Odszedł kapłan mężny i prawy
Treść
Homilia ks. abp. Sławoja Leszka Głódzia, metropolity gdańskiego, wygłoszona podczas pogrzebu śp. ks. prałata Henryka Jankowskiego 17 lipca br. w bazylice św. Brygidy w Gdańsku
Lecz ja wiem,
Wybawca mój żyje (Hi 19, 25).
Księże Arcybiskupie Seniorze,
Księża Biskupi,
Bracia Kapłani,
Siostry Zakonne,
Panie Prezydencie miasta Gdańska,
Ludzie "Solidarności"
z Panem Przewodniczącym
Januszem Śniadkiem,
Bracia Stoczniowcy,
Kombatanci polskich dróg
ku Niepodległej,
Rodziny Katyńskie,
Wspólnoto Parafii Świętej Brygidy,
Bracia i Siostry
przybyli na ten pogrzeb
z Gdańska, Wybrzeża, z Ojczyzny!
I. Pragnę odejść, aby być z Chrystusem
Przyprowadziła nas tu miłość, wdzięczność i duchowa łączność ze śp. księdzem prałatem Henrykiem Jankowskim, którego dziś Kościół oddaje "w ręce Ojca". Otaczamy wieńcem naszych serc trumnę, która kryje doczesne szczątki tego wybitnego kapłana i Polaka. Wszyscy, którzy złożyliśmy naszą nadzieję w Chrystusie Zmartwychwstałym, wierzymy, że ta chwila pożegnania księdza prałata stanowi dopełnienie jego nowych narodzin, jakie miały miejsce w dniu chrztu świętego, o który poprosili jego śp. rodzice, Jadwiga i Antoni. To wtedy przestał należeć "już do samego siebie" (1 Kor 6, 19), stał się członkiem Kościoła i przybranym Synem Bożym. Wszczepiony w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa (por. 2 Kor 5, 15) "umarł z Chrystusem", aby żyć nowym życiem.
Czterdzieści sześć lat temu, 21 czerwca 1964 roku, w kościele Mariackim w Gdańsku śp. ks. bp Edmund Nowicki, trzeci pasterz diecezji gdańskiej, młodemu Pomorzaninowi, diakonowi Henrykowi, którego Chrystus poprzez chrzest "wezwał z ciemności do swego przedziwnego światła" (1 P 2, 9), udzielił święceń kapłańskich. Powołał do służenia ludowi Bożemu, do otwierania przed nim zdroju sakramentalnych łask, do przewodzenia wspólnotom w ich drodze ku zbawieniu.
12 lipca, w upalny letni wieczór, o godzinie 20.05, kapłańska droga ks. prałata Henryka dobiegła kresu. Na probostwie świętej Brygidy, u łoża kapłana opatrzonego świętymi sakramentami, otoczonego gronem bliskich, stanął anioł śmierci, aby towarzyszyć mu w tej godzinie, kiedy Bóg powołuje człowieka do siebie. Był na tę godzinę przygotowany, choć po ludzku sądząc, przyszła niespodziewanie. W ostatnim nawrocie wyniszczającej choroby zachowywał postawę czuwającego sługi oczekującego na przyjście Pana, o którym mówi czytana dziś Ewangelia. Sługi, który po trudach życia, pogodzony z cierpieniem, które stało się jego udziałem, w duchu wiary i nadziei powtarza słowa Apostoła Narodów: "Pragnę odejść, aby być z Chrystusem" (Flp 1, 23).
Dziś Bogu, który jest Miłością (por. 1 J 4,8), powierzamy duszę śp. księdza Henryka na życie w Wiekuistej Światłości.
II. Jeżeli Bóg z nami, któż przeciw nam?
Umiłowani!
Wiadomość o śmierci księdza prałata obiegła Polskę. Poruszyła wiele serc, czasem - wydawać się mogło - wystygłych i niechętnych. Wywołała wiele komentarzy, ocen, wspomnień. Dominował w nich ton, że Kościół w Polsce i wspólnota Ojczyzny straciły wybitnego kapłana i obywatela. Przypominano, że był jednym z tych, którzy twórczo towarzyszyli "Solidarności" w jej porywającej i dramatycznej drodze ku Polsce niepodległej.
Mamy pewność, my wszyscy, którzyśmy go znali, że jego postawa wobec wyzwań czasu była pochodną jego kapłaństwa. Mocnego, autentycznego, wyzbytego lęku. Kapłaństwa na Chrystusowych ordynansach. "Jeżeli Bóg z nami, któż przeciw nam? (...) Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? (...) Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusa?". Słowa św. Pawła Apostoła - swoisty hymn wdzięczności i zawierzenia Bogu - stanowiły fundament i ostoję jego kapłańskiej drogi. Brzmiały jak wezwanie, jak radosna pobudka.
Usłyszeliśmy je dziś, w godzinie pogrzebu. Adresowane do was, Bracia Kapłani, do was, Bracia i Siostry w wierze, którzy macie mężnie i odważnie iść przez życie. "Niech się nie trwoży serce wasze. (J 14, 1). "Jeżeli Bóg z nami, któż przeciw nam?" (Rz 8, 31). Ostatnio tyle w nas zwątpienia, tyle zagubienia serca, zda się wystygłego dla Ojczyzny, dla Kościoła, dla "Solidarności"...
Kapłaństwo księdza prałata Henryka wpisane było w szerszy kontekst doświadczeń Narodu i drogi Kościoła, także tej lokalnej, gdańskiej drogi. Marszałek Tadeusz Fiszbach napisał: "Polska jest w potrzebie". Budował z cegieł świętą Brygidę. Należał do generacji kapłańskiej, która pracę w winnicy Pańskiej rozpoczęła w trudnym okresie zniewolenia Narodu przez komunistyczny system, ograniczania praw Kościoła i ludzi wierzących. Kościół, na którego czele stał wtedy Sługa Boży kardynał Stefan Wyszyński, nie dał się zwyciężyć. Podjął wyzwanie, powiedział swoje mocne "Non possumus". "Prawdą jest, że Kościół walczy - mówił Prymas Tysiąclecia - ale nie przeciw ciału i krwi, lecz przeciw książętom i mocarzom ciemności. Kościół walczący jest zarazem Kościołem ożywiającym i uświęcającym".
Był ksiądz Henryk jednym z tych młodych kapłanów, dla których tamta sytuacja stanowiła wyzwanie i zadanie, uświęcała ich i ożywiała, motywowała do pogłębiania wiedzy, także tej z zakresu spraw społecznych, zbliżała ku wspólnocie Ojczyzny, ku poznawaniu zagrożeń, jakie niósł materialistyczny i ateistyczny system.
Tu, w Gdańsku, to zbliżenie ku sprawom Ojczyzny miało szczególny wymiar. Grudzień 1970. Robotnicza krew, represje, ból, strach... Ale także coraz mocniejsze przekonanie, że ofiara nie pójdzie na marne. Bo przecież "za chleb i wolność, za nową Polskę Janek Wiśniewski padł". To był ważny czas dla księdza Jankowskiego. Dla jego duchowej biografii. Był świadkiem tamtych tragicznych zdarzeń. Zapisały się na trwałe w jego pamięci. Wpłynęły na kształt jego kapłaństwa...
Na tej drodze ku kapłaństwu stał rodzinny dom w Starogardzie Gdańskim. Rzetelny, skrzętny kupiecki dom wsparty o katolickie zasady, o ład serca i harmonię życia. Ciężko doświadczony, jak wiele pomorskich domów w czasie II wojny światowej. Obóz w Stutthofie, przez który przeszedł ojciec księdza Henryka, i przymus wojskowej służby, i jego śmierć z dala od rodzinnych stron... Była starogardzka młodość, ministrancka posługa. I czas pracy zarobkowej po maturze, i wreszcie ta chwila, kiedy zapukał do furty gdańskiego seminarium duchownego.
III. Wiano kapłańskiego trudu
Służył Kościołowi gdańskiemu podczas rządów czterech pasterzy diecezjalnej wspólnoty: śp. ks. bp. Edmunda Nowickiego, śp. ks. bp. Lecha Kaczmarka, ks. abp. Tadeusza Gocłowskiego. W jesieni jego życia zostałem jego biskupem. Dziś wobec biskupów, kapłanów, ludu Bożego pragnę za tę posługę kapłańską księdza Henryka podziękować. Czynię to w imieniu swoim, obecnego tu księdza arcybiskupa seniora i dwóch zmarłych pasterzy. Dziękuję za to bogate wiano kapłańskiego trudu księdza prałata, które stanowi trwałą wartość powojennej historii naszej diecezji. Za jego kapłaństwo wierne Chrystusowi i Kościołowi, odważne i autentyczne. Za dynamizm duszpasterskich działań. Za odwagę w podejmowaniu nadzwyczaj trudnych wyzwań. Za indywidualizm i oryginalność, wychodzenie poza schematy. Za otwartość, za dar przyciągania ku sobie różnych środowisk. Za szeroko otwarte serce - ku wspólnocie kapłańskiej, diecezjalnej, parafialnej. Za jakże liczne dzieła wzniesione na Bożą chwałę i pożytek diecezjalnej wspólnoty. Jakże tu nie wspomnieć klasztoru Zakonu Najświętszego Zbawiciela św. Brygidy i utworzonego w nim Międzynarodowego Centrum Ekumenicznego. Jakże nie wspomnieć jego ofiarnej pomocy w rekonstrukcji i budowie wielu kościołów naszej diecezji. Jakże nie wspomnieć fundowanych przez księdza prałata elementów ich wyposażenia: witraży, ołtarzy, ofiarowanych kielichów, monstrancji...
Dziękuję za jego kapłańską postawę wobec pasterzy diecezji gdańskiej. Także w sytuacjach dla niego trudnych. Dziękuję za odbudowę, za przywrócenie do kultu tego kościoła. Sławnej świątyni gdańskiej wzniesionej u schyłku XIV wieku ku czci świętej Brygidy Szwedzkiej. Po wiekach Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił ją patronką Europy wraz ze św. Edytą Stein i św. Katarzyną Sieneńską. Ta starożytna świątynia została spalona w 1945 roku przez zdobywców miasta. Kiedy w 1970 roku ks. Henryk Jankowski rozpoczął tu posługę wikariusza - władze państwowe blokowały starania o mianowanie go proboszczem, został nim dopiero w 1976 roku - stały tu tylko skruszone pożarem, pozbawione dachu ściany. Ileż trzeba było trudu, determinacji, pracy, starań, kosztów, aby tę ruinę przemienić w zachwycający Dom Chrystusa Obecnego, który co dnia w Sakramencie Ołtarza staje pośród swego wiernego gdańskiego ludu. Wyposażenie kościoła św. Brygidy - dzieło wielu artystów - to wspaniałe świadectwo woli księdza prałata, inspiratora, organizatora i realizatora. Nie dokończył ksiądz prałat dzieła ostatnich lat - bursztynowego ołtarza. To zadanie dla następców.
Kościół św. Brygidy - Dom Boga Żywego i sanktuarium Ojczyzny. Ileż tu upamiętnień znamiennych wydarzeń polskiej historii, ileż tu znaków i symboli, które właściwie potrafi odczytać tylko polskie serce, ileż tu śladów ludzi - Jan Paweł II, Prymas Tysiąclecia, błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko - przewodników polskich dróg, nauczycieli miłości Chrystusa i Ojczyzny. I ten wspaniały jantarowy wizerunek Pani Jasnogórskiej, znak więzi z tamtym narodowym sanktuarium, w którym zawsze byliśmy wolni.
Podjąłem decyzję, aby doczesne szczątki wieloletniego proboszcza bazyliki Świętej Brygidy w niej pozostały. Złożymy je w kaplicy błogosławionego księdza Jerzego, przyjaciela księdza prałata, towarzysza kapłańskich dróg w służbie "Solidarności". Niech tu oczekują "na "zmartwychwstanie życia" (J 5, 29), na dzień, kiedy przyjdzie w chwale Syn Człowieczy i "pragnącemu da darmo pić ze źródła wody życia" (Ap 21, 6).
Jesteście tu dziś, drodzy Bracia i Siostry, parafianie od św. Brygidy, świadkowie i uczestnicy budowania parafialnej wspólnoty przez waszego Proboszcza. To on was karmił Słowem Bożym i Chlebem Żywym, pełnił posługę sakramentalną, porywał do działań, które miały służyć świątyni, jej rozrostowi, jej pięknu. Urabiał w was ten swoisty, parafialny patriotyzm, zdrową dumę, że jesteście stąd, od świętej Brygidy, z parafii, o której wieść biegła daleko, na Polskę całą. Pamiętajcie w modlitwach o swym zmarłym proboszczu!
IV. Uchyliła się brama stoczni
Umiłowani!
Będzie dziś dziękowała zmarłemu kapłanowi "Solidarność". Ksiądz Henryk stoi u początku tamtego ruchu, który podjął trud odnowy oblicza polskiej ziemi. Ktokolwiek spogląda na godzinę początku, na historyczny strajk w Stoczni Gdańskiej, który przełamał okowy zniewolenia, dojrzy tamten dzień - 17 sierpnia 1980 roku. To wtedy uchyliła się brama stoczni, do strajkujących wszedł ksiądz Henryk Jankowski. Zaproszony przez nich, delegowany przez swego biskupa Lecha Kaczmarka. W chwili niepewnej, w czasie wielkiego duchowego napięcia zaniósł tam światło Chrystusa, obdzielił Chlebem Życia tych, którzy podjęli walkę o chleb powszedni i wolność. To była jedna z najważniejszych i najpiękniejszych chwil tamtego historycznego strajku. Obecna we wspomnieniach jego uczestników. Choć już niebawem minie od niej trzydzieści lat, trwa niczym porywający w swej wymowie i pięknie obraz.
W książce Mateusza Wyrwicha "Kapelani 'Solidarności'" ksiądz Jankowski wyznaje, że nie zmrużył oka w noc poprzedzającą pójście do stoczni. "Przed oczyma stanął mi Grudzień 1970 roku, kiedy strzelano do robotników, którzy wyszli z bramy stoczni. Widziałem te sceny bardzo ostro". Zdobył ich serca, służył duchowym wsparciem, modlitwą, posługą sakramentalną do końca, do podpisania historycznego porozumienia. Tak jak błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko w Hucie "Warszawa", jak śp. ksiądz Hilary Jastak w Stoczni Gdyńskiej.
I wspomagał dalej. Kiedy zawiązywała się i krzepła "Solidarność". Pamiętają Cię dobrze, Księże Prałacie, członkowie Komisji Krajowej. Twoja osoba tam, w Gdańsku, w centrali tego wielkiego ruchu, który objął Polskę całą, była znakiem Kościoła, świadectwem jego wsparcia, jego duchowej opieki nad tym wielkim ruchem społecznym i narodowym. Byłeś z "Solidarnością", kiedy ogłoszono stan wojenny, kiedy ją zdelegalizowano, poddano represjom, zepchnięto do podziemia. Wiemy dobrze w Gdańsku, co znaczyła wtedy parafia św. Brygidy, co znaczył jej proboszcz, ksiądz prałat Henryk Jankowski. Było to miejsce bezustannej modlitwy za Ojczyznę i źródło, skąd płynęła szerokim strumieniem pomoc dla represjonowanych. Plebania kościoła św. Brygidy stała się nieformalną stolicą zdelegalizowanej "Solidarności", miejscem spotkań i narad jej liderów - Krajowej Komisji Wykonawczej. Także swoistym salonem reprezentacyjnym, do którego przybywali wielcy zachodniego świata, aby dać świadectwo swej wspólnoty z "Solidarnością". Podejmował ich ksiądz prałat z wyszukaną gościnnością. Pokazywał, że Polska solidarna, choć zepchnięta z powierzchni publicznego życia, potrafi przyjąć i ugościć tych, którzy nie opuścili jej w potrzebie.
Już niebawem 30. rocznica powstania "Solidarności". Czas powrotu do godzin początku, refleksji nad jej drogą, nad jej miejscem w polskim dziś. Przypomnienie tych, którzy wtedy ofiarnie rzucali w glebę polskich serc i sumień ziarno solidarności na plon wolności. Staną do apelu pamięci ci, przed którymi właśnie w tym roku Bóg otworzył bramy wieczności: Pan Prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Lech Kaczyński, Anna Walentynowicz, Arkadiusz Rybicki - ofiary smoleńskiej tragedii. Dołączyłeś do ich grona i Ty, Księże Prałacie, kapelanie gdańskich stoczniowców, duchowy opiekunie "Solidarności" w stanie wojennym. Niech tam, w domu Ojca, wyjdzie Ci na spotkanie nowy polski błogosławiony, ksiądz Jerzy Popiełuszko. Tydzień przed swoją męczeńską śmiercią modlił się w tej świątyni...
Są dziś z nami stoczniowcy. Traktowali Cię, Księże Prałacie, jako swego proboszcza. Od tamtej historycznej chwili, kiedy przyszedłeś do nich. I Ty ich traktowałeś jak swoich - z serdecznością, z otwartością. Wtedy i później, przez wszystkie lata. Przychodzili, jakże często, do tej świątyni - sanktuarium Matki Bożej Królowej Świata Pracy. Byłeś im potrzebny. Szczególnie wtedy, kiedy przyszedł zły czas. Kiedy Stocznia Gdańska, od której w 1980 roku rozpoczęła się polska droga do wolności, stała się uciążliwym balastem w czasach wolności gospodarczej i systemowych zmian. A ci, którzy w 1980 roku wznieśli żagiew robotniczego i narodowego protestu, stali się wielką masą upadłościową. Problemem, którego nie potrafiono rozwiązać, nie tylko w imię sprawiedliwości, także w imię porządku serca i w imię wdzięczności za to, co się tu w sierpniu 1980 roku zaczęło. I to był również Twój ból, Księże Prałacie. To była wasza wspólna gorycz, Twoja i stoczniowców. Mogłeś ich wspomagać modlitwą, radą, świadectwem wspólnoty. Oni to pamiętają, oni za to dziś dziękują.
VI. Byłeś ofiarnym jałmużnikiem
Dziękują Ci dziś ci, którzy w ciszy swoich serc niosą pamięć o doznanej od Ciebie pomocy; kiedy nie mieli co jeść, kiedy nie mieli pracy, kiedy ich bliscy byli w więzieniu, kiedy cierpieli niedostatek, kiedy byli chorzy. "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnieście uczynili" (Mt 25, 40) - powie Syn Człowieczy, kiedy w godzinie Sądu Ostatecznego "przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z nim" (Mt 25, 31).
Miano Ci za złe, że lubisz piękne przedmioty, liczono Twoje garnitury, Twoje odznaczenia, jakie otrzymywałeś z różnych stron świata - jakże niewiele od Ojczyzny. Nikt nie był w stanie policzyć tych "braci najmniejszych", którzy w Twej intencji w tylu miejscach się modlili i modlą, bo im pomogłeś, bo znalazłeś dla bezrobotnych zatrudnienie, bo inicjowałeś przedsięwzięcia - ośmieszane i wyszydzane - z których dochód szedł na wyposażenie świątyni, na pomoc dla potrzebujących, dla szpitali i przychodni. Z wielu serc płynie dziś modlitwa wdzięczności ku Tobie za pomoc, za inicjatywę, za przedsiębiorczość... Za Twoją kapłańską posługę w służbie miłości miłosiernej. Modlą się rodacy w USA, w Chicago, w Kanadzie, w Toronto...
VII. Wybawca mój żyje!...
Umiłowani!
W pierwszym czytaniu usłyszeliśmy słowa biblijnego Hioba. Słowa o triumfie wiary człowieka opuszczonego wobec którego nawet najbliżsi zawiedli, który pozostał sam. "Zlitujcie się przyjaciele, zlitujcie, gdyż Bóg mnie dotknął swą ręką" (Hi 19, 21). Ile razy? Księdza prałata także dotknęło doświadczenie Hioba: doświadczenie choroby, samotności, opuszczenia, upokorzenia... Ten kapłan - tak znany, tak zasłużony dla Kościoła, dla "Solidarności" - stał się negatywnym bohaterem mediów, obiektem ataków, pomówień, oskarżeń. Stanął wobec nich w prawdzie swego życia, pełnego dobrych czynów, która - okazało się - nic nie znaczyła, przestano się z nią liczyć... Nie stanęli w jego obronie ci, którzy go dobrze znali, z którymi szedł przez najtrudniejszy czas. Swoistą racją stanu stało się milczenie. Rozpoczęło się licytowanie słów wypowiedzianych podczas kazań przez księdza prałata, wyrwanych z kontekstu zdań, ich interpretacje, a raczej: nadinterpretacje. Znana gra, brudna gra. Powiedzieć można: zgrana gra.
"Na tej drodze trwam" - tak zatytułował ksiądz prałat jeden z tomów swych homilii. Drodze wierności Chrystusowi, jego Ewangelii, wartościom ojczystym, pamięci historycznej pełnej Bożych znaków. Przeglądałem przed dzisiejszym pogrzebem jego homilie, głównie te, które głosił tu, pośród was, u świętej Brygidy. Jakże wiele z nich dotyka spraw ojczystych, brzmi w nich ten jasny, mocny, zdecydowany ton troski o polskie dziś, o polskie jutro. Członkom klasy politycznej - wielu z nich to jego niegdysiejsi przyjaciele - zarzucał, że choć chlubią się kulturą, wiedzą i doświadczeniem, "brakuje im kultury politycznej wielkiego narodu i prostej politycznej skromności". Miał im za złe, że zamiast zabiegać o dobro Ojczyzny, uczynić ją celem nadrzędnym, walczą o polityczną pozycję. Ostrzegał przed zawłaszczeniem przez jedną formację całości życia politycznego, przestrzegał przed "wygodnictwem konsumpcyjnym", przed postawami konformizmu i dwulicowości, przypominał, że budując nową Europę, nie powinniśmy wyrzekać się własnej tożsamości, własnej pozycji, wiary i tradycji.
Ksiądz prałat Henryk Jankowski, doświadczony cierpieniem, pomówieniami, krzywdami, zachował do końca swoich dni wiarę Hioba i nadzieję Hioba: "Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje i ciałem swym Boga zobaczę. To właśnie ja Go zobaczę, moje oczy ujrzą, nie kto inny". W tym niesprawiedliwym czasie znajdował pociechę i duchowe umocnienie w słowach Chrystusa: "Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko zło na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie" (Mt 5, 12).
Umiłowani Bracia i Siostry!
Jeszcze jedno pożegnanie - moje pożegnanie. Dziękuję Ci, Księże Prałacie, za dar spotkania i poznania. Miało to miejsce dawno temu, kiedy nie śmiałem przypuszczać, że zamieszkam w Gdańsku, że będę Twoim biskupem. Powtarzano to nazwisko - ksiądz Jankowski - w miesiącach solidarnościowego zrywu w moim Białymstoku, powtarzano je w papieskim Rzymie, w latach mojej tam pracy. Mówili o Księdzu Prałacie uchodźcy z Polski, którym przez lata posługiwałem w podrzymskim obozie.
Byłeś pierwszym, który po przemianach 1989 roku, zanim przybyłem do Warszawy jako biskup polowy, poprowadził przed jasnogórski tron Królowej Polski pielgrzymki policjantów, a później żołnierzy. To Ty, na dobry początek, zawiązywałaś na powrót więzy łączące Polaków służących w służbach mundurowych z Chrystusem i Kościołem.
Wiele razy mogłem Cię gościć w Warszawie - i na Długiej, i na Pradze; byłeś wobec mnie otwarty i przyjazny. Obdarzyłem Cię zaufaniem, kiedy zostałem metropolitą gdańskim.
Dziś Cię żegnam, Kapłanie mężny i prawy, na drogę wieczności. A skoro jestem Twoim biskupem, Twoim duchowym ojcem, to jeszcze w Twoim imieniu podziękuję i pożegnam. Chcesz powiedzieć nam, to Twój duchowy testament: Dziękuję Bogu w tej godzinie ziemskiego pożegnania za dar życia. Dziękuję Kościołowi za dar chrztu, który mnie związał z Chrystusem, z Jego życiem i zmartwychwstaniem, za dar wiary, który doprowadził mnie do kapłaństwa. Dziękuję mym zmarłym rodzicom, rodzinie i miastu mej młodości, Starogardowi Gdańskiemu - to tam się stałem chrześcijaninem i Polakiem. Dziękuję archidiecezji gdańskiej, biskupom, kapłanom, siostrom zakonnym, siostrom brygidkom - wspólnocie wiary, nadziei, i miłości, z którą szedłem przez swój czas.
Żegnam ludzi "Solidarności", z którymi złączył mnie pamiętny strajk i późniejsze lata wspólnej drogi, i ludzi pracy, i stoczniowców. Żegnam moich parafian od św. Brygidy, dziękuję za wspólne lata, za wspólne dzieła, które tu powstały, za wspólnotę nadziei i modlitwy. Żegnam was wszystkich, z którymi łączyła mnie przyjaźń, wspólnota myśli, celów, prac podejmowanych na Bożą chwałę i ludzki pożytek. Żegnam mieszkańców Gdańska, pod którego niebem biegły moje kapłańskie lata. Żegnam Polskę, którą kochałem, której drogami prowadziłem wspólnotę wiary ku Chrystusowi - bo Polska jest najważniejsza, jest w potrzebie.
Przepraszam za wszystkie niedoskonałości, krzywdy, uchybienia. Proszę o modlitwę i pamięć. Niech trwa w ludzkich sercach. Przy moim grobie!
Księże Prałacie Henryku! Żegnamy Cię, Sługo Chrystusa, Ojczyzny i Kościoła!
Żegnaj, Rycerzu Rzeczypospolitej! W dobrych zawodach wystąpiłeś, bieg ukończyłeś, wiary ustrzegłeś (por. 2 Tm 4, 7). Niech Cię Ten, któremu zawierzyłeś, Jezus Chrystus, obdarzy wieńcem sprawiedliwości i wiecznej chwały. Odpocznij od trudów swoich. Żyj w pokoju. Amen.
Tytuł pochodzi od redakcji.
Nasz Dziennik 2010-07-20
Autor: jc