Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Obama walczy, Romney przyczajony

Treść

Zwiększa się przewaga prezydenta USA Baracka Obamy nad jego republikańskim rywalem Mittem Romneyem przed zaplanowanymi na 6 listopada wyborami prezydenckimi.

Według sondażu przeprowadzonego przez Reuters/Ipsos na obecnego szefa Białego Domu chce głosować 49 proc. Amerykanów, zaś na przedstawiciela opozycji 42 procent. Nieco inaczej prezentują się jednak wyniki agencji Rasmussena, z których wynika, że jeśli obywatele mieliby wybierać spośród trzech pozostałych ciągle w grze kandydatów, wówczas wyniki prezentowałyby się inaczej. Na Romneya chciałoby głosować 44 proc. Amerykanów, na Obamę 39 proc., a na kongresmana z Teksasu Rona Paula 13 procent. Fakt, że Obama zwiększył w ciągu ostatniego miesiąca przewagę nad swoim głównym rywalem aż o 3 punkty procentowe, oznacza jedynie, że kandydat Partii Republikańskiej tak naprawdę nie rozpoczął jeszcze generalnej kampanii ogólnokrajowej, choć w praktyce zagwarantował sobie nominację po tym jak Rick Santorum i Newt Gingrich wycofali się z rywalizacji. Wzrost poparcia dla Obamy sondażownie upatrują też w mijającej właśnie rocznicy zabicia Osamy Bin Ladena. Dzięki niemu Obama po raz kolejny zapewnił rodaków o zaangażowaniu w troskę o bezpieczeństwo kraju. Prezydent odbył w tym czasie także podróż do Afganistanu.
Z badań wynika, że aż 47 proc. ankietowanych jest niezadowolonych ze sposobu, w jaki Barack Obama sprawuje swoją prezydenturę. - Nasza ekonomia wciąż wydaje się dławić. A notowania zadowolenia z rządów są zawsze mocno związane z gospodarczym optymizmem, i jeśli opinia społeczna widzi takie rzeczy, jak np. spadające bezrobocie oraz inne sygnały poprawy ekonomicznej, są wówczas skłonni głosować za status quo - co w tym wypadku oznacza pozostawienie najwyższego urzędnika na jego posadzie - twierdzi Julia Clark z Ipsos. W kwietniu poziom bezrobocia spadł w USA do 8,1 proc. i jest najniższy od stycznia 2009 roku, kiedy Obama zasiadł w fotelu prezydenckim. Jednak zdaniem przedsiębiorców, w dalszej perspektywie tempo wzrostu miejsc pracy nie będzie już tak duże. Najpoważniejszy bój toczy się jednak o głosy tzw. wyborców niezależnych, którzy nie są skłonni jednoznacznie popierać jednego z dwóch największych ugrupowań. Wyborcy niezdecydowani, według najnowszych sondaży, również patrzą na prezydenta nieco łaskawszym okiem niż jeszcze przed miesiącem. W kwietniu swoje niezadowolenie z obecnej administracji wyrażało aż 57 proc. spośród nich, dziś jest to - 48 procent. - Wyborcy niezależni, to wydaje się oczywiste, odegrają kluczową rolę w nadchodzących wyborach - zauważa Clark. - Tak spory skok poparcia wśród niezdecydowanych wydaje się znaczący. Obama zdobywa go z miesiąca na miesiąc. A biorąc pod uwagę to, w jak trudnej sytuacji się obecnie znajduje, każdy przyrost popularności jest dla niego na wagę złota - dodaje analityk. W opinii prezydenckich doradców, równie ważnym elementem kampanii, oprócz pozyskania głosów niezależnych, będzie zdobycie poparcia wśród społeczności hiszpańskojęzycznej, która stanowi duży procent amerykańskiej populacji. PR-owcy zamierzają też przekonać grupę, która przez wielu polityków bywa lekceważona. Chodzi o obywateli pochodzących z Azji. Według najnowszych badań, amerykańscy Azjaci zamierzają wziąć udział w wyborach prezydenckich w rekordowej liczbie.

Łukasz Sianożęcki

Nasz Dziennik Czwartek, 10 maja 2012, Nr 108 (4343)

Autor: au