Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Obamie pomaga kryzys ekonomiczny

Treść

Z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, socjologiem, wykładowcą UKSW i Uniwersytetu w Bremie, rozmawia Anna Wiejak

Jak Pan ocenia przebieg kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych?
- W ogóle jest zaskoczeniem, że ci dwaj kandydaci zostali nominowani. McCain uchodził za outsidera. Początkowo mogło się wydawać, że jego kampania była bardzo mało skuteczna. Pojawiały się komentarze, że Republikanom udało się wybrać najsilniejszego kandydata. Również w przypadku Obamy była to wielka niespodzianka.

Republikanie stanowią stały przedmiot ataków medialnych...
- Ataki medialne zarówno na Johna McCaina, jak i Sarah Palin są konsekwencjami "ery Busha", której jak najszybszego końca życzy sobie większość liberalnych mediów. Obamie na pewno pomaga też kryzys ekonomiczny.

Na ile wiarygodni są obaj kandydaci?
- Obama, jak zresztą zauważa jego polityczny adwersarz, jest politykiem w zasadzie nieznanym, zasiadającym w Senacie zaledwie od trzech lat, zatem również niedoświadczonym. Mimo tego zwolennicy senatora z Illinois - w tym Collin
Powell i Zbigniew Brzeziński - podkreślają, że Obama jest osobą, która inspiruje ludzi, a to jest ważne w polityce. Tymczasem mimo że przypisuje mu się więcej kompetencji niż McCainowi, nie sądzę, aby jego program naprawy amerykańskiej gospodarki był bardziej skuteczny niż przedstawiony przez senatora z Arizony. Różnica polega na tym, że McCain, jak zresztą każdy republikanin, jest skłonny bardziej zawierzyć rynkowi niż Obama, podczas gdy nastroje dzisiaj są takie, jakie są. Mimo że w Stanach Zjednoczonych, gdzie zasada samoodpowiedzialności, państwa minimalnego, wolności gospodarczej jest nieporównanie bardziej zakorzeniona w społeczeństwie, niż ma to miejsce w Europie, przyczyn obecnego kryzysu - co nie do końca zresztą jest słuszne - upatruje się w braku nadzoru oraz braku odpowiednich regulacji. Tymczasem wśród jego przyczyn możemy wymienić także politykę kredytową i pewną, ukrytą politykę społeczną. Poza tym należy pamiętać o tym, że w kampanii wyborczej bardziej liczą się nastroje niż przekonanie, że to, co proponują kandydaci, stanowi gotowy plan do pokonania kryzysu gospodarczego.

Obietnice to jedno, natomiast rzeczywistość to drugie...
- Nie wiemy, w szczególności w przypadku Obamy, którą z wyborczych obietnic będzie rzeczywiście realizował i jaką będzie prowadził politykę po tym, jak zostanie wybrany. Dotyczy to nie tylko propozycji reform ekonomicznych, lecz również ubezpieczeń społecznych i służby zdrowia. Należy przypuszczać, że po tym, jak Obama zostanie wybrany na prezydenta, zostanie poddany dużym korektom.

Amerykanie wiedzą do końca, kim jest Barack Hussein Obama?
- Jego biografia jest bardzo szczególna, jego rodzina jest również bardzo szczególna. Nie jest on Afroamerykaninem w tym sensie, że nie pochodzi z jakiejś osiadłej od lat rodziny amerykańskiej. Na to pytanie muszą przede wszystkim odpowiedzieć sobie Amerykanie. Obaj kandydaci są bardzo antyestablishmentowi i obiecują zmiany. Być może to, że nie wiemy, kim do końca jest Obama, w dawnych czasach byłoby rzeczywiście negatywne. Dzisiaj, ponieważ ludzie słyszą jego zapewnienia o zmianie, które się nieco skonkretyzowały, uważają to raczej za zaletę niż wadę. Niezależnie od tego, kto będzie amerykańskim prezydentem, to będzie on amerykańskim prezydentem - były kiedyś obawy co do wyboru Kennedy'ego, jedynego dotychczas katolika w Białym Domu. Zastanawiano się, czy nie będzie za miękki, czy nie będzie antyamerykański. Pytano go, czy jako katolik nie będzie bardziej słuchał Papieża niż amerykańskiej konstytucji. I były to obawy nieuzasadnione. Nie ukrywam, że z mojego punktu widzenia sensowniejsza wydaje się kandydatura McCaina, że takie względy jak brak doświadczenia, program gospodarczy oraz inne proponowane przez Obamę rozwiązania mnie nie przekonują, ale nie sądzę, żeby zmiana polityki - niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem - była zbyt gwałtowna. Każdy prezydent będzie działał w pewnych ramach systemu amerykańskiego, w ramach interesów narodowych Ameryki, pod kontrolą amerykańskiego wyborcy oraz w otoczeniu ekspertów i senatorów.

Obama otrzymuje ogromne sumy na prowadzenie kampanii. Czego ofiarodawcy spodziewają się w zamian?
- Obama, mimo że zrezygnował z dotacji federalnych na kampanię, ma dużą przewagę finansową nad McCainem. Jest to o tyle zaskakujące, że wydawało się, iż tzw. wielki biznes, ludzie zamożni, będą popierać Republikanów. Tymczasem okazuje się, że rzeczywiście udało mu się zmobilizować bardzo duże pieniądze. Tak było też w walce z Hilary Clinton, co do której wydawało się, iż to ona uzyska poparcie establishmentu. Czego oczekują grupy interesów? - tego samego, co przy każdej zmianie ekipy, a mianowicie zamówień rządowych, polityki, która z ich punktu widzenia byłaby sensowniejsza, stanowisk i pozycji. Niektórzy też przyłączają się do obozu potencjalnie zwycięskiego. Należy przy tym pamiętać, że amerykański system wyboru prezydenta jest niesamowicie długi i wymaga nie tylko pokazania formy fizycznej, lecz również dużo umiejętności od retorycznych aż po interpersonalne, w tym umiejętności skupiania przy sobie ludzi. Siłą amerykańskiego systemu jest jego otwartość, natomiast przykład Obamy jest tego najlepszym dowodem. Można zaobserwować podział na "dwie Ameryki": liberalną (California, Masachussets, East Coast) i bardziej konserwatywną, tradycyjną Amerykę Środkowowschodnią, która wyraźnie go odrzuca i trochę się obawia tej prezydentury.

Na ile wiarygodne są wyniki przedwyborczych sondaży?
- Sondaże są zawsze elementem gry wyborczej. Z tym że nie sądzę, żeby instytuty, które je przeprowadzają, posuwały się do fałszowania danych. Sądzę, iż starają się wpływać na wyniki chociażby poprzez odpowiedni dobór respondentów czy metody. Wszystko zweryfikują wybory. Wynik zaś tych ostatnich będzie zależał od stopnia zmobilizowania elektoratu oraz od tego, jak zagłosują stany dotychczas niezdecydowane. Często mówi się o tzw. efekcie Bradleya - ludzie w pewnych sytuacjach, co zresztą wiemy z badań, nie przyznają się do swoich preferencji.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-10-25

Autor: wa