Niezrealizowany "testament"
Treść
Piętnaście lat temu zmarł Michał Falzmann - niespełna dwa lata po tym, jak trafił na ślad afery FOZZ
"Oszołom czy romantyk" - taki tytuł nosił film Jerzego Zalewskiego, powstały przed 11 laty, o skromnym kontrolerze NIK Michale Falzmannie. Oszołom, bo tak przez lata mówiło się o osobach dopatrujących się w polskim państwie podskórnych sieci łączonych ze służbami specjalnymi, najczęściej KGB i WSI. Po siedemnastu latach od trafienia na ślad afery FOZZ i piętnastu od nagłej śmierci Falzmanna nikt się już nie śmieje z rysujących takie scenariusze. Kiedy jednak w końcu przestaną się śmiać ci, którzy robią to od kilkunastu lat? Bo przecież skazani niedawno w procesie FOZZ Grzegorz Żemek czy Janina Chim to płotki w oceanie złodziejstwa dokonywanego już w wolnej Polsce.
Michał Falzmann odkrył aferę FOZZ. Tak zwykli mówić ci, którzy zajmują się tym tematem od lat. Ale co to znaczy? Co odkrył komisarz Izby Skarbowej w Warszawie, a potem przez zaledwie trzy miesiące pracownik Najwyższej Izby Kontroli?
Wszystko zaczęło się w październiku 1989 r. od rutynowej kontroli Falzmanna w PHZ Universal, któremu szefował skazany w procesie FOZZ i wciąż poszukiwany listem gończym Dariusz Tytus Przywieczerski. Wówczas wykrył on skrywany w księgach finansowych wyciek dewiz z Polski. To był trop, którym podążał przez kolejne niespełna dwa lata. Jeszcze nie wiedział wówczas, że będzie to kojarzona przez każdego chyba Polaka afera FOZZ. Problem w tym, że to, co znamy pod tą nazwą, to tylko niewielki fragment tego, co naprawdę działo się z pieniędzmi nas wszystkich. Mówiąc w skrócie, mechanizm wyprowadzania pieniędzy był prosty. Dzięki sztywnemu kursowi dolara i jednocześnie szalejącej inflacji złotówki
niewielka grupa wtajemniczonych
w szybkim czasie dorobiła się fortun. To tym wybranym oferowano np. milion dolarów kredytu. Pieniądze pracowały na siebie na koncie złotówkowym, oprocentowanym na kilkaset procent rocznie. Potem do pożyczającego wracał milion dolarów. W międzyczasie z polskiej kasy, na którą pracowały pokolenia, znikały miliardy złotych. Ten proceder w szybkim tempie doprowadził jednak do zatajonego bankructwa Banku Handlowego. To odkrył Falzmann, który dowodził zresztą, że bankructwo to ukrywano już od czasów Edwarda Gierka!
NIK już po śmierci Falzmanna przeprowadziła kontrolę operacji dewizowych Banku Handlowego S.A. za lata 1990-1992. W czasie kontroli prezesem BH był, do niedawna jeszcze prezes PZU S.A., Cezary Stypułkowski. Przez rok po kontroli nie sformułowano wniosków pokontrolnych, nie opracowano informacji dla parlamentu. W wyniku nieprawidłowości w działalności dewizowej BH Skarb Państwa tylko w latach podlegających kontroli poniósł straty do 200 bilionów starych złotych. Kontrolę w BH przeprowadzała Hanna Ładomirska, doskonały praktyk w dziedzinie księgowości bankowej. Po sformułowaniu podstawowych ustaleń kontroli okazała się niekompetentna, a następnie uznana za osobę niezrównoważoną psychicznie. I tak miała więcej szczęścia niż Falzmann. Ten umarł na zawał serca 18 lipca 1991 roku. Jeszcze jadąc do szpitala, w którym umarł, powtarzał, by nie pozwolić zatuszować sprawy Banku Handlowego.
Afera, na dobrą sprawę, nigdy nie została wyjaśniona, gdyż pojawiające się w śledztwie i procesie karnym Żemka, Chim czy Przywieczerskiego kwoty i sprawy to niewielki jej ułamek. Wydaje się, że wszyscy daliśmy się w pewnym sensie złapać na tę przynętę. Choć wszyscy skazani bez wątpienia byli winni, to nietrudno odnieść wrażenie, że ich szwindle na miliony ówczesnych złotych były niczym przy
prawdziwej kradzieży
jaka dokonywała się w nowo powstającym systemie bankowym w Polsce.
Czy możemy mieć nadzieję na to, by kiedykolwiek to, co zaczął Falzmann, a kontynuowali Ładomirska, prof. Walerian Pańko (zginął potem w tajemniczym wypadku samochodowym) czy przyjaciele kontrolera NIK profesorowie Mirosław Dakowski i Jerzy Przystawa, naprawdę zostało wyjaśnione? Jeszcze niedawno odpowiedzialnie należałoby powiedzieć, że nigdy. Ale konia z rzędem temu, kto kilkanaście miesięcy temu uwierzyłby w koniec mafii paliwowej. Wiele zmieniła epoka komisji śledczych. Najpierw społeczeństwo dowiedziało się o "towarzystwie" i "grupie trzymającej władzę", potem o mafii paliwowej krytej przez służby specjalne i polityków. Śledztwa się toczą, ale przecież nawet tak poważni politycy jak dzisiejszy koordynator ds. służb specjalnych Zbigniew Wassermann czy wicepremier Roman Giertych przyznawali, że zeznania Andrzeja Czyżewskiego brzmią może niewiarygodnie, ale należy je skrupulatnie wyjaśnić. Falzmann nie miał takiej szansy, bo nawet jego przełożeni w NIK uważali go raczej za oszołoma. Umarł 15 lat temu. Ci, którzy wówczas dzierżyli ster polskich finansów i tworzyli zręby bankowości, wciąż są na świeczniku mimo co i raz pojawiających się zarzutów.
Tuż przed śmiercią Falzmann opracował swoją ostatnią notatkę służbową, w której przedstawił szczegółowy plan kontroli w NBP, Ministerstwie Finansów i Banku Handlowym S.A. Przedmiotem kontroli miały być zobowiązania Polski wobec wierzycieli zagranicznych. Ten "testament" do dziś nie został zrealizowany.
Mikołaj Wójcik
"Nasz Dziennik" 2006-07-22
Autor: wa