O muzycznej przyjaźni i polskiej muzyce
Treść
Ze znakomitą flecistką Ewą Murawską rozmawia ks. Arkadiusz Jędrasik Co przesądziło o wybraniu przez Panią drogi artystycznej? - Trudno powiedzieć. Być może splot różnych wydarzeń: pierwsze sukcesy, wspaniali nauczyciele, muzyczna rodzina, a po pewnym czasie silna ciekawość muzyki, która rodziła się od najmłodszych lat. Studiowała Pani u znakomitego francuskiego flecisty Patricka Gallois... - Wszystko zaczęło się latem 2003 r. w Toskanii, gdzie jako stypendystka rządu włoskiego byłam na kursie fletowym Accademia Musicale Chigiana właśnie w klasie maestra Gallois. Pod koniec kursu w urokliwej kawiarni nad filiżanką cappuccino maestro zaprosił dwie uczestniczki kursu na studia. To była Anna-Sofie Landert z Danii i ja. Nie zapomnę dwuletnich studiów w Paryżu, gdzie co semestr zdawaliśmy egzaminy po to, by móc studiować dalej. Studia paryskie wspominam z ogromnym sentymentem. Praca z maestro Gallois otworzyła przede mną zupełnie nowe spojrzenie na dźwięk, technikę, słowem - wszystkie elementy gry. Ale przede wszystkim na samą muzykę. Po zajęciach godzinami chodziliśmy po Paryżu, zaglądając do miejsc tak ważnych w europejskiej kulturze muzycznej! Ukazała się właśnie Pani debiutancka płyta. Proszę o niej opowiedzieć... - Muzyka polska od dłuższego już czasu pozostaje w kręgu moich ścisłych zainteresowań muzycznych i stanowi szerokie pole badawcze. Z kolei najbliższą mi formą koncertowania jest muzyka kameralna. Na płycie udało się połączyć oba te pola. Rozkwit polskiej twórczości fletowej przypadł na wiek XX i płyta daje właśnie przykłady zapomnianych i nieznanych utworów kameralnych z udziałem fletu. Zdaję sobie sprawę, iż nagrana muzyka nie jest "łatwa, lekka i przyjemna" oraz że trudno płytę nazwać komercyjną. Ale taka właśnie była polska kameralistyka fletowa połowy XX wieku! Ogromnie się cieszę, że udało się ją zarejestrować, również jako światową premierę fonograficzną. Przy tej okazji dziękuję za współpracę wszystkim wykonawcom, a także panu Janowi Jarnickiemu za pomoc i niesłabnące krzewienie muzyki polskiej. Skąd zainteresowanie Palestrem i Kleckim? - Roman Palester w odróżnieniu od Pawła Kleckiego jest kompozytorem dosyć powszechnie znanym i w Polsce, gdzie uważano go nawet za następcę Karola Szymanowskiego, i w Europie. Jakiś czas temu natrafiłam na wzmiankę o jego Serenadzie na dwa flety i orkiestrę. Głębsze studia nad twórczością Palestra odkryły kolejne utwory fletowe - Małą Serenadę na flet, skrzypce i altówkę, Trio na flet, altówkę i harfę oraz inne, większe formy kameralne, jak np. Divertimento na 9 instrumentów, w tym flet. Styl komponowania Palestra jest wysoce osobisty. Niełatwo jest sklasyfikować jego dzieła według istniejących trendów i szkół wczesnych lat 50. XX wieku. Zarówno Serenada, jak i Mała Serenada przepełnione są kontrastami dynamicznymi i artykulacyjnymi, pod względem harmonicznym wykorzystują rozszerzoną tonalność i polifonię, a w sferze muzycznej doskonale słyszalna jest groteska przeplatana z dystansem do otaczającej nas rzeczywistości. Z kolei postać Pawła Kleckiego jest smutnym przykładem uciszenia twórczości kompozytorskiej poprzez działania wojenne, kiedy zginęła większa część jego rodziny oraz nastąpiła kolejna przymusowa emigracja z Włoch do Szwajcarii, podczas której Klecki zmuszony był pozostawić całą swą twórczość w kilku skrzyniach. Przekonany, iż zaginęły, nigdy więcej nie skomponował już żadnego utworu. Tymczasem skrzynie odnaleziono po blisko 20 latach i odesłano Kleckiemu do Szwajcarii! Ten jednak nie odważył się ich otworzyć, gdyż bał się przeżyć stratę swoich dzieł po raz drugi, sądząc, iż w środku zastanie sam pył. Tymczasem już po jego śmierci skrzynie otworzyła jego żona Yvonne i znalezione w środku utwory w nienaruszonym stanie (!) w całości przekazała bibliotece centralnej w Zurychu. Dzieje życia i Palestra, i Kleckiego są więc zupełnie wyjątkowe! Gra tu Pani jeden utwór z prof. Pierre'em-Yves'em Artaudem. Jak układała się ta współpraca? - Maestra Pierre'a-Yves'a Artauda mam wielkie szczęście znać już kilka lat. Nasza znajomość rozpoczęła się od relacji student - mistrz, która z czasem przerodziła się w prawdziwie muzyczną przyjaźń. Wiedząc o wielkim zainteresowaniu maestra muzyką współczesną, jak również o bliskich związkach Palestra z Paryżem, gdzie spędził kilkanaście lat, wydało mi się pięknym pomysłem nagranie Serenady właśnie z prof. Artaudem. Profesor przyjął zaproszenie bez wahania. Współpraca przy nagrywaniu była dla mnie niezwykle nobilitująca i jakże cenna! Nie miałam dotąd tak wspaniałej okazji, by partnerować wybitnemu fleciście. Partie obu fletów w utworze przeplatają się, wymagając nieustannej czujności i naśladownictwa. Jaki ma Pani sposób na dobrą interpretację dzieła muzycznego? - Muzyka opowiada różne historie, ważne, by nie były nią same nuty. Bardzo lubię sięgać do inspiracji pozamuzycznych, cenię poezję Gałczyńskiego, zbiory myśli "Monsieur Croche" Debussy'ego. Natomiast skojarzenia, które we mnie budzi pewna myśl, czy obraz niekoniecznie trafiają do studenta. Rzecz chyba w tym, by nieustannie pobudzać jego wyobraźnię, a raczej nie narzucać swojej wizji utworu. Interpretacja jest w najwyższym stopniu sprawą indywidualną, nawet w dziełach klasycznych, jak koncerty Mozarta. Patrick Gallois wręcz zmienia miejscami tekst utworu, Sharon Bezaly wykonuje ekstrawaganckie kadencje Fina Kaleviego Aho, Philippe Bernold gra w sposób niezwykle romantyczny... i kto tu ma rację? Podobny spór dotyczy wykonawstwa, jak tryle - czy z góry, czy z zakończeniem? Słowem - ilu flecistów, tyle interpretacji. Jakie ma Pani pozamuzyczne pasje? - W tym temacie niewiele zmienia się od kilku lat. Są to podróże, Islandia, Paryż, języki obce, fotografia. Przepraszam, ostatnio doszły sporty zimowe i letnie, bo mam bardzo dobrego nauczyciela. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-08-04
Autor: ab