Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nowe państwo w Afryce?

Treść

W południowym Sudanie rozpoczęło się wczoraj referendum w sprawie podziału kraju i niepodległości jego południowej części. Bogate w złoża ropy naftowej, zdominowane przez chrześcijan i wyznawców animizmu południe chce się oderwać od muzułmańskiej północy. Miliony ludzi już w nocy z soboty na niedzielę ustawiały się w kolejkach przed lokalami wyborczymi, aby oddać głos w pierwszym dniu głosowania. Referendum potrwa do 15 stycznia.
O ósmej rano prezydent południowego Sudanu Salva Kiir Mayardit jako pierwszy oddał swój głos. - To dzień, na który wszyscy czekaliśmy. Mam nadzieję, że John Garang i ci, którzy zginęli podczas wojny, nie zmarli na próżno - powiedział po oddaniu głosu w stolicy autonomicznego regionu, mieście Dżuba, przy grobie Garanga, przywódcy Ruchu Wyzwolenia Sudańczyków i wiceprezydenta Sudanu, który zginął w katastrofie lotniczej w 2005 roku, niedługo po podpisaniu porozumień pokojowych z rządem na północy kraju. Wcześniej Mayardit wezwał do pokojowego współistnienia z północą.
Wynikiem porozumień z 2005 roku jest obecne referendum, a także zniesienie na terenie południa obowiązywania muzułmańskiego prawa szariatu. Zakończył się w ten sposób trwający 19 lat konflikt, który pochłonął 1,5 mln ofiar. Jednak wciąż dochodzi do starć i krwawych zamachów. Stworzonej przez Ruch Wyzwolenia Sudańczyków Ludowej Armii Wyzwolenia Sudanu sprzeciwiają się muzułmańscy rebelianci wspierani po cichu przez władze w Chartumie. W ostatnich dniach w walkach zginęło 6 osób. Referendum odbywa się pod kontrolą międzynarodowych obserwatorów, w tym organizacji "Not on our watch", założonej przez kilka gwiazd Hollywood. Jej działacze przestrzegają przed kolejną wojna domową, do której może dojść po wygranym przez separatystów głosowaniu. - Moim zadaniem jest starać się, aby uwaga mediów była na tym stale skoncentrowana - powiedział przebywający w Dżubie jeden z nich, amerykański aktor George Clooney.
Głosowanie z powodu liczby ludności i ogromnych odległości zostało zaplanowane na cały tydzień. Mieszkańcy liczącego 8,5 mln obywateli regionu są w dużej części niepiśmienni. Dlatego uprawnieni do głosowania otrzymują dwie przygotowane przez ONZ kartki. Na pierwszej narysowana jest jedna ręka, a na drugiej dwie połączone ręce. Wrzucając jedną z nich, oddaje się głos za rozdziałem lub pozostaniem w jednym państwie. Do ważności referendum wymagana jest frekwencja na poziomie przynajmniej 60 procent.
W wywiadzie udzielonym telewizji al-Dżazira prezydent Sudanu Omar al-Baszir oświadczył, że południe nie ma potencjału wystarczającego do stworzenia stabilnego państwa i do zapewnienia odpowiedniej ochrony zamieszkującej ten rejon ludności. Zapewnił jednak, że rozumie aspiracje mieszkańców południa do niepodległości i uzna wyniki referendum. Jego zdaniem, północ i południe mogłyby stworzyć związek na wzór Unii Europejskiej. Zapowiedział również, że po ewentualnym podziale kraju pochodzący z południa Sudańczycy będą mieli prawo do mieszkania, podróżowania, pracy i własności na północy. Wykluczył jednak możliwość podwójnego obywatelstwa. Liczący ok. 40 milionów mieszkańców Sudan, największe pod względem powierzchni państwo Afryki, jest krajem rządów muzułmańskiego fundamentalizmu. Sam prezydent jest oskarżany przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze o zbrodnie ludobójstwa, a jego wyboru w kwietniu 2010 roku dokonano z naruszeniem reguł demokratycznych. Obok wojny z południem Sudan boryka się również z problemem konfliktu plemiennego w położonym na zachodzie kraju Darfurze, trwającym od 2003 roku.
Wśród mieszkańców południa panuje entuzjazm. Na ulicach Dżuby wywieszono flagi ruchu niepodległościowego. - Nikt wcześniej nie dał mi szansy, żebym mógł wybrać wolność, żeby skończyły się tortury i wojna. Czekałem na to całe życie. Głosuję za separacją - powiedział korespondentce PAP mieszkaniec południa, Lo Pai, wrzucając głos do urny. Jest niemal pewne, że większość mieszkańców południa zdecyduje tak samo, natomiast problemem może okazać się niewystarczająca frekwencja. Jak dotąd nie wiadomo, jak miałoby się nazywać nowe państwo, jednak jego powstanie byłoby pierwszą w historii zmianą ustalonych jeszcze w czasach kolonialnych granic państwowych w Afryce.
Większość sudańskich złóż ropy naftowej występuje w południowej części kraju. Jednak infrastruktura, w tym prowadzący do portu nad Morzem Czerwonym ropociąg, położony jest na północy. Nadal nie wiadomo, do którego państwa miałby należeć bogaty w ropę region Abyei, leżący pomiędzy północą a południem. Najprawdopodobniej zostanie tam przeprowadzone oddzielne referendum. Pojawi się również konieczność rozwiązania szeregu innych kwestii, takich jak przyznawanie obywatelstwa, uzgodnienie przebiegu granicy i sposobów jej patrolowania oraz podział zasobów ropy i aktywów finansowych.
Południe Sudanu jest jednym z najsłabiej rozwiniętych obszarów na świecie. Na terytorium około 600 tys. km kw. (zbliżonym do Ukrainy) brakuje dróg, szkół i szpitali. Ogromne zniszczenia wojenne powodują, że zdaniem niektórych ekspertów, region nie jest jeszcze gotowy na niepodległość. Dodatkowe ryzyko to sąsiedztwo z ogarniętą wojną domową Demokratyczną Republiką Konga. Z drugiej strony, niepodległość wydaje się jedyną szansą na pokonanie problemów, rozwój i zapewnienie względnej stabilności tego rejonu.
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik 2011-01-10

Autor: jc