Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Obama potraktował Polskę i Czechy jak kartę przetargową

Treść

Z prof. Thomasem Michaudem, wykładowcą z Wheeling Jesuit University (Wirginia Zachodnia, USA), rozmawia Łukasz Sianożęcki
Barack Obama i jego administracja dużo ostatnio podróżują po świecie. Prezydent był na kilku szczytach międzypaństwowych, Hillary Clinton w Indiach. Jak Pan ocenia politykę zagraniczną jego gabinetu?
- Polityka zagraniczna Obamy jest ogólnie nieco bezładna i naiwna. W zależności od narodu i okoliczności zachowuje się on, jakby próbował się dopasować i starał się zaspokoić wszystkich. Nie chce się angażować w niepokoje w Iranie czy Hondurasie, lecz woli zająć się rozwijaniem relacji z Izraelem. Wydaje się, że zmierza do przywrócenia tej polityki zagranicznej USA, która denuncjuje naszą silną pozycję ugruntowaną w przeszłości. Najwyraźniej wierzy w to, że siła, jaką pokazały Stany Zjednoczone, jest jedynie agresywną, militarystyczną pozą, która stwarza więcej problemów i przysparza więcej wrogów, niż będzie w stanie kiedykolwiek pokonać. Jego ostatnie wypowiedzi, szczególnie jako prezydenta, wydają się wskazywać na to, że wstydzi się on siły i pozycji, jaką reprezentuje jego kraj.
Jak Pan ocenia politykę Obamy wobec Rosji? Co Pan sądzi o strategii "zresetowania" wzajemnych stosunków i zbliżenia z Moskwą?
- Prezydent chce, by nasz kraj był postrzegany za granicą jako lider we wprowadzaniu "Nowego porządku światowego" (New World Order), w którym stare antagonizmy zostaną zapomniane. Największym problemem w takim postrzeganiu jest to, że to podejście rodem z fantastyki, zupełnie nierealistyczne i bardzo nieostrożnie idealistyczne. Polityka "resetowania" stosunków z Rosją jest w zasadzie kapitulacją wobec rosyjskich gróźb, co szczególnie uwidoczniło się podczas jej inwazji na Gruzję w sierpniu 2008 roku. Wydaje się także, że Obama, ulegając Moskwie, zrezygnuje z tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Przehandluje ją za nowe porozumienie o redukcji zbrojeń START, które wygasa wraz z końcem obecnego roku. Rosja przecież jasno wyraziła się, że nie życzy sobie tego systemu antyrakietowego w środkowej Europie. Jeśli więc Obama zrezygnuje z tej instalacji, stanie się to wspaniałą okazją dla Kremla, by ogłosić posiadanie ciągle ogromnych wpływów w państwach, które należały niegdyś do sowieckiego bloku. Pokaże to także, że obecna administracja Białego Domu jest podatna na wszelkie rosyjskie groźby i próby zastraszania. Już wcześniej, obcinając o 15 proc. środki przeznaczone w roku 2010 na tarczę w środkowej Europie, USA pokazały, że uginają się pod naciskami ze strony Kremla. Jeśli Obama zarzuci ten projekt lub będzie w dalszym ciągu obcinał fundusze zarówno na niego, jak i jemu podobne, nic nie będzie stało na przeszkodzie, aby zachęcić do zaostrzania agresywnej polityki kraje takie jak Iran czy Korea Północna, nic nie będzie także powstrzymywało autokratów pokroju Putina. Z drugiej strony pokaże, że sojusznicy Stanów Zjednoczonych, tacy jak Polska czy Czechy, zostali potraktowani jako karty przetargowe służące do uzyskania oszczędności w budżecie, wymuszonych przez kolosalny deficyt powstały w wyniku nierozsądnych reform wewnętrznych. Ponadto porzucenie lub czasowe zawieszenie budowy tarczy podważy także w dużym stopniu zaufanie Polski i Czech do USA. Obama zdaje się nie zauważać prawdziwych różnic i problemów, jakie istnieją między Waszyngtonem a Moskwą. Nie jest świadomy tego, że to wcale nie chodzi o "bieg" relacji tych dwóch państw, który wrzucił Bush, a który Obama zamierza "zresetować", lecz o to, że Putin zmierza do tego, aby odzyskać władzę nad niepodległymi już dziś państwami, które niegdyś były satelitami Związku Sowieckiego, jak choćby Czechy czy Polska.
Niektóre z amerykańskich gazet, jak np. "New York Times", twierdzą, że tarcza antyrakietowa w Polsce nie zagraża Rosji, a jednocześnie wcale nie chroni przed zagrożeniami ze strony takich państw jak Iran czy Korea Północna. Jedynym zaś beneficjentem budowy tej instalacji będzie Pentagon. Co Pan sądzi o takich analizach?
- Tego typu rządowe media, jak śmiało można nazwać "New York Timesa", są jedynie instrumentem propagandy. Ich wysiłki skupiają się na tym, aby obniżyć w oczach opinii publicznej prawdziwy potencjał nuklearny Ahmadineżada w Teheranie czy Kim Dzong Ila w Phenianie. Tak więc częścią ich strategii jest odwracanie uwagi społeczeństwa od problemu bezpieczeństwa narodowego czy suwerenności i totalne skupienie się na tzw. kryzysie, który rzekomo, nie wiadomo skąd, dosięgnął Amerykę. Zwracając uwagę głównie na kryzys w ekonomii, energetyce czy służbie zdrowia, czynią Amerykanów bojaźliwymi, a jednocześnie coraz bardziej podatnymi na inżynierię społeczną i manipulację, tak że skupiają się jedynie na polityce wewnętrznej.
Obama próbował także bezskutecznie przekonać Moskwę do zrezygnowania z dofinansowywania irańskiego programu nuklearnego. Czy myśli Pan, że miał w ogóle taką szansę?
- Moskwa jest więcej niż zadowolona z faktu, iż Teheran posiada pociski nuklearne bliskiego i dalekiego zasięgu, toteż nie zaprzestanie swojego dofinansowywania. Jednocześnie potężny Iran jako sojusznik Moskwy daje jej możliwość stworzenia pewnej organizacji niejako w opozycji do NATO. Powtarzam: Putin i inni przedstawiciele aparatu władzy w Rosji dążą do odnowienia rosyjskiej hegemonii, zwłaszcza na terenach byłego imperium sowieckiego. Dlatego też m.in. nie zawahali się przed siłowym przyłączeniem dwóch gruzińskich prowincji do mateczki Rosji. Iran uzbrojony w broń nuklearną, próby destabilizacji NATO i tym podobne działania tylko Moskwie tę sprawę będą ułatwiały.
Jest jakaś dziedzina polityki, w której obecny prezydent USA odnosi widoczne sukcesy?
- Największym sukcesem tej administracji jest to, że Obama wraz ze swoimi nominacjami na sekretarzy, sędziów oraz przy demokratycznej większości w Kongresie nadal nie traci na popularności. "Obamomania" w mediach wciąż trwa. Media, które podobnie jak rządy "same się wyżywią", ogrzewają się dziś w blasku swojego "zbawcy". Obama jednak wie, że ich poparcie nie jest niezmienne, dlatego traktuje je z odpowiednimi honorami. Z drugiej strony największą porażką, jaka nasuwa się tutaj automatycznie, jest wprowadzenie tzw. Pakietu Stymulującego. Po pierwsze, jego nazwa ulegała ciągłej zmianie. Najpierw był to program stymulujący, następnie regenerujący, a dziś słyszymy, że jest to pakiet stabilizujący. Tym samym jego autorzy przyznają, że nie ma on wcale na celu w jakikolwiek sposób pobudzać gospodarkę, ale jedynie ją stabilizować na jako takim poziomie, aby sprawy się nie pogorszyły. Jednakże i tę kompromitację usłużne media skrzętnie zatuszowały. Jednocześnie powoli można zauważyć spadek zaufania do prezydenta, co odbija się w ostatnich badaniach opinii publicznej. Spowodowane jest to rosnącym bezrobociem, ciągłym i niespodziewanym wzrostem różnorodnych podatków, zarówno na poziomie rządowym, stanowym, jak i lokalnym, a także przebudzeniem się części społeczeństwa z "obamomanii". Coraz więcej osób dostrzega, jakie są tak naprawdę "nowe szaty cesarza". Jako przykład warto wymienić rosnący w siłę ruch protestacyjny "herbatek towarzyskich" (Tea Parties). Media jednak w swoim stylu przemilczały tę inicjatywę, ale trudno było nie zauważyć, kiedy 4 lipca ulicami miast przeszły milionowe protesty przeciwko polityce Obamy, zarówno zagranicznej, jak i wewnętrznej, w szczególności przeciwko lekkomyślnemu powiększaniu deficytu. Ruch ten używa hasła Amerykańskiej Rewolucji "Don't Tread On Me" (Nie depcz po mnie), kiedy to 13 kolonii postanowiło odłączyć się od imperium brytyjskiego. Hasło to było wówczas umieszczane na fladze obok obrazu grzechotnika gotowego do ataku. Ostrzegał on każdego, kto chciałby mu zagrozić, że nie jest to zbyt rozsądna decyzja. Podobnie jak wtedy ruch wolnościowy, warte zainteresowania wydają się dziś Tea Parties.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-07-22

Autor: wa