O grzechu i złudzeniu
Treść
Często ludzie przeżywają swoje doświadczenie religijne w katolicyzmie przez pryzmat poczucia winy. Z psychologicznego punktu widzenia jest różnica pomiędzy świadomością grzechu, a poczuciem winy.
Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu,
to samych siebie oszukujemy
i nie ma w nas prawdy.
Jeśli wyznajemy nasze grzechy,
Bóg jako wierny i sprawiedliwy
odpuści je nam
i oczyści nas z wszelkiej nieprawości.
Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy,
czynimy Go kłamcą
i nie ma w nas Jego nauki.
Dzieci moje, piszę wam to dlatego,
żebyście nie grzeszyli.
Jeśliby nawet ktoś zgrzeszył,
mamy Rzecznika u Ojca –
Jezusa Chrystusa sprawiedliwego.
On bowiem jest ofiarą przebłagalną
za nasze grzechy,
i nie tylko za nasze,
lecz również za grzechy całego świata (1 J 1,8–2,2)
Ten fragment wymaga starannej lektury, dlatego że czytany w niewłaściwy sposób może stać się przyczyną błędnego postrzegania przez nas własnej natury. Kluczowe jest tutaj określenie, co św. Jan rozumie pod pojęciem grzechu. Ten fragment moglibyśmy oddać za pomocą obrazu wagi. Na przedstawieniach Sądu Ostatecznego bardzo często widzimy św. Michała Archanioła, który waży dusze. Obraz zresztą bardzo stary, sięgający czasów przedchrześcijańskich. Na jednej szali położone są trzy tezy św. Jana o grzechu. Jeśli popatrzymy uważnie do tekstu, zauważymy trzy zdania zaczynające się od słówka „jeśli”: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy…, Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy, odpuści je nam…, Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą… Równocześnie, jakby na drugiej szali, która przeważa naukę o grzechu, mamy dwa zdania: Jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika u Ojca – Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko za nasze, lecz również za grzechy całego świata. Jezus Chrystus i Jego ofiara, którą celebrujemy w Eucharystii, przeważa i niszczy grzechy, które są na drugiej szali. Przypatrzmy się tym trzem tezom, dlatego że co prawda św. Jan posługuje się za każdym razem pojęciem grzechu, jednak wydaje się, że za każdym razem rozumie go inaczej.
Pierwsza teza brzmi: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. W pierwszej chwili można pomyśleć, że chodzi tu o grzech uczynkowy i teraz każdy chrześcijanin powinien usiąść i gwałtownie robić rachunek sumienia, żeby znaleźć u siebie jakiś ciężki grzech – to jedna skrajność, czyli neurotyczne podejście do kwestii winy. Często ludzie przeżywają swoje doświadczenie religijne w katolicyzmie właśnie przez pryzmat poczucia winy. Z psychologicznego punktu widzenia jest różnica pomiędzy świadomością grzechu, a poczuciem winy. Ta pierwsza wiąże się nierozerwalnie ze świadomością tego, że istnieje Zbawiciel, do którego mogę przyjść, wyznać Mu tę winę i otrzymać odpuszczenie. A poczucie winy to pewnego rodzaju chorobliwy stan, któremu towarzyszy poczucie, że człowiek chociażby na głowie stanął, to nigdy nie będzie w porządku. To życie bez nadziei.
Wydaje się więc, że w tym pierwszym tekście św. Jan ma na myśli nie tyle grzech uczynkowy, co raczej opisuje stan człowieka po upadku, czyli konsekwencje grzechu pierworodnego. My, łacinnicy, byśmy dzisiaj powiedzieli: „Jeśli mówimy, że nie mamy skutków grzechu pierworodnego, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy”. Apostoł wydaje się mówić tak: „Wszystko rozpoczyna się od uznania przez człowieka, że żyje po upadku pierwszych rodziców”. To nas uwalnia od wielu rzeczy, np. gorszenia się tym, że ludzie grzeszą, są słabi, nie radzą sobie z różnego rodzaju sytuacjami. To również pomaga zrozumieć, że również ja sam będę miał problemy ze sobą aż do śmierci, a może i troszkę dłużej. Jak mówił św. Antoni Wielki: pokusy trzeba spodziewać się do ostatniego oddechu. To jest realizm, po prostu takie jest życie. To jednak dopiero pierwsza warstwa znaczeniowa tego stwierdzenia św. Jana.
Grzech, o którym mówi Apostoł, to po grecku hamartija – „błąd”, w dosłownym znaczeniu tego słowa. Polski rzeczownik „grzech” jest abstrakcyjny, nie znaczy nic poza tym, co znaczy. Natomiast greckie słówko ma szerokie pole znaczeniowe, bo może oznaczać zwykły błąd, pomyłkę, natomiast w języku religijnym oznacza grzech. Święty Jan więc może mieć na myśli także następujące znaczenie: jeśli uważamy, że się nie mylimy, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeśli uważamy, że wszystko wiemy, wszystko rozumiemy, wszystko przenikamy, to samych siebie oszukujemy. Człowiek żyje w takim stanie na tym świecie, że jest bardzo podatny na ułudę. Wydaje mi się, że wystarczy zrobić sobie krótki rachunek sumienia: żyjemy w naszej wspólnocie, czasami już długo, ale czy my znamy ludzi wokół nas? Czasami zachowują się w dziwny sposób i nie mamy pojęcia, dlaczego. Co więcej, czasami sami robimy różne dziwne rzeczy, potem stajemy przed lustrem i myślimy: „Jak to się mogło stać?”. Apostoł uświadamia nam, że mnóstwo rzeczy jest przed nami ukrytych, zwłaszcza dotyczących przyczyn zachowania ludzi, ale też praw życia duchowego. Jesteśmy jak ślepcy, bo są w nas wciąż obecne skutki skażenia grzechem pierworodnym.
Tu jako przykład chcę przytoczyć fragment książki, która ukazała się niedawno, napisanej przez prawosławnego świętego, Ignacego Brianczaninowa. Opisuje on bardzo trafnie złudność naszego świata, kiedy pisze o modlitwie Jezusowej. Wprawdzie nie odwołuje się bezpośrednio do omawianego przez nas tekstu, ale kiedy czytałem Brianczaninowa, to od razu ten tekst Janowy mi się przypomniał. Starzec prowadzi z uczniem dialog, właśnie o modlitwie Jezusowej, i w drugim rozdziale mówi o jednej z największych przeszkód, z jaką spotyka się człowiek chcący prowadzić prawdziwe życie duchowe, a którą jest właśnie ułuda.
Także kiedy weźmiemy drugą księgę Dialogów św. Grzegorza Wielkiego (zob. Dial II 25), tam też znajdziemy tę myśl, ukazaną w sposób, który ma przerażać – jest to opis młodego mnicha, który chciał wyjść z klasztoru na chwilę, o co błagał św. Benedykta. Kiedy wyszedł, spotkał na drodze smoka, i przerażony uciekł do opactwa. Grzegorz Wielki mówi przez to: czasami człowiekowi coś wydaje się dobre, ale tak naprawdę przemawia w ten sposób tylko jego własna pożądliwość lub mniemanie i jeśli pójdzie w tym kierunku, to odda się we władanie smoka, czyli, w symbolice biblijnej, diabła. Święty Benedykt wymodlił temu młodemu mnichowi to, że zmierzył się z tym, za którego podszeptem na początku działał. Diabeł chciał go wyciągnąć z klasztoru i dlatego diabła na drodze spotkał. Uległ ułudzie, ale patriarcha mu wymodlił, że zobaczył prawdę.
Brianczaninow zaś na temat przekonania, że nie mamy grzechu, nie mylimy się i wszystko rozumiemy, jesteśmy najmądrzejsi, tak pisze:
Uczeń: Podaj dokładną i szczegółową definicję ułudy. Czym ona jest?
Starzec: Ułuda jest skażeniem natury ludzkiej przez kłamstwo. Złudzenie jest stanem wszystkich bez wyjątku ludzi, spowodowanym upadkiem naszych prarodziców. Wszyscy tkwimy w błędzie. Świadomość tego jest najlepszą obroną przeciwko złudzeniom. Największym zaś złudzeniem jest uznawać się wolnym od złudzeń. Wszyscy jesteśmy oszukani. Wszyscy jesteśmy omamieni. Wszyscy znajdujemy się w stanie fałszu. Wszyscy potrzebujemy wyzwolenia przez prawdę. Prawdą zaś jest nasz Pan Jezus Chrystus. Przyswójmy sobie tę prawdę przez wiarę w nią. Wezwijmy modlitwą do tej prawdy i ona wyciągnie nas z przepaści samooszukiwania i omamienia przez demony. Nasz stan jest godny pożałowania. Jest ciemnicą, z której błagamy wyprowadzić naszą duszę, aby wysławiać imię Pańskie.
Dalej autor tłumaczy, w jaki sposób to się stało:
Upadły anioł wykorzystał kłamstwo jako narzędzie zguby rodzaju ludzkiego. Z tego powodu Pan nazwał diabła kłamcą, ojcem kłamstwa i mordercą od początku. Pojęcie kłamstwa Pan ściśle powiązał z pojęciem zabójstwa, gdyż ostatnie jest nieuchronnym następstwem pierwszego. Nasi praojcowie ulegli zwiedzeniu, czyli uznali kłamstwo za prawdę i przyjmując kłamstwo pod maską prawdy, zadali sobie nieuleczalną ranę śmiercionośnym grzechem, o czym świadczy nasza własna pramatka: „Wąż mnie zwiódł i zjadłam”. Od tego czasu nasza natura zakażona trucizną zła dąży dobrowolnie lub mimowolnie ku złu, które dobrem i rozkoszą wydaje się wypaczonej woli, zniekształconemu rozumowi, zepsutemu uczuciu serca. Ułuda wpływa na początku na sposób myślenia. Zaakceptowana, zniekształca nasz sposób myślenia i niezwłocznie przerzuca się na serce, wypaczając jego odczucia. Zawładnąwszy istotą człowieka, ułuda rozlewa się na całą jego działalność i zatruwa także ciało, które Stwórca nierozerwalnie połączył z duszą. (…) Wszystkie rodzaje ułudy, na jakie narażony jest asceta, wynikają z tego, że podstawą modlitwy nie uczyniono skruchy. Nie stała się ona źródłem, duszą i celem modlitwy (Św. Ignacy Brianczaninow, O modlitwie Jezusowej. Rozmowy starca z uczniem, przekł. P. Nikolski, Poznań 2021, s. 127–129)
Podsumowując, można powiedzieć: św. Jan, mówiąc o tym, że każdy z nas jest przed Bogiem grzeszny, ma na myśli właśnie to, iż musimy być świadomi naszego stanu po grzechu pierworodnym; jesteśmy bardzo podatni na pomyłki, nikt nie jest sędzią we własnej sprawie. Dlatego mamy wspólnotę, przełożonych, współsiostry, współbraci, spowiednika, kogoś, z kim można porozmawiać w zaufaniu, żeby ciągle weryfikować nasze myślenie i żeby nam się nie wydawało, że jesteśmy alfą i omegą, bo wiemy i rozumiemy wszystko. Trzeba być bardzo ostrożnym, zwłaszcza w delikatnych sprawach dotyczących modlitwy, bo bardzo łatwo jest się pomylić, kiedy człowiek zaufa samemu sobie i siebie zrobi dla siebie mistrzem. Chodzimy po cienkim lodzie.
Warto zapamiętać radę Brianczaninowa, która w jego książce powtarza się wielokrotnie i jest zgodna z całą tradycją naszych Ojców, że podstawą modlitwy jest skrucha – tłumacz używa tu może bliższego rosyjskiemu słowa „pokajanie”, czyli uznanie własnej grzeszności, słabości. Człowiek jako właśnie taki przychodzi do Boga i błaga Go o miłosierdzie, z nadzieją oczywiście: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, miej litość dla mnie grzesznika”. Te słowa od razu ustawiają właściwą perspektywę.
Kolejne zdanie z listu i drugi sens, zupełnie inny: Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Tutaj najważniejsze jest słowo „wyznawać”, gdyż nie chodzi już tylko o stan, jak w pierwszej tezie, ale o grzechy uczynkowe. To stwierdzenie niesie wielką nadzieję: czegokolwiek człowiek by nie zrobił, jeśli to wyzna, Bóg odpuści ten grzech i oczyści grzesznika. Święty Jan pokazuje tu życie chrześcijanina jako stan nieustannego wyznania.
Po polsku mówimy w akcie pokuty na początku mszy św.: „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu”. To są słowa bez ładunku emocjonalnego. W tekście łacińskim mamy w tym miejscu: „Confiteor Deo omnipotenti”, a łaciński czasownik „confiteor” jest o wiele szerszy niż polskie „spowiadam się”. Oznacza jeszcze: powierzać z zaufaniem, wyznawać wiarę, otwierać serce, dzielić się, czyli mamy w nim to, o czym mówi Reguła w rozdziale O narzędziach dobrych uczynków (RegBen 4): „Dawne swoje grzechy na modlitwie wyznawać Bogu”. Stają się one wtedy jakby mostem, po którym człowiek na nowo przechodzi do Pana Boga, zamiast się zniechęcić. Mamy do czynienia ze swego rodzaju paradoksem: to, co powinno od Boga oddzielać, na modlitwie może stać się tym, co łączy. Ten fragment 1 Listu św. Jana zdaje się sugerować, że najgorsze, co może człowieka spotkać, to rezygnacja z wyznania grzechu, czyli kiedy między nim a Panem Bogiem pojawiają się tematy tabu, na które się nie rozmawia, sfery, do których Pana Boga się nie wpuszcza. Apostoł mówi, że nie powinny one istnieć, do wszystkiego trzeba Go dopuścić, ażeby wszystkiego dotknął, wszystko uleczył, oczyścił nas z wszelkiej nieprawości, żeby jako wierny i sprawiedliwy odpuścił nam grzechy. Jest więc to wszystko pełne nadziei.
Proszę także popatrzeć, w jaki sposób to pokazuje nam Pana Boga. Pamiętamy, że u św. Jana dalej, w czwartym rozdziale, jest stwierdzenie, że jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko, że Bóg jest miłością itd.… One wszystkie są zakorzenienie w tym przekonaniu – Bóg nam odpuści.
Wreszcie trzecia teza: Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki. To oczywiście odniesienie do słów św. Pawła: Wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej (Rz 3,23). Oprócz tego, że jesteśmy w stanie zwiedzenia, o czym było na początku, oprócz tego, że mamy możliwość otrzymania odpuszczenia wszystkich naszych grzechów, trzeba obiektywnie stwierdzić, że każdy z nas jakoś zgrzeszył, czyli ma grzechy uczynkowe. Te trzy tezy są wołaniem, byśmy weszli w głęboki kontakt z rzeczywistością, zamiast bujać w obłokach, w wyobrażeniach na temat swój i innych, byśmy mocno dotknęli świata takiego, jakim on jest. Również w jego trudnym aspekcie. Nie ma tutaj żadnego oskarżania nikogo, natomiast jest wielka nadzieja pokładana w Bogu, który jedna człowieka z samym sobą. To jest też bardzo Janowe: wielka nadzieja na skuteczność ofiary Chrystusa Pana. W ten sposób omówiliśmy zawartość jednej szali.
Na drugiej mamy Osobę naszego Zbawiciela, który tutaj jest określony ciekawym tytułem Rzecznik u Ojca. Tak brzmi przekład Biblii Tysiąclecia. W oryginale pada tutaj słowo Parakletos, czyli tytuł, który św. Jan w swojej Ewangelii, zwłaszcza w opisie Ostatniej Wieczerzy, odnosi przede wszystkim do Ducha Świętego. Tutaj Parakletos jest jedyny raz w pismach Janowych odniesiony do Chrystusa. Tytuł ten oznacza: „rzecznik”, „obrońca”, „pocieszyciel”, „adwokat”. W taki też sposób Jan patrzy na Chrystusa Pana: jako Tego, który wstawia się za nami u Ojca. Co jest tym ostatecznym argumentem Jezusa? To, że On sam jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy i grzechy całego świata. W monastycznej tradycji my tą drugą szalę, jeżeli można tak powiedzieć, przeżywamy przede wszystkim sakramentalnie, czyli w Najświętszej Eucharystii, pokucie i chrzcie. Wtedy jesteśmy zanurzani w Jego misterium Paschalne, które jest naszym pojednaniem.
Katechizm przypomina, że adoracja jest przedłużeniem modlitwy eucharystycznej. Kiedy staramy się oddawać jej w ciągu dnia, czy to będąc przed Najświętszym Sakramentem, czy wypełniając codzienne obowiązki, ale z zachowaniem żywego odniesienia wiary do Najświętszego Sakramentu, co też jest przecież adorowaniem Pana. Ciągle odnosimy nasze działania do Chrystusa wystawionego w hostii, robimy wszystko dla Niego. Przedłużamy niejako to, co dokonuje się na ołtarzu mocą kapłaństwa, które zostało nam powierzone w sakramencie chrztu św. Modląc się czy pracując, przedłużamy tajemnicę eucharystyczną, bo przez te akty włączamy się w ofiarę przebłagalną Chrystusa za grzechy całego świata. Będąc świadomi prawd, które tu omówiłem, zwracamy się do Niego i prosimy, żeby także nas oczyścił ze słabości, dał szczere spojrzenie, byśmy dzięki niemu zobaczyli świat i nasze życie takimi, jakie naprawdę są. Jakie to jest zdumiewające, że ratunkiem nie jest zamykanie oczu i udawanie, że nie ma problemu, tylko to, że nazwiemy problem bezwzględnie szczerze i wtedy nagle, dzięki misterium paschalnemu, zostajemy całkowicie wyzwoleni. Jest to trudne rozwiązanie, skoro męczymy się z jego realizacją całe życie. Jednak list św. Jana pokazuje, że Pan Bóg ma nieskończone pokłady cierpliwości, także do nas. Miejmy w niej nadzieję.
Fragment książki Pierwszy List św. Jana czyli o adoracji i codziennym życiu Ewangelią
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Żródło: cspb.pl, 10
Autor: mj