Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Od poczęcia jesteśmy kimś

Treść

Chłopiec z Florencji, który przeżył aborcję, "nie był zwykłym skupiskiem komórek, ale zdrowym chłopcem, dzieckiem, które przyszłoby na świat, gdyby ciąża trwała nieco dłużej" - zauważa przewodniczący włoskiego ruchu pro-life Carlo Casini na łamach miesięcznika "Tak dla życia". Mierzące 25 cm dziecko, u którego błędnie zdiagnozowano brak żołądka i na tej podstawie zdecydowano o pozbawieniu go życia, zmarło po kilku dniach od aborcji (pisaliśmy o jego dramacie w "Naszym Dzienniku"). Zdaniem Casiniego, przykład tego niewinnego chłopca pokazuje, że żyjemy w przerażającej kulturze śmierci, w której prawo do życia przyznaje się tylko zdrowym, nie zaś tym, którzy wymagają terapii i opieki.

Ludzie zakorzenieni w owej kulturze zabijania za wszelką cenę chcą zdyskredytować dziecko przed narodzeniem jako człowieka. Aby znaleźć usprawiedliwienie dla procederu aborcji, nie mówią o dzieciach (chyba że przez przejęzyczenie, jak to się niedawno zdarzyło Monice Olejnik), ale właśnie o "skupiskach komórek", "zygotach", "ciążach", ba, nawet "pasożytach", próbują bezbronne ludzkie życie zrelatywizować, zbanalizować, zohydzić.
"Stosunek do ciąży jest uczuciem bardzo subiektywnym, dla kobiety czekającej na dziecko od samego początku jest to człowiek, a w przypadku ciąży niepożądanej myśli czasem o niej jak o obcym ciele czy wręcz pasożycie, który zagnieździł się w niej wbrew jej woli. Co więcej, ta sama kobieta może mieć różny stosunek do własnych ciąż w zależności od fazy życia i sytuacji życiowej" - dywaguje Wanda Nowicka, przewodnicząca Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, niedoszła prezydent Warszawy, która publicznie przyznała się do aborcji. "Marek Jurek (...) jest prawdziwym rycerzem nienarodzonych, głos drży mu, kiedy mówi o zapłodnionych jajowych komórkach. Gdyby udało mu się zapewnić im pełną ochronę prawną, zmusić do rodzenia wszystkie kobiety chore, zgwałcone albo noszące uszkodzone ciąże, poczułby zapewne, że jego własne życie nie poszło na marne. Co jednak z egzekwowaniem tego prawa? Jak sprawić, żeby żadnej nie udało się usunąć? Jak sprowadzić na świat te wszystkie cierpiące, niechciane, bezbronne zygoty?" - wtóruje jej znana ze swych proaborcyjnych wysiłków Kazimiera Szczuka.
Także Joanna Kluzik-Rostkowska, hołubiona - z pewnością nie ze względów merytorycznych - wiceminister pracy, której powierzono przygotowanie rządowego programu polityki prorodzinnej, w wywiadzie dla "Dziennika" obwieszcza beztrosko: "Moja osobista wrażliwość jest jednoznaczna. Urodziłam trójkę dzieci. Za każdym razem doskonale wiedziałam, że mam w sobie dziecko, a nie potencjalne, przyszłe dziecko. Tylko że tu wkraczamy w sferę osobistych przekonań i muszę jakoś uszanować wszystkich, którzy uważają, że to płód, a nie dziecko".
Rzecznik praw dziecka Ewa Sowińska zwraca uwagę na to, że feministki celowo manipulują terminologią medyczną używaną w odniesieniu do poszczególnych biologicznych etapów rozwoju człowieka, aby znaleźć furtkę dla aborcji. - Określenia używane przez feministki to są medyczne fachowe nazwy, których studenci używają na zajęciach z embriologii - stwierdza Ewa Sowińska. - To, że te panie nimi się posługują, wynika być może z ich niewiedzy. Bo od momentu poczęcia dla każdego człowieka, a tym bardziej lekarza, jest oczywiste, że w łonie matki jest dziecko - dodaje.
Potworna manipulacja ideologiczna zostaje obnażona, gdy przyjrzymy się tragedii dziecka z Florencji. Po nieudanej próbie jego zabicia wszyscy zobaczyli, że urodził się nie płód, nie pasożyt, nie zygota - ale mały chłopiec. Jeśli nic już nie przemawia, może to dziecko przemówi do tych, którzy powątpiewają, że od początku jesteśmy "kimś", a nie "czymś", wraz ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu, poczynając od fundamentalnego prawa do życia - od poczęcia do naturalnej śmierci.
Anna Skopinska
Jolanta Tomczak
"Nasz Dziennik" 2007-03-23

Autor: wa