O prawo do polskiego
Treść
Przed sądem cywilnym w Hamburgu rusza dziś precedensowy proces w sprawie zakazu posługiwania się językiem polskim w czasie spotkań i rozmów polskich rodziców z ich własnymi dziećmi na terenie Niemiec.
Sprawę wytoczył miastu Hamburg Wojciech Pomorski, polski rodzic, który po rozstaniu z żoną, obywatelką Niemiec, od 3,5 roku nie może spotkać się ze swoimi dziećmi bez obecności osób trzecich i rozmawiać z nimi w języku polskim.
Dzieci Pomorskiego, podobnie jak wielu innych polskich rodziców, uczą się po angielsku, francusku, nie mogą jednak uczyć się po polsku.
Wobec dyskryminacji, której we własnym przekonaniu doznaje wskutek decyzji Jugendamtu (niemieckiego urzędu ds. młodzieży), ojciec domaga się zasądzenia odszkodowania, przeprosin na piśmie od władz Hamburga i możliwości wglądu do akt, które prowadził i prowadzi Jugendamt w sprawie jego dzieci.
Zdaniem Pomorskiego, prezesa Polskiego Stowarzyszenia Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, jego żądania odszkodowawcze mają wymiar symboliczny wobec krzywd, jakich będzie dowodził przed sądem niemieckim.
Działania Jugendamtu - który tłumaczy się brakiem możliwości wyznaczenia kuratorów posługujących się językiem polskim, którzy uczestniczyliby w spotkaniach ojca z dziećmi - mają poparcie władz Hamburga. Reprezentantka hamburskiego senatu Birgit Schnieber-Jastram, która zapoznała się ze sprawą, nie widziała nic niestosownego w tym, że zakazano dzieciom mówić po polsku.
Była żona Pomorskiego wyjechała z córkami do Austrii. Dopiero po dwóch latach doszło do spotkania. - Dobrze znany mi jest przypadek Nowozelandczyka mieszkającego w RPA, którego żona Niemka wywiozła dzieci do Niemiec. W sytuacji ewidentnego uprowadzenia, wobec obowiązującej konwencji haskiej, państwo niemieckie było zobowiązane zwrócić dzieci ojcu. Tak się jednak nie stało - relacjonuje Pomorski.
- Jest niesamowicie dużo takich przypadków rodziców francuskich czy amerykańskich - wskazuje Pomorski. - Dziwi mnie, że jestem pierwszym, który doprowadził do takiego procesu. Jak dotąd żadnemu z poszkodowanych rodziców to się nie udało, bo ludzie nie wytrzymują szantażu dziećmi - stwierdza. Szantaż ma polegać na tym, że urzędnicy uzależniają kontakt z dziećmi od przyjęcia zobowiązania do niemówienia do nich po polsku.
- Gdy sąd decyduje, że w danym przypadku rodzic może mieć z dziećmi jedynie kontakty nadzorowane, wówczas Jugendamt, który ma prawo wykonywania takiego nadzoru, samowolnie poszerza wyrok sądowy, nakazując rodzicowi posługiwanie się w rozmowach z dziećmi jedynie językiem niemieckim, podczas gdy to nie należy do treści orzeczenia - wyjaśnia Pomorski.
Polacy w Niemczech od lat domagają się równego traktowania mniejszości narodowych w Niemczech i w Polsce. Pomorski podkreślił, że nie rozumie głosów, które sugerują, że za obecnych rządów pogorszyły się stosunki polsko-niemieckie. Po tym, co przeżył on i wielu innych polskich rodziców, trudno mu uznać, że coś takiego może mieć miejsce.
Maciej Marosz
"Nasz Dziennik" 2006-12-22
Autor: wa