O życiu i rodzinie przy świątecznym stole
Treść
Ks. bp Antoni Dydycz, ordynariusz drohiczyński
Materialistyczny system właściwej sobie ideologii usiłuje podporządkować gospodarkę, życie ludzkie, przybierając nową postać, od nowa uznając się za jedyną siłę postępową. Ale cóż to za postęp, gdy uderza w życie człowieka? Skoro ktoś może powiedzieć, że życie nie zaczyna się od poczęcia, tylko od któregoś z tygodni jego trwania; skoro ktoś inny może określić, w jakim momencie można, względnie należy, przerwać pasmo życia ludzkiego - to sprawa jest poważna.
I. Matka jak Pan Bóg
W świątecznych dniach chętnie odwiedzamy rodziny, dzielimy się wspomnieniami, chcąc jakby cofnąć się w czasie i "uśmiechom dzieciństwa" przywrócić ich szczególny urok, zwłaszcza w aktualnie przeżywanej rzeczywistości. Wtedy to nasza wyobraźnia przypomina nam najbliższych, a wśród nich matkę, ojca, rodzeństwo.
Wspominamy wówczas ich spojrzenie na rodzinę, na wiarę i miłość do Ojczyzny. Chętnie sięgamy do różnych anegdot. Początki bowiem są zawsze początkami. Trudno więc do tego rodzaju doświadczeń nie odwołać się w tych dniach, kiedy tak dużo mówi się o życiu ludzkim, o jego godności i wielkości, a sprawa prawnego umocowania integralności i nienaruszalności życia ludzkiego jawi się nam jako coś, co w pewnej mierze będzie w stanie uwolnić ludzi od poczucia swoistej tymczasowości, a nawet zagubienia.
Lęk zaś zaczyna na nowo gościć w ludzkich sercach, i to ze zdwojoną mocą. Skoro ktoś może powiedzieć, że życie nie zaczyna się od poczęcia, tylko od któregoś z tygodni jego trwania; skoro ktoś inny może określić, w jakim momencie można, względnie należy, przerwać pasmo życia ludzkiego - to sprawa jest poważna. Bo czymże ten ktoś będzie się kierował? Jakimi przesłankami? Jak dotąd najbardziej nachalne są te argumenty, które z jednej strony, są zakorzenione w egoizmie, a z drugiej - w rachunku gospodarczym. A jedno i drugie, niestety, nie należy do kręgu przyjaciół człowieka.
Warto więc w tym świątecznym okresie przypomnieć bardziej ludzkie spojrzenie na życie człowieka, na macierzyństwo i ojcostwo. Rodzicielstwu trzeba dopomóc, aby odzyskało swą niezależność od nieprzychylnych mu motywacji i odkryło piękno współuczestnictwa w stwórczej mocy Boga.
Leży przede mną pierwszy tom "Dziedzictwa" Zofii Kossak, primo voto Szczuckiej, a secundo voto - Szatkowskiej. Ale tę książkę podpisała jedynie panieńskim nazwiskiem, bo jest to rzecz o Kossakowskiej sadze. A zaczęło się wszystko w połowie XIX wieku. Rodzina Zofii boleśnie doświadczyła carskich prześladowań, ponieważ jej ojciec, ojciec sześciu córek, został skazany na zesłanie i przebywał poza domem przez osiem lat. Powrócił innym człowiekiem. I to dzięki niemu druga z kolei z jego córek, Zofia, mogła poślubić Juliusza Kossaka, coraz bardziej cenionego i znanego malarza, ale dla niektórych kręgów społecznych był jednak tylko malarzem.
Małżeństwo panny Zofii Gałczyńskiej z Juliuszem Kossakiem uznano więc za mezalians. Sytuacja uległa dodatkowo pogorszeniu, kiedy to stosunkowo biedne małżeństwo odważyło się przyjąć aż czwórkę dzieci, a zaraz na początku dwóch wspaniałych bliźniaków. Niektóre ze znajomych Zofii Kossakowej, babci autorki "Dziedzictwa" - także Zofii z Kossaków, współczuły z powodu tak wielkiej liczby dzieci! Czy to robiły szczerze, czy z racji mody, zaczynającej już wtedy dawać o sobie znać, tego nie da się sprawdzić. Ale Pani Kossakowa im odpowiadała, "że matka, jak Pan Bóg, może kochać wszystkie swe dzieci, każde z osobna i każde najwięcej" (Zofia Kossak, Dziedzictwo, Warszawa 1961, s. 201).
Pani Kossakowa mogła być na swój sposób spokojna, gdyż w takim jej przekonaniu utwierdzał ją mąż. Te tematy były też częstym przedmiotem ich małżeńskich dialogów. A to głębokie i wymowne przekonanie małżonki gościło również w sercu męża. Ojciec przecież także jest "jak Pan Bóg, może kochać wszystkie swe dzieci, każde z osobna i każde najwięcej". I w jego sercu nigdy nie zabraknie miłości, skoro bierze przykład z samego Stwórcy.
Państwo Kossakowie pewnego razu - "Rozmawiali do późna w noc... Nareszcie uznali temat za wyczerpany i poszli przed spaniem rzucić okiem na dzieci. Stefcio spał słodko w klasycznej pozie niemowląt z piąstkami przy uszach, starsi wspaniale rozwaleni, niby zapaśnicy, których sen obezwładnił nagle w toku walki. Czy nie cudni? - szepnęła matka z zachwytem" (jw., s. 209-210).
II. Czy można lękać się zachwytu nad życiem?
Przez nasze środki komunikacji społecznej przesunęła się już niejedna fala dyskusji na temat potrzeby wniesienia poprawki do Konstytucji, aby podkreślić, że życie ludzkie posiada gwarancje konstytucyjne od poczęcia do naturalnej śmierci. Jeszcze sto lat temu taka sprawa nie nasuwałaby jakichkolwiek trudności. Jest to przecież oczywiste. Życie ma charakter niepodzielny. Życia nie można dezintegrować. A jednak zło nie śpi. I na różne sposoby usiłuje uderzać człowieka, posługując się raz jednym, a kiedy indziej innym sposobem.
W naszych czasach umiłowało sobie metodę podziałów. Oczywiście, od strony propagandowej słyszymy moc sloganów o wspólnocie rodzaju ludzkiego, o potrzebie jednoczenia się - ale w oparciu o co? Po głębszej analizie tego wszystkiego dochodzimy do wniosku, że jedynym kryterium jednoczenia się ludzi może być rachunek gospodarczy. I z tego względu ci sami, którzy mówią o prawach ludzkich, postrzegają je jako wypadkową strat i zysków materialnych. Dla nich nie jest zupełnie żadnym problemem aborcja, względnie eutanazja. Jeżeli walczą, to jedynie o to, aby czas dla aborcji wydłużyć jak najbardziej i przyspieszyć możliwość eutanazji. W takim momencie rodzi się pytanie: jak to możliwe? Rzeczywiście, jak to możliwe, że znajdują posłuch?
Nie jest łatwo znaleźć na tak postawioną kwestię odpowiedź. Ale ona gdzieś jest. Najpierw wypada zwrócić uwagę na systematyczne zawłaszczanie środkami komunikacji społecznej przez wyznawców absolutyzmu rachunku ekonomicznego. A skoro jest tak, to fale powietrza mają stale jednokierunkowe działanie. Nic też dziwnego, że każdy inny sposób patrzenia budzi potworne protesty i wyjątkową agresję. Współcześni bowiem budowniczowie kolejnej wieży Babel denerwują się, że jest ktoś, kto im przeszkadza w podporządkowaniu życia i władzy pieniądza.
I tak materialistyczny system właściwej sobie ideologii usiłuje podporządkować gospodarkę, życie ludzkie, przybierając nową postać, od nowa uznając się za jedyną siłę postępową. Ale cóż to za postęp, gdy uderza w życie człowieka?
III. Pozwólmy na szczerość
Już od paru lat w Polsce obchodzimy Dzień Świętości Życia. Jest on uznany także przez kręgi laickie, chociaż nadaje się mu w tym wypadku znaczenie wybiórcze i raczej nastawiony jest na konserwację tzw. posiadaczy życia. Powodem jest strach przed integralnym spojrzeniem na życie, lęk przed uznaniem podmiotowości życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci.
I jak zwykle, zwolennicy tego kierunku mają pełne usta frazesów o tolerancji, równości. Ale jak to jest z tą tolerancją, kiedy nie dotyczy ona nienarodzonych i nie bierze pod uwagę chorych i starych? Jak to jest z tą równością, skoro dają o sobie znać te same zastrzeżenia? Takimi jednak sprawami "wizjonerzy" postępowej drogi się nie przejmują. Od czego są media? One powinny zagadać wszystko i wszystkich, którzy inaczej patrzą na rzeczywistość ludzką. Można ich przecież cynicznie wykpić, ośmieszyć. A co z deklarowanym szacunkiem dla ludzkiej godności? Kto by się o to martwił? Przecież takie głosy nie muszą być słyszalne.
Doświadczyliśmy tego rodzaju podejścia do spraw ludzkiego życia w ostatnich dniach, zwłaszcza w czasie prezentowania na różny sposób stosunku do życia podczas manifestacji, jaka miała miejsce w Warszawie dnia 28 marca tego roku, na placu Konstytucji w Warszawie. Jeszcze wtedy nie były znane opinie środowiska rzekomo postępowego: o Polsce, o wartościach, o uczciwości, a zwłaszcza o prawdzie. Nagrania pojawiły się nieco później. Ale z tego, co się działo podczas powyższej manifestacji, można przekonać się, o co tak naprawdę chodzi. Z pewnością nie o życie, nie o godność życia, nie o jego bezpieczeństwo.
Tak silnie, ale jedynie słownie propagowane tolerancja i równość ujawniły się najbardziej wtedy, kiedy cynicznie, choć groteskowo ukazywano, jak należy się obchodzić z przeciwnikami. Należy ich wysłać w kosmos! A więc pozbawić prawa do bycia we wspólnocie ludzkiej! Taka to jest tolerancja oparta na papierze i słowach. Tolerancja bez Boga! Szybko wychodzi na jaw rzeczywistość takich przekonań.
O szczerości przekonań mogły wiele powiedzieć transparenty z napisami pełnymi wrogości, agresji i braku minimum szacunku. I oczywiście nie można zapominać o słowach, nie można zapominać o uśmiechach, gestach. Tak, często powinniśmy przypatrywać się tamtym scenom z placu Konstytucji. Dla poznania prawdy, dla ochrony życia. Ptakom składającym jaja nie wolno przeszkadzać. I tutaj jakoś ci ludzie widzą integralność procesu życia. Natomiast w odniesieniu do człowieka stawiają barierę! Skąd ta nienawiść do człowieka? W takiej chwili trzeba przywołać naukę Jana Pawła II: nikt z nas nie pozna siebie samego bez Chrystusa. Bez Chrystusa nie poznamy też innego człowieka. Nie pokochamy.
IV. Pozwólmy na powrót nadziei
Tego samego dnia - 28 marca - w kościele św. Aleksandra w Warszawie i wokół zgromadziło się parę tysięcy ludzi, aby najpierw wziąć udział we Mszy św., modlić się o przywrócenie życiu ludzkiemu wszelkich praw, jakie mu się należą. Następnie odbyła się manifestacja w kierunku gmachu Sejmu i Senatu Rzeczypospolitej. Atmosfera pełna powagi dawała o sobie znać, bo i sprawa jest wyjątkowo poważna, gdyż bezpieczeństwo życia jest czymś najpoważniejszym. Śpiewano pieśni, odmawiano modlitwy. Rozległa się "Bogurodzica". Jak ongiś pod Grunwaldem, jak w czasie wielu innych decydujących o przyszłości Polski wydarzeń. Teraz troska o przyszłość własnego Narodu pasowała na rycerzy kobiety i matki, a nawet młodzież i dzieci. Wszyscy postanowili stanąć na straży ludzkiego życia.
Niesiono wiele polskich flag. Dobrze się czuł kolor biało-czerwony w słonecznej atmosferze duchowej tych ludzi. Był u siebie. Jedną wszakże z flag, wielkich rozmiarów, niosło poziomo kilkanaście osób. I był taki moment, kiedy pod tą flagą znalazł się maleńki chłopczyk. Jak on pięknie wyglądał! Jak on czuł się tam dobrze! Był u siebie. Był w Polsce, którą wyrażał ten wielki sztandar biało-czerwony, a którą biły serca niosących go, modlących się w intencji tego chłopczyka, w intencji jego kolegów i koleżanek, młodszych i starszych, w intencji Polski, z nadzieją na nasze moralne zmartwychwstanie. Niech ta nadzieja stanie się treścią wielkanocnych życzeń. Alleluja!
żródło: "Nasz Dziennik" 2007-04-07
Autor: mj