Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Odwołanie, choć zarzutów brak

Treść

Z Mariuszem Gajdą, byłym prezesem Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej, rozmawia Wojciech Wybranowski

Został Pan zdymisjonowany, choć w momencie wręczania Panu dymisji nie przeprowadzono jeszcze kontroli w KZGW, nie było też podstaw prawnych do odwoływania Pana.
- Pan premier Donald Tusk podpisał moją dymisję już 18 grudnia, tymczasem kontrola w Krajowym Zarządzie Gospodarki Wodnej, w związku ze sprawą dzierżawy gruntów w Toruniu zakonowi redemptorystów, zaczęła się dopiero 19 grudnia, czyli wczoraj. Prawem premiera jest to, że może urzędnika odwołać w każdej chwili bez podania przyczyn. To jest jego prawo. Martwi mnie tylko, że zostałem odwołany - jak mi powiedziano wprost - wyłącznie na podstawie doniesień prasowych. Chciałem tylko podkreślić bardzo mocno, że ja na okres pięcioletniej kadencji zostałem powołany nie z rozdania politycznego, jak sugeruje "Gazeta Wyborcza", ale po konkursie.

Jak wyglądała Pana dymisja? Ktoś z resortu lub kancelarii premiera w ogóle z Panem wcześniej rozmawiał?
- Wezwał mnie szef kancelarii premiera, pan minister Arabski. Poprosił mnie, żebym przyjechał, poprzez sekretarkę oczywiście. Muszę powiedzieć, że spotkanie z panem ministrem Arabskim przebiegło w miłej atmosferze, natomiast jeszcze rano byłem w ministerstwie na kierownictwie, na tzw. kolegium, gdzie pan minister Nowicki wiedział, iż zostanę odwołany, ale nic o tym nie powiedział.

Jakie było merytoryczne uzasadnienie decyzji?
- Powiedziano mi, że na podstawie doniesień prasowych.

Nie przedstawiono Panu żadnych zarzutów, że to czy tamto było w KZGW zarządzane nieprawidłowo?
- Nie!

Miesiąc temu marszałek Komorowski odznaczył Pana orderem za wybitne zasługi dla gospodarki wodnej, a teraz premier mówi o utracie zaufania. Zastanawiam się, czy premier w ogóle kontroluje podległe mu resorty, czy stracił orientację i opiera się wyłącznie na donosach niektórych dziennikarzy?
- Nie wiem, czy premier w ogóle mnie znał. Obawiam się jednak, że doszło do sytuacji, w której "Gazeta Wyborcza" może dowolnie dymisjonować urzędników państwowych, bazując na niepotwierdzonych, nieprawdziwych hipotezach. Zresztą sam pan wie, ile nierzetelności było w publikacji "Gazety Wyborczej", ile przekłamań, bo "Nasz Dziennik" - z tego co widziałem - dokładnie je wypunktował. Niestety, okazuje się, że na podstawie pomówień, nierzetelności czy niekompetencji dziennikarzy można stracić pracę. Czy pan wie, że nikt do dokumentów dotyczących dzierżawy działki w Toruniu nawet nie zajrzał? Zresztą przesłałem je we wtorek pani minister Piterze, żeby nie musiała ich wyciągać ze swojego samochodu.

Kontrola zaczęła się w środę i potrwa do 11 stycznia. Ale czy w ogóle jest potrzebna? Przecież już kilka dni temu, chociaż nie było jeszcze kontroli, już wiceminister Gawłowski - na podstawie rzekomych wstępnych ustaleń kontroli - formułował zarzuty co do trybu zawarcia transakcji i pracy urzędników.
- Tak, kontroli nie było, decydenci opierali się wyłącznie na doniesieniach prasowych. Przyznał to zresztą w rozmowie pan minister Arabski, mówiąc, że nie zapoznał się z dokumentami. Chciałbym odnieść się do zarzutów pana ministra Gawłowskiego, że procedura dzierżawy działki redemptorystom była zbyt pochopna i pospieszna. To nieprawda. Trwała, z tego co pamiętam, dziewięć miesięcy i była analizowana na kilku różnych etapach. Szybką decyzję to podjęto w stosunku do mnie.

Nikt nie prosił Pana o jakiekolwiek wyjaśnienia?
- Nie, nikt ani mnie, ani jakichkolwiek moich pracowników nie pytał o wyjaśnienia, decyzja zapadła bez zapoznania się z dokumentami czy wysłuchania jakichkolwiek wyjaśnień.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-12-21

Autor: wa