępie do numeru pierwszego o. Honoriusz napisał: "Wielu młodych potrzebuje przystani, do której mogliby wejść, porozmawiać, odpocząć, przynieść ze sobą albo zabrać innych twórczy niepokój umysłów i serc..., poznawać: prawdziwe wartości, czasem skonfrontować zakłamanie i fałsz z Prawdą, pogłębić swą wiarę, wspólnie cieszyć się, żyć (...). Oddając w Wasze ręce pierwszy numer 'Przystani', pragnę zafascynować Was postawą ofiarnej miłości, bo jesteśmy nie po to dla siebie, aby być obsłużonym - ale służyć, nie aby być kochanym - ale kochać, nieść nadzieję tam, gdzie jest samotnie, pusto i źle". "Przystań" zaczęto wydawać w 1978 roku. W sumie wydano konspiracyjnie 25 numerów. Kolejne numery podejmowały następujące tematy: czym jest i może być DA; Jan Paweł I; w obronie nienarodzonych; kontemplacja i działanie; przemówienia Jana Pawła II w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski (ten numer był swoistym rekordem jak na tamte czasy - był gotowy już w dwa tygodnie po wyjeździe Ojca Świętego); jak być uczciwym dziś; organizacje młodzieżowe w XIX i XX wieku, czyli o zdrowy patriotyzm; przeciwko ateizacji; teologia ciała, czyli rzecz o czystości. "Na łamach 'Przystani' pisano otwarcie o dylematach moralnych życia w systemie kłamstwa i pogardy" - podsumowuje Eugenia Dabertowa w swoim wspomnieniu o. Honoriuszu zamieszczonym w "Zeszytach Karmelitańskich" (nr 1/1994). "Pismo stało się forum wolnej myśli i poszukiwań". Ojciec Honoriusz publikował w "Przystani" sporo swoich tekstów, podpisywał je własnym imieniem lub pseudonimami: Artur, Artur Wiwlas. Publikował tam również swoje wiersze. W jednym z nich, z 1979 r., pisał: "Nie bójcie się przyjaciół,/ bo mogą was tylko zdradzić,/ Nie bójcie się wrogów,/ bo mogą was tylko zabić,/ Bójcie się ludzi obojętnych;/ Wprawdzie nie zdradzają,/ Ani nie zabijają,/ Ale za ich milczącą zgodą/ Dokonuje się/ zabójstwo/ i zdrada". Kapelan opozycji W drugiej połowie lat 70. duszpasterstwo akademickie w Poznaniu z o. Honoriuszem na czele zaczęło się coraz bardziej otwierać na rodzącą się opozycję. Już dotychczasowa działalność, wpływająca na rozwój duchowy i intelektualny, z wydawaniem "Przystani" na czele, uznawana była, zarówno przez jej zwolenników, jak i Służbę Bezpieczeństwa, za opozycyjną. Do tego doszła współpraca z Komitetem Obrony Robotników (KOR) i Studenckim Komitetem Solidarności (SKS). Ojciec Honoriusz chętnie przyjmował zakazane intencje mszalne - za ofiary Katynia czy za Stanisława Pyjasa, studenta opozycjonistę zamordowanego przez SB w Krakowie. Udostępniał salki DA na spotkania z czołowymi opozycjonistami. Odbywały się w nich wykłady organizowane przez duszpasterstwo lub Klub Inteligencji Katolickiej. Przyjeżdżali Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Stefan Swieżawski, Andrzej Wielowieyski, ks. Józef Tischner czy poetka Barbara Sadowska, matka pobitego na śmierć przez milicję Grzegorza Przemyka. Z o. Honoriuszem i duszpasterstwem współpracę nawiązali również artyści, np. aktorzy, m.in. Krystyna Feldman, aktorka Teatru Nowego w Poznaniu, stworzyli Teatr im. Andrzeja Jawienia (Andrzej Jawień to pseudonim literacki ks. kard. Karola Wojtyły). Teatr ten organizował programy poetyckie o patriotyczno-religijnym charakterze, na które składała się zwykle cenzurowana twórczość poetów krajowych i emigracyjnych. Duszpasterstwo współpracowało również z Teatrem Ósmego Dnia. Ojciec Honoriusz był zaprzyjaźniony z małżeństwem artystów plastyków Małgorzatą i Bolesławem Musierowiczami. Musierowicz był od 1982 roku autorem bożonarodzeniowych szopek i dekoracji Grobu Pańskiego w kościele Dominikanów. "Ojciec Honoriusz był człowiekiem niezwykłym, obdarzonym prawdziwą charyzmą" - opisują duszpasterza Aleksandra Pietrowicz i Przemysław Zwiernik w tekście "U pingwinów za metalową bramą" ("Biuletyn IPN", 6/2003). "Zniewalał uśmiechem, promieniującą życzliwością, a przede wszystkim prostotą i wielką ofiarnością. Potrafił wychodzić naprzeciw ludziom i doprowadził do tego, że dominikański 'obszar wolności' przekroczył metalową bramę i zaczął promieniować na całe miasto". Przychodzili do niego bardzo różni ludzie: młodzież, studenci, profesorowie, aktorzy, robotnicy i rolnicy. Ojciec Honoriusz, podobnie jak pozostali ojcowie z poznańskiego klasztoru, popierał NSZZ "Solidarność". W dominikańskim kościele odbywało się wiele Mszy Świętych i nabożeństw inaugurujących działalność kolejnych komitetów zakładowych. Na liście intelektualistów poznańskich z 22 sierpnia 1980 r. popierających powstanie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku i Szczecinie widnieją podpisy o. Aleksandra Hauke-Ligowskiego, ówczesnego przeora poznańskiego, oraz o. Honoriusza Kowalczyka, duszpasterza akademickiego. Przy dominikanach skupiła się również grupa harcerzy chcących tworzyć organizację opartą na przedwojennych ideałach ZHP. Ojcowie Honoriusz i Tomasz Alexiewicz chodzili odprawiać Msze Święte dla strajkujących na uczelniach studentów, walczących o legalizację Niezależnego Związku Studentów (NZS). Dominikanie organizowali okolicznościowe Msze w zakazane przez władzę święta, takie jak 3 Maja i 11 Listopada, oraz w rocznice wydarzeń związanych z najnowszą historią Polski: zawarcia porozumień sierpniowych, inwazji Armii Czerwonej na Polskę 17 września 1939 r., wydarzeń grudniowych 1970 r. na Wybrzeżu, mordu katyńskiego, powstania poznańskiego w 1956 roku. Po 13 grudnia 1981 r. doszły jeszcze Msze 13. dnia każdego miesiąca oraz w intencji ofiar stanu wojennego, za Ojczyznę, "za cierpiących niesprawiedliwość". Uczestnicy tych Mszy zapamiętali, że czasem pod koniec homilii o. Honoriusz robił skrót - jak mówił - "dla tych, którzy są tu na służbie". Wykazywał tym samym typowo dominikańskie poczucie humoru. "Czas uwięzionej nadziei" 13 grudnia 1981 r. gen. Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. Już 15 grudnia 1981 r., przy znaczącym współudziale świeckich, z dr Łucją Łukaszewicz na czele, dominikanie zorganizowali Komitet Pomocy Represjonowanym i ich rodzinom. Uczestnicy tego dzieła dzielili się swoimi wspomnieniami na łamach "Kroniki Miasta Poznania" poświęconej poznańskim dominikanom ("Nasi dominikanie", 3/2004). Urszula Prusińska opowiada: "Każdy z nas natychmiast po pracy szedł do dominikanów. Do domów wracaliśmy tuż przed godziną milicyjną. Człowiek przychodził, padał, a na drugi dzień jak najszybciej znów chciał być w klasztorze, by tam pomagać. To dawało radość i siły nam wszystkim". Pomagano na różne sposoby. Szukano prawników dla zatrzymanych i ich rodzin. Potrzebni byli również lekarze, psychologowie, psychiatrzy i pedagodzy. Bardzo ważna była opieka duszpasterska, jaką sprawowali dominikanie. Szczególnie dla tych, którzy stawali przed moralnymi dylematami związanymi z podpisywaniem tzw. lojalki zobowiązującej do współpracy. Organizowano paczki dla internowanych i ich rodzin. Pierwsze z nich dotarły do potrzebujących już na wigilię. Komitet stworzył coś w rodzaju kartoteki internowanych. Był w niej spis internowanych i zatrzymanych, ich potrzeby, liczba osób w rodzinie, informacje, z kim się kontaktować, etc. Do klasztoru przychodzili również licznie studenci, chcąc pomóc w jakikolwiek sposób. Poza tym, że angażowali się w pracę Komitetu, często pomagali również w odrabianiu lekcji słabiej uczącym się dzieciom. Studenci i uczniowie uczestniczyli także w tzw. SKOS, czyli Szkolnych Kołach Oporu Społecznego. W ramach SKOS organizowano kursy kształceniowe. Latem udało się zorganizować kolonię dla dzieci osób internowanych i uwięzionych. Poza tym Komitet zajmował się wydawaniem i kolportażem ulotek, organizacją wykładów, uroczystości religijnych i parareligijnych, pielgrzymek, wystaw, pomocą ojcom w nielegalnym kształceniu teologów z krajów ościennych. Komitet dokumentował też przypadki represji zarówno wobec internowanych i więzionych, jak i ich rodzin. Ważną sferą działania Komitetu było przyjmowanie i rozprowadzanie darów, jakie przychodziły z Zachodu. Pierwsze transporty pojawiły się jeszcze za czasów "Solidarności", w czasie stanu wojennego pierwszy przybył już 14 grudnia. Potem było nawet kilka tirów dziennie. Przywożono żywność, odzież, wózki inwalidzkie, sprzęt rehabilitacyjny i medyczny, leki. W transportach poukrywane były również farby drukarskie, powielacze, papier. Ciekawym darem był milion egzemplarzy Pisma Świętego, które przysłali szwedzcy protestanci. Było ono potem rozprowadzane po całej Polsce. Wiele z nich trafiło do uwięzionych i internowanych. Z Komitetem współpracował bardzo mocno o. Honoriusz. To jego zaangażowanie nie zawsze spotykało się z entuzjazmem studentów. Wspomina Barbara Nawrot: "Sądzę, że w duszpasterstwie wiele popsuły dary (...). Zrobił się bałagan, do duszpasterstwa przychodzili różni ludzie, ciągle był tłok i galimatias. Przypuszczam, że to wynikało z naszego małego egoizmu. Przedtem dobrze nam było w naszej małej grupce, która w określonym czasie zawsze mogła na Ojca liczyć; był nasz i już. Potem zajął się innymi ludźmi i oni okazywali się ważniejsi, Ojciec nie miał dla nas czasu. Wielu mówiło, że nie może dogadać się z Ojcem. A ja myślę, że on był po prostu zmęczony". Ojciec Honoriusz zajmował się wieloma sprawami organizacyjnymi. Z czasem jego obowiązki były przekazywane innym, ale ojciec nadal był cały czas zajęty. Przychodziło do niego bardzo dużo ludzi po radę, wsparcie, pocieszenie. Jedną z osób, które przyszły do o. Honoriusza w czasie stanu wojennego, była Teresa Majchrzak, matka zamordowanego przez ZOMO Piotra. Piotr Majchrzak wyszedł z domu 11 maja 1982 r., udając się na Mszę Świętą. Funkcjonariuszom ZOMO "podpadł" prawdopodobnie za noszenie tzw. opornika. Został pobity do nieprzytomności na schodach kościoła Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry. Zmarł w wyniku odniesionych ran 17 maja w szpitalu przy ul. Lutyckiej, nie odzyskawszy przytomności. Śledztwo w jego sprawie zostało bardzo szybko umorzone, a rodzina przez dłuższy czas miała problemy z władzą (próbowano całą sprawę zatuszować, były problemy z organizacją pogrzebu) oraz problemy psychiczne. Zrozpaczonej matce pomógł właśnie o. Honoriusz, który znał wcześniej Piotra. Do dominikanów skierowała panią Majchrzak pani Anna Strzałkowska, matka zabitego w czasie powstania poznańskiego w czerwcu 1956 roku 13-letniego Romka Strzałkowskiego. Gdy przyszła do dominikanów, o. Honoriusz, choć zawsze bardzo zajęty, przywitał ją słowami: "Dzisiaj już nikt nie jest ważny! Najważniejsza jest pani! Bardzo chcę panią poznać. Proszę, niech pani usiądzie i wszystko mi opowie". Wysłuchał z dużym skupieniem wszystkiego, a nawet razem z nią płakał. Potem wielokrotnie pomagał i wspierał rodzinę Majchrzaków. Wypadek W niedzielę, 17 kwietnia 1983 r., po odprawieniu dwóch Mszy Świętych o. Honoriusz Kowalczyk wsiadł do klasztornego fiata 126p. Była piękna, słoneczna pogoda i o. Honoriusz miał zamiar odwiedzić rodziców mieszkających w Mławie. Pod Wydartowem, na trasie między Trzemesznem a Mogilnem, w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach dominikanin nagle zjechał z szosy i uderzył w drzewo. Z rannym ojcem rozmawiał krótko w szpitalu w Mławie ks. Jan Buczkowski. Dominikanin mówił z trudnością. Powiedział zdanie, które wielu zaskoczyło: "Niech ksiądz się modli za komunistów, bo to są biedni ludzie". Mimo operacji najpierw w Mogilnie, potem w szpitalu przy ul. Lutyckiej w Poznaniu, po trzech tygodniach walki o życie o. Honoriusz zmarł 8 maja 1983 roku. Jego wypadek i późniejsza śmierć były szokiem dla bardzo wielu ludzi. Dominikanie byli zdumieni reakcją społeczeństwa. "Ludzie bez przerwy modlą się o zdrowie swojego duszpasterza, wspierając modlitwy klasztoru" - zanotował kronikarz w kronice konwentu. Trumnę z ciałem o. Honoriusza ustawiono wśród 41 krzyży symbolizujących ofiary stanu wojennego, które były częścią Grobu Pańskiego stworzonego przez Bolesława Musierowicza. Pogrzeb zakonnika odbył się 12 maja 1983 roku. Śledztwo W śledztwie milicji z 1983 r. ustalono, że "przypuszczalną przyczyną zastania wypadku było zaśnięcie kierowcy w trakcie jazdy". Dochodzenie zostało umorzone. Bliscy i przyjaciele nie uwierzyli w taką wersję wydarzeń. Zaczęli pojawiać się świadkowie, którzy widzieli podejrzany samochód, dowodzono, że o. Honoriusz nie mógł zasnąć, gdyż chwilę wcześniej przejechał przez torowisko. Zarzucano niedopełnienie obowiązków śledczych, jak i brak przeprowadzenia sekcji zwłok czy nieprzesłuchanie świadków. Prowadzący dochodzenie nie wzięli też pod uwagę zeznań dotyczących wcześniejszego prześladowania duszpasterza z Poznania. Ojciec Honoriusz był śledzony i "ostrzegany" przez funkcjonariuszy SB. Odbierał liczne telefony z pogróżkami, często był wzywany do Wydziału ds. Wyznań. Nowe przypuszczenia pojawiły się również po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki i procesie toruńskim, na którym zabójcy opowiadali ze szczegółami o swoich metodach. Z braku dowodów umorzone zostały również kolejne śledztwa: w 1990 r. prowadzone na wniosek komisji sejmowej posła Jana Marii Rokity, w 2001 r. podjęte przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Poznaniu. Ostatnia nadzieja jest w śledztwie prowadzonym przez Oddział Warszawski IPN, dotyczący działalności tzw. Grupy "D" w strukturach MSW. Dowodów w tej sprawie jest bardzo mało. Jednak niezależnie od wyników śledztwa przyjaciele o. Honoriusza są pewni, że nie był to zwykły wypadek. "Trzeba działać, bo zagrożone są podstawowe wartości" Po śmierci o. Honoriusza jego współbracia i wychowankowie stworzyli fundację jego imienia. Jej celem jest wspieranie misji dominikanów, a także samodzielne prowadzenie działalności charytatywnej, wychowawczej i edukacyjnej w duchu dominikańskiego posłannictwa. Fundacja upamiętnia zarówno postać, jak również słowa i czyny o. Honoriusza Kowalczyka. Zofia Fenrych, Oddziałowe Biuro Edukacji Publicznej IPN Poznań "Nasz Dziennik" 2008-10-18
Autor: wa