Od rozpaczy do euforii, czyli polska droga do Euro 2008

Treść
Kiedy 2 września ubiegłego roku Polska przegrała w Bydgoszczy z Finlandią 1:3 na inaugurację eliminacji do mistrzostw Europy, wydawały się one nierealnym marzeniem bądź mrzonką niepoprawnych optymistów. Od tego dnia wiele się jednak zmieniło, przede wszystkim nasza drużyna. Z przybitych i przygaszonych mundialem graczy, uzupełnionych największymi talentami ligi polskiej trener Leo Beenhakker zbudował zespół, który w sobotę zapewnił sobie awans do Euro 2008. Historyczny. Sam Holender, choć zadowolony i wzruszony sukcesem, nie ma zamiaru na tym poprzestawać. Wie doskonale, że to dopiero początek drogi, jaką mogą przejść jego podopieczni. A że stać ich na wiele - przekonuje na każdym kroku.
Porażka z Finlandią była jak zimny prysznic. Eliminacje zaczynaliśmy z nadziejami, wzmagała je przede wszystkim osoba Beenhakkera na trenerskiej ławce. Tymczasem mecz zakończył się klęską, wynik i styl były podobne - straszne. Niektórzy zwracali uwagę, że to dopiero początek pracy Holendra nad Wisłą, że musi poznać graczy, a oni jego. Ich głos pozostawał jednak w cieniu ognia krytyki, co do dziś Beenhakker zresztą pamięta. Pojedynek z Finami zakończył reprezentacyjną karierę Tomasza Frankowskiego i Mirosława Szymkowiaka, solidnie przymknął drzwi do kadry Jerzemu Dudkowi i Arkadiuszowi Głowackiemu. Odkrył natomiast talent Łukasza Garguły, który później okazał się jednym z ważniejszych zawodników polskiej drużyny.
Wystarczyły cztery dni, kilka rozmów Beenhakkera z zawodnikami, by nasz zespół odmienił swe oblicze. Niewielu w to wierzyło. Na stadion Legii przyszło zaledwie 6 tys. widzów, co było szokiem. Zwłaszcza że kolejny rywal kadry, Serbia, był naprawdę atrakcyjny. Zaskoczył i Holender, który na boisko desygnował wyróżniających się graczy ligi polskiej, Pawła Golańskiego i Radosława Matusiaka. I nasi zagrali naprawdę dobrze, mieli inicjatywę, przeważali, stwarzali mnóstwo sytuacji. Zremisowali przez własną niefrasobliwość, ale mecz mógł tchnąć optymizmem. Okazało się, że Biało-Czerwonych stać na coś więcej, ale chyba nikt nie spodziewał się, że po miesiącu rozegrają mecz wręcz wspaniały. Kiedy do Chorzowa zjeżdżała naszpikowana gwiazdami Portugalia, wydawało się, że Polacy stoją na straconej pozycji. Beenhakker przekonywał, że to tacy sami ludzie jak nasi, że jego podopieczni są zdolni, utalentowani, ale na tle rywali wyglądali mizernie. Bo niby kto miał pokonać asów Manchesteru United, Chelsea Londyn, Valencii, czy FC Porto? Piłkarze Wisły Kraków, Legii Warszawa, Korony Kielce, rezerwowy Celticu Glasgow? Tymczasem okazało się, że wielkie nazwiska z wielkich klubów sukcesów nie gwarantują. To Polacy, genialnie nastawiani fizycznie i mentalnie przez swojego trenera, rozegrali kapitalny mecz, upokorzyli rywali, górując nad nimi niemal od pierwszej do ostatniej minuty. Nasi walczyli nie tylko ofiarnie, ale i grali pięknie dla oka, z rozmachem, polotem. Dwie bramki Euzebiusza Smolarka zdobyte w ciągu pierwszych osiemnastu minut spowodowały, że kibice przecierali oczy ze zdumienia, niedowierzając temu, co się dzieje. I co ważne, napór naszych nie słabł, cały czas parli na przeciwnika z wielką mocą. Skończyło się wynikiem 2:1, a choć mogło być i 5:1 - nikt nie żałował. W tym momencie nasza drużyna się narodziła. Zawodnicy przekonali się, że pod wodzą Beenhakkera są w stanie przekraczać pewne granice niemożności, a Holender udowodnił, że jego słowa o polskich talentach nie były wymawiane ku pokrzepieniu serc. Trener dotarł do swych podopiecznych. Potrafił ich scementować i w jakiś niezwykły sposób przepełnić wiarą w swe umiejętności, w swój zespół. - Beenhakker nas przekonał, że możemy dać z siebie więcej, niż nam się wydawało. Stworzył zespół z piłkarzy, którzy mają kłopoty, grają w swych klubach niewiele, niekiedy przyjeżdżają na zgrupowanie w kiepskim stanie psychicznym - te słowa Jacka Krzynówka mówią wiele. Selekcjoner nie bał się postawić na piłkarzy z ligi polskiej. To on odkrył talenty Łukasza Garguły, Pawła Golańskiego, Radosława Matusiaka, Jakuba Błaszczykowskiego, Grzegorza Bronowickiego, Wojciecha Łobodzińskiego i Dariusza Dudki. Jestem przekonany, że jego poprzednicy po fatalnym występie "Błaszcza" przeciw Finom, albo by go w ogóle od kadry odstawili, albo przestali powoływać na dłuższy czas. Tymczasem Holender dał Kubie kolejne szanse, bo widział w nim ogromne możliwości. I co? Dziś Błaszczykowski jest jednym z filarów reprezentacji, za rekordową sumę przeszedł z Wisły do Borussii Dortmund. - Trener nas odpowiednio poukładał, my tylko realizujemy jego polecenia - dodaje Maciej Żurawski. Kapitan naszej drużyny jest rezerwowym w Celticu Glasgow, coraz częściej mecze obserwuje z wysokości trybun, ale Beenhakker od niego rozpoczyna ustalanie składu. "Żuraw" nie zawodzi. Jest jednym z wielu graczy, którzy w klubach borykają się z przeróżnymi problemami, a w kadrze grają chwilami jak z nut. Przecież na ławce siada nawet Jacek Krzynówek, Mariusz Lewandowski, czy Grzegorz Bronowicki.
Awans na Euro 2008 wprowadził nas w euforię, ale nie może zamydlić oczu. Nie mamy wielkich graczy w kadrze i to fakt bezsporny. Sami zawodnicy o tym zresztą doskonale wiedzą, indywidualnymi umiejętnościami takim choćby Portugalczykom ustępują i to bardzo. Skąd więc wziął się sukces? Ano stąd, że stworzyli zespół. To był klucz do awansu. Beenhakker przekonał zawodników, że razem są w stanie osiągnąć wiele, że walcząc jeden za drugiego, zostawiając na boisku mnóstwo serca, mogą pokonać rywali, teoretycznie dużo wyżej notowanych i piłkarsko lepszych. Holender zdołał zmienić mentalność swych podopiecznych, pomógł im wyzbyć się kompleksów. Teraz stawia nowe cele. Jak mówi, zawodnicy zrobili jeden ważny krok, ale kolejny przez nimi. Bo choć awans jest sukcesem, prawdziwy splendor i sława czekają na boiskach Austrii i Szwajcarii, gdzie za niespełna rok rozegrane zostaną mistrzostwa Europy.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-11-20
Autor: wa