Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Oddane sprawie narodowej

Treść

Z pisarką Gabrielą Danielewicz, honorowym członkiem Stowarzyszenia Autorów Polskich, organizatorką wystawy poświęconej Towarzystwu Polek w Gdańsku, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Obchodzimy w tym roku stulecie założenia Towarzystwa Polek w Gdańsku. Zanim ono jednak powstało, już wcześniej istniały w zaborze pruskim różne inne polskie towarzystwa, tj. "Ogniwo" czy "Jedność", które skupiały rodaków zaangażowanych w obronę zagrożonej mowy ojczystej...
- Towarzystwo "Ogniwo" i towarzystwo ludowe "Jedność" powstały w Gdańsku w momencie, kiedy język polski został wyrugowany z biur, ze szkół, z kościołów i jedynym jego azylem był dom rodzinny. Wówczas wokół patriotów polskich, działaczy narodowych skupiło się kilkanaście osób, które chciały skonsolidować się bardziej i w związku z tym założono wyżej wymienione towarzystwa. Miały one na celu oczywiście krzewienie polskości, narodowych tradycji i ojczystej kultury. Działały na społeczność przez sceny, teatry amatorskie, występy chórów, widowiska taneczne, itp. Towarzystwa te odegrały bardzo ważną rolę, ponieważ dzięki nim właśnie mowa ojczysta przetrwała i kiedy po I wojnie światowej na tych ziemiach nastała znów Polska, nie było kłopotu z językiem narodowym.

Kiedy narodziła się inicjatywa powołania w Gdańsku Towarzystwa Polek i od kogo ona wyszła?
- Kobiety, widząc, jak te towarzystwa działają, same zresztą brały udział szczególnie w "Ogniwie" w zespołach amatorskich, postanowiły również stworzyć własną organizację. Inicjatywa stworzenia Towarzystwa Polek narodziła się na początku XX wieku. Te pierwsze lata były ożywionym działaniem w kierunku stworzenia polskiej organizacji, która powstała ostatecznie na przełomie roku 1905 i 1906. Ponieważ szukałam świadków, różnych dowodów, listów, wzmianek w pamiętnikach, doszłam do wniosku, że założycielką, wokół której skupiła się działalność Towarzystwa, była Ida Zielkowa. Była ona inicjatorką tego Towarzystwa i jego głównym motorem. Kiedy już po wyjeździe Idy z Gdańska jego działalność uległa spowolnieniu, to pamięć o Idzie została, jako o tej pierwszej, o początku i źródle tej kobiecej działalności w Gdańsku, i nie tylko w Gdańsku, na Pomorzu.

Czy oprócz Idy Zielkowej były w Towarzystwie inne kobiety obdarzone szczególną charyzmą?
- Tak. Z Idą Zielkową współdziałały jej córka Jadwiga Kręglewska, a także Eleonora Kochanowska, Helena Hoffmann i Franciszka Tylewska. To były te pierwsze kobiety, które wiodły prym, a potem było szereg innych. Wymieńmy chociaż kilka: kobiety z rodu Czyżewskich wszystkie, począwszy od Marii, a skończywszy na Wandzie, Marta Raciniewska, Marianna Wielochowa, Bronisława Garyantesiewiczowa, Leokadia Mielińska, Apolonia Ogryczakowa, Maria Muzykowa, Jadwiga Milewska i inne.

Czym wyróżniało się to stowarzyszenie na tle innych i jakie cele stawiało przed sobą?
- Była to pierwsza kobieca organizacja na terenie Pomorza i Gdańska, która miała oprócz celów przede wszystkich narodowych: krzewienia języka, kultury i wychowania młodzieży w duchu polskim, również cel charytatywny. Pomagała ubogim rodzinom, obdarowywała dzieci z okazji świąt podarunkami i skupiała się na tym, ażeby szczególnie to młode pokolenie uchronić od wynarodowienia. I ten cel został osiągnięty. Muszę wspomnieć o tym, że bardzo mało pamiątek, prawie nic, zachowało się po tym Towarzystwie z tej przyczyny, że za czasów pruskich w obawie przed szykanami, policją, grzywnami czy aresztami kobiety nie notowały w ogóle żadnych wyciągów ze spotkań, nie robiły protokołów. To Towarzystwo działało w konspiracji.

Czy wiadomo, ile członkiń liczyło Towarzystwo Polek w Gdańsku?
- Było z tym różnie, jak w każdym towarzystwie. Przeżywało ono i wzloty, i upadki. Jeszcze za czasów pruskich często chroniło się po kościołach i zmieniło nawet nazwę na Katolickie Stowarzyszenie Kobiet, ażeby obronić się przed inwigilacjami. Natomiast w czasie Wolnego Miasta przeżywało rozkwit. Mniej więcej jednak można liczyć, że nie były to dziesiątki, ale setki: dwieście, trzysta, nawet czterysta członkiń. Bardzo dużo było aktywistek, około setki, a więc dużo jak na takie towarzystwo.

Czy każda kobieta, która tylko chciała, mogła należeć do tego Towarzystwa, czy może istniała jakaś ich weryfikacja?
- Ważne były kwalifikacje moralne. Do Towarzystwa szły kobiety, które naprawdę ceniły wartości patriotyczne, narodowe, religijne. To była taka elita, powiedziałabym duchowa. Muszę przyznać, że Towarzystwo było bardzo demokratyczne. Tam zasiadały żony właścicieli ziemskich, mecenasów, lekarzy obok robotnic. Nie było w nim różnic społecznych, liczyło się przywiązanie do polskości.

Jaki charakter miały zebrania Polek i gdzie się one odbywały?
- Pierwsze zebrania, jak zdołałam ustalić, odbywały się w mieszkaniu Idy Zielkowej, która była właścicielką ziemską, ale w Gdańsku wynajmowała mieszkanie. Później spotkania odbywały się w wynajętych kawiarniach czy restauracjach, tam były zawsze wolne pokoje. Wynajmowano nawet u Niemców, oczywiście za pewną opłatą. Było tak do czasów I wojny światowej, następnie już za czasów Wolnego Miasta Towarzystwo spotykało się w domach gminy polskiej, bo taka powstała. Miała ona lokal w każdej dzielnicy miasta i tam się odbywały te zebrania. We Wrzeszczu na przykład spotkania odbywały się również na plebanii kościoła polskiego u księdza Bronisława Komorowskiego. W Gdańsku zapewne było tak samo u księdza Franciszka Rogaczewskiego. Obydwaj są znanymi w Wolnym Mieście kapłanami, którzy zostali beatyfikowani przez Jana Pawła II podczas beatyfikacji ponad stu męczenników.

Proszę powiedzieć, czy przynależność do Towarzystwa Polek pociągała za sobą jakieś obowiązki? Mam na myśli regularne spotkania, sekretne nauczanie, organizowanie imprez kulturalnych czy obchodów świąt narodowych, etc.
- Oczywiście. To było takim zasadniczym celem. Przede wszystkim kobiety, kiedy się spotykały dwa razy w miesiącu, ustalały regulaminy w poszczególnych dzielnicach. Każde święto narodowe i rocznica państwowa znajdowały u nich oddźwięk. Organizowano wówczas przedstawienia, chóry, deklamacje, nawet występy taneczne, bo Towarzystwo Polek zajmowało się nie tylko krzewieniem języka polskiego, ale i kultywowaniem polskich tradycji.

Towarzystwo Polek wydawało jakieś książki?
- Nie. Książek nie wydawało.Jedynie przewodnicząca Wanda Ressel, na początku Wolnego Miasta wydawała czasopismo "Pomorzanka". To był jakby przewodnik po roli tego Towarzystwa. Później ta inicjatywa upadła, ale ukazywały się okazjonalne afisze i ulotki.

Czy te panie dotykały jakieś represje?
- W czasach pruskich Towarzystwo Polek organizowało tajne szkółki, żeby uczyć dzieci języka polskiego. Policja wpadała na ich trop, choć kamuflowano, że to jest nauka śpiewania czy rzemiosła ręcznego, i karała te kobiety grzywnami.

Czy Towarzystwo Polek w Gdańsku miało zasięg lokalny, czy też oddziaływało na Polki w dwóch innych zaborach?
- Wiem, że Towarzystwo Polek było również we Wrocławiu. Była tam liczna grupa Polaków. Nie miałam jednak możliwości dokładnego zbadania tego, jak tam to wyglądało. W każdym razie wiem, że powstało nieco później niż w Gdańsku. Słyszałam trochę o zalążku takiego towarzystwa w Poznaniu, ale nie mogę tego potwierdzić. Natomiast tutaj, na Pomorzu, poszczególne panie wyjeżdżały z Gdańska z prelekcjami do różnych miejscowości, dużych wsi czy małych miasteczek na Pomorzu i tam usiłowały zbudować jak gdyby zalążek tego Towarzystwa.

Gdy wybuchła I wojna światowa, członkinie TP wspomagały polskich żołnierzy, sieroty i uchodźców. Zakres ich pracy był więc znacznie szerszy niż na początku...
- To prawda. Kobiety pomagały wówczas uchodźcom, uciekinierom, sierotom wojennym, mobilizowały swoje siły szczególnie w celach charytatywnych.

Kiedy Towarzystwo Polek zawiesiło swoją działalność?
- Towarzystwo przestało istnieć z dniem 1 września 1939 roku. Po wojnie nie zostało już reaktywowane.

Można powiedzieć, że dzięki niemu na Pomorzu przetrwał język ojczysty. Znane jest powiedzenie kanclerza Ottona Bismarcka: "Najniebezpieczniejszym wrogiem dla niemczyzny jest kobieta polska"...
- Tak, oczywiście. Dzięki tym kobietom, które chroniły nasz język, mowa ojczysta nie zginęła.
Dzisiaj wobec różnych zagrożeń, jakie jednak ze strony niemieckiej do nas płyną i coraz częściej się o nich słyszy, ich praca nabiera szczególnej wymowy.

Czy na Pomorzu pamięć o Towarzystwie Polek jest jakoś kultywowana? Czy te panie mają swoją tablicę pamiątkową?
- Niestety, nie mają tablicy. W obecnej sytuacji, kiedy ta polskość tutaj, na Pomorzu, jest stale szarpana, może warto byłoby jednak, żeby pojawiła się ona w Gdańsku. Sama staram się od wielu lat pisać w moich książkach, m.in. w "Portretach dawnych gdańszczan", "W kręgu Polonii gdańskiej", "Polkach w Wolnym Mieście", "Polskich rodach w Sopocie" o problemie polskości tych ziem, poruszam też w nich temat związków kobiecych.

W stulecie założenia Towarzystwa Polek w miejskim ratuszu głównym w Gdańsku zorganizowała Pani wystawę jemu poświęconą. Czy można ją tam jeszcze oglądać?
- Nie. Wystawa ma charakter obiegowy. Składa się na nią około dwudziestu plansz ze zdjęciami, które każdy ma możliwość wzięcia do rąk. W trakcie przygotowywania tej ekspozycji miałam ogromne trudności w odnalezieniu jakiejś pamiątki. Przetrwały bardzo nieliczne.
Z wystawą jeżdżę do szkół, ponieważ przygotowałam trochę prelekcji do młodzieży, aby ją zainteresować tym wszystkim, co się dawniej działo na tych terenach. Prawdopodobnie w lutym 2007 roku wystawa będzie prezentowana w bibliotece Polskiej Akademii Nauk w Gdańsku, a potem w Towarzystwie Przyjaciół Gdańska, ale udostępniana już tylko na życzenie.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2006-12-23

Autor: wa