Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Od Noela do Kalu

Treść

Pięćdziesięciu piłkarzy z zagranicy znajduje się w kadrach zespołów naszej ekstraklasy. Najwięcej, bo aż ośmiu z nich, reprezentuje barwy płockiej Wisły, najmniej - tylko po jednym - Groclinu Grodzisk Wlkp., Lecha Poznań, Odry Wodzisław i Pogoni Szczecin. Czy ta ilość przechodzi w jakość? Czy zagraniczni gracze podnoszą poziom naszej ligi, czy są gwiazdami, dla których kibice przychodzą na trybuny? Zdania są bardzo podzielone.
Nigeryjczyk Kalu Uche, Serbowie - Aleksander Vukovic i Stanko Svitlica, rodak Uche Emmanuel Ekwueme czy Ormianin Wahan Geworgjan - te nazwiska są dobrze znane sympatykom futbolu i budzą dobre skojarzenia. Bo faktycznie są to piłkarze klasowi, prezentujący wysoki poziom i w dużej mierze decydujący o jakości gry czy to Wisły Kraków (Uche), czy Legii Warszawa (Vukovic i Svitlica), czy też Wisły Płock (Ekwueme - bardziej znany z gry w Polonii Warszawa - i Geworgjan). Wśród nich wyróżnia się przede wszystkim Uche, który już jest zawodnikiem europejskiego formatu, znanym daleko poza granicami Polski. A przypomnijmy, że sympatyczny i bardzo religijny Nigeryjczyk trafił do naszego kraju z rezerw Espanyolu Barcelona, gdzie nie poznano się na jego talencie. Zresztą i początki jego kariery pod Wawelem nie były usłane różami, dopiero pojawienie się trenera Henryka Kasperczaka pozwoliło mu w pełni rozwinąć skrzydła. Niedawno pojawiła się koncepcja, by Uche poszedł śladami Emmanuela Olisadebe i przyjął polskie obywatelstwo (a co za tym idzie, mógł występować w koszulce z Białym Orłem), ale to raczej mało prawdopodobne.

Racje Kasperczaka i racje Kaczmarka
Wspomniany Kasperczak jest zwolennikiem sprowadzenia do Polski klasowych piłkarzy z zagranicy. Wychodzi bowiem z założenia, że z jednej strony, ceny za naszych ligowców są ustalane na absurdalnym poziomie, a z drugiej, najlepsi polscy piłkarze grają w... Wiśle i by wzmocnić siłę ognia krakowskiej ekipy trzeba sięgnąć po obcokrajowców. I trudno Kasperczakowi nie przyznać racji. Latem przedstawiciele "Białej Gwiazdy" udadzą się do Brazylii, by tam obejrzeć poleconych im, znakomitych ponoć, futbolistów.
Nie wszyscy jednak nasi ligowcy (a raczej niewielu) mają takie możliwości jak Wisła i mogą pozwolić sobie na zakup gwiazd z zagranicy. Większość z nich kupuje obcokrajowców z tej prostej przyczyny, iż są oni tańsi niż polscy piłkarze. I wtedy nie ma nawet znaczenia, że prezentują troszkę niższy poziom. Czy to jest słuszny kierunek? Zapytajmy trenera Groclinu Bogusława Kaczmarka, a usłyszymy odpowiedź radykalną: - "Bobo" jest twardym przeciwnikiem sprowadzania z zagranicy piłkarskich - łagodnie mówiąc - średniaków, którzy blokują miejsca w składach młodym i utalentowanym Polakom. I tu Kaczmarkowi trudno nie przyznać racji. Niestety, nasze kluby wychodzą z założenia, że ze względów finansowych opłaca się zatrudnić niemłodego, co najwyżej średniego, ale taniego "kopacza" z zagranicy, niż inwestować w swojego nastolatka. Taki pogląd jest podążaniem w stronę ślepego zaułka. Dziś może (ale tylko "może") przynieść efekt, jutro na pewno zakończy się katastrofą.

Jest pięćdziesięciu - a ilu potrafi grać?
Na początku rundy wiosennej w kadrach zespołów pierwszej ligi znajduje się 50 obcokrajowców. Wspomniani już Uche, Vukovic, Svitlica, Ekwueme, Geworgjan, może Brazylijczyk Giuliano (Widzew Łódź), Argentyńczyk Mauro Cantoro (Wisła Kraków), Gruzin Mamia Dżikija (Amica Wronki), Litwin Grażvydas Mikulenas (Wisła Płock), Rosjanin Dmitrij Kłabukow (Zagłębie Lubin) - być może ich umiejętności odrobinę się różnią, ale są to piłkarze nieźli i na pewno zasługują na miejsce w składach swoich drużyn. Ale to tylko dziesiątka, a w naszej lidze gra aż pięćdziesięciu. Gdzie się podziała pozostała czterdziestka? Cóż, z małymi może wyjątkami lepiej byłoby... gdyby ustąpiła miejsca młodym, utalentowanym i żądnym gry nastolatkom z Polski.
Także spoglądając wstecz na nasze ligowe boiska raczej trudno dostrzec, by biegało nań wielu klasowych - naprawdę klasowych - piłkarzy z zagranicy. Było ich zaledwie kilku. Na pewno Emmanuel Olisadebe, obecnie Kalu Uche (to dwaj zdecydowanie najlepsi, prawdziwe gwiazdy europejskiego formatu), wcześniej wspomniany już Giuliano (był czas, że - w stołecznej Legii - prezentował się naprawdę znakomicie), kolejny Nigeryjczyk z Legii Kenneth Zeigbo, zapomniany, ale świetny Emmanuel Tetteh z Ghany (Olimpia/Lechia Gdańsk) czy Ukrainiec Andrzej Michalczuk z łódzkiego Widzewa. I na tym koniec. Obok nich byli też i gracze nieźli, solidni (szkoda, że zimą z Legii odeszli Białorusin Siergiej Omeliańczuk i Bułgar Radostin Stanew), ale i wielu, delikatnie mówiąc, słabiutkich piłkarzy...
Nie brakuje jednak zwolenników teorii, że warto sprowadzać obcokrajowców, nawet tych nie najwyższych lotów, bo podnoszą oni koloryt naszej ligi. Idąc tym tokiem rozumowania, dochodzimy do wniosku, że jest całkiem nieźle: nad Wisłą grają bowiem Nigeryjczycy, Kameruńczycy, Chorwaci, Bośniacy, Jugosłowianie, Brazylijczycy, Białorusini, Rosjanie, Litwini, Ukraińcy, Gruzini, Czesi, ale i Argentyńczyk, Francuz, Ormianin, Nowozelandczyk, Albańczyk... Szkoda tylko, że ilość nie idzie w parze z jakością.

Bo przyśnił mu się sen...
Często bywało jednak... wesoło. Tak, tak, z obcokrajowcami związanych jest sporo anegdot, mniej lub bardziej śmiesznych, ale na trwałe zapisanych w - najczęściej - nieoficjalnych kronikach klubów. Na początku lat 90. działacze Wisły Kraków postanowili podreperować klubowy budżet i w tym celu sprowadzili do Krakowa Kameruńczyka. Biedaczysko, o nazwisku Noel Sikhosana, (zresztą pierwszy Murzyn w naszej lidze) w piłkę grać nie potrafiło, ale przyciągnęło na trybuny komplet widzów i... po rozegraniu jednego meczu wróciło do ojczyzny. Później do Krakowa trafiali przeróżni Ukraińcy, po których znikał sprzęt z szatni bądź to oni znikali z pożyczonymi pieniędzmi. Nie trzeba dodawać, że arkanów sztuki futbolowej nie znali. Potem był Nigeryjczyk Agu (który został wybrany z dwójki testowanych graczy - tym drugim był Emmanuel Olisadebe), ale i on szybko uciekł z Krakowa po tym, jak... przyśnił mu się proroczy sen. Był też inny jego rodak o pseudonimie Chimezie, reklamowany jako król strzelców ligi... Hong Kongu. Atletycznie zbudowany napastnik wyróżnił się tylko tym, że podczas treningów kopał tak mocno, że... posłał do szpitala kilku swoich niedoszłych kolegów klubowych.
Problemy z obcokrajowcami mieli i działacze Legii Warszawa. Znakomity onegdaj Nigeryjczyk Kenneth Zeigbo cierpiał na tę przypadłość, że choć w piłkę grać potrafił, to za bardzo mu się nie chciało pracować. A i często wyjeżdżał do ojczyzny, skąd wracał po długim, długim czasie (bo np. uroczystości pogrzebowe jakiegoś członka rodziny trwały miesiąc...). Robiący furorę na ligowych boiskach Brazylijczyk Giuliano zapisał się w pamięci stołecznej drogówki i pracowników pewnej izby. A wątek krakowsko-warszawski niechaj zakończy Moussa Yahaya, który gdzieś przed dwoma laty został zatrzymany przez policję na ulicy Floriańskiej w Krakowie za... posiadanie woreczków z tajemniczym proszkiem. Jak sam się żalił, funkcjonariusze zajęli się nim pieczołowicie, gdy usłyszeli, że jest graczem Legii...
Ech, ci obcokrajowcy...
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 19-03-2003

Autor: DW